[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LE GUIN URSULA K.Hain VII Cztery drogi kuprzebaczeniuURSULA K. LE GUINprzelozylPawel LipszycIZdradyNa planecie O nie bylo wojny od pieciu tysiecy lat - przeczytala - a na Gethen nigdy nie bylo wojny. Przerwala lekture, by pozwolic oczom odpoczac i dlatego, ze usilowala nauczyc sie czytac powoli, a nie polykac slowa tak, jak Tikuli polykal jedzenie. Slowa nigdy nie bylo wojny jasnialy w jej umysle na tle nieskonczonego, ciemnego, miekkiego niedowierzania. Jak wygladalby swiat bez wojny? Bylby to swiat rzeczywisty. Pokoj byl prawdziwym zyciem, zyciem pracy, nauki oraz wychowywania dzieci do pracy i nauki. Wojna, ktora pozerala prace, nauke i dzieci, stanowila zaprzeczenie rzeczywistosci. Jednak moj lud potrafi jedynie zaprzeczac, pomyslala. Zrodzeni w mrocznym cieniu naduzywanej wladzy, ustanawiamy pokoj poza swiatem, nieosiagalne swiatlo przewodnie. Umiemy tylko walczyc. Pokoj, jaki jeden z nas potrafi zaprowadzic w naszym zyciu, jest jedynie zaprzeczeniem faktu, ze wojna trwa, jest cieniem cienia, podwojonym niedowierzaniem.Kiedy cienie chmur przesunely sie po bagnach i stronicy ksiazki otwartej na jej kolanach, westchnela, zamknela oczy i pomyslala: - Jestem klamczucha. Potem otworzyla oczy i czytala dalej o innych swiatach, o odleglych rzeczywistosciach.Spiacy Tikuli zwinal sie wokol wlasnego ogona w slabym swietle slonca, westchnal, jak gdyby ja nasladowal, i podrapal sie w miejscu, gdzie gryzla go pchla. Gubu polowal w trzcinach; nie widziala go, ale od czasu do czasu kita trzciny dygotala, a raz samica blotniaka wzbila sie w gore, gdaczac z oburzeniem.Pochlonieta opisem dziwacznych stosunkow spolecznych Ithsh, zauwazyla Wade dopiero wtedy, gdy otwieral sobie brame.-Och, juz jestes - powiedziala zaskoczona i poczula sie nie przygotowana, nieporadna i stara, jak zwykle w obecnosci mlodych ludzi. Kiedy byla sama, czula sie stara tylko w chwilach przemeczenia lub w chorobie. Mozliwe, ze zycie w samotnosci mimo wszystko jej odpowiadalo. - Wejdz - powiedziala, wstala, opuscila ksiazke, podniosla ja, po czym dotknela rozplatujacego sie koka. - Wezme tylko torbe i juz mnie nie ma.-Nie ma pospiechu - powiedzial cicho mlody czlowiek. - Eyid przyjdzie dopiero za jakis czas.Jakie to mile: mowisz mi, ze nie musze sie spieszyc, by wyjsc z wlasnego domu, pomyslala Yoss, ale nic nie powiedziala, godzac sie na nieznosny, uroczy egoizm mlodych. Weszla do domu po torbe na zakupy, poprawila kok, przewiazala go chustka i wyszla na maly ganek. Wada, ktory zdazyl usiasc na krzesle, zerwal sie na rowne nogi, kiedy wyszla. Byl niesmialym chlopcem i wedlug niej lagodniejszym z dwojga kochankow.-Baw sie dobrze - powiedziala z usmiechem, wiedzac, ze wprawia go w zaklopotanie. - Wroce za pare godzin, przed zachodem slonca.Zeszla do bramy i ruszyla droga, ktora przyszedl Wada, ku drewnianej grobli, wijacej sie przez bagna w strone wsi.Wiedziala, ze nie spotka po drodze Eyid. Dziewczyna miala nadejsc jedna ze sciezek od polnocy; wyszla ze wsi w innym momencie i w innym kierunku niz Wada, zeby nikt nie zauwazyl, ze dwoje mlodych ludzi co tydzien znikalo na kilka godzin w tym samym czasie. Od trzech lat byli szalenczo w sobie zakochani i juz dawno zamieszkaliby razem, gdyby ojciec Wady i brat ojca Eyid nie poklocili sie o kawalek przydzielanej przez korporacje ziemi. Doprowadzilo to do wasni pomiedzy rodzinami, ktora jak dotad nie przerodzila sie w rozlew krwi, ale wykluczala malzenstwo z milosci. Ziemia byla cenna, a obie rodziny, mimo ubostwa, aspirowaly do pozycji przywodczej we wsi. Nic nie moglo pogodzic zwasnionych stron. Cala wies wlaczyla sie w spor. Eyid i Wada nie mieli dokad pojsc i nie potrafili robic nic, co pozwoliloby im sie utrzymac w miescie; nie mieli tez krewnych w innej wiosce, ktorzy przyjeliby ich pod dach. Ich namietnosc ugrzezla w nienawisci starszych. Przed rokiem Yoss natknela sie na nich, kiedy lezeli objeci na zimnej ziemi na mokradlach. Wpadla na nich, tak jak kiedys wpadla na pare mlodych jelonkow, ktore zastygly w bezruchu na trawiastym legowisku, gdzie zostawila je lania. Ta para byla rownie przestraszona, piekna i bezbronna jak jelonki. Tak pokornie prosili ja, zeby "nikomu nie powiedziala"; coz miala zrobic? Drzac z zimna, przywierali do siebie jak dzieci; gole nogi Eyid byly oblepione blotem.-Chodzcie do mnie - powiedziala surowo. - Na milosc boska! - Ruszyla, a oni niesmialo podazyli za nia. - Wroce mniej wiecej za godzine - powiedziala, wprowadziwszy ich do pokoju z alkowa tuz obok komina. - Nie naniescie blota!Za tym pierwszym razem krazyla wokol domu na wypadek, gdyby ktos ich szukal. Teraz najczesciej szla do wsi, podczas gdy.jelonki" przezywaly w jej domu godzine slodyczy.Byli zbyt gapowaci, by podziekowac jej w jakikolwiek sposob. Wada, zbieracz torfu, moglby dostarczyc jej opalu nie ryzykujac, ze ktokolwiek nabierze podejrzen, ale nigdy nie podarowali jej chocby kwiatka, chociaz zawsze zostawiali lozko schludnie poscielone. Mozliwe, ze nie czuli wobec niej szczegolnej wdziecznosci. Bo niby dlaczego? Dawala im tylko to, co im sie nalezalo: lozko, godzine przyjemnosci, chwile spokoju. Nie bylo ich wina ani jej zasluga, ze nikt inny nie chcial im tego dac.Tego dnia miala zalatwic sprawunki w sklepie ze slodyczami nalezacym do wuja Eyid. Kiedy przybyla do wsi przed dwoma laty, slubowala, ze ograniczy diete do jednej miski nie przyprawionej kaszy i lyku czystej wody, ale bardzo szybko pozegnala sie z tym postanowieniem. Od kaszy dostala biegunki, a woda z bagien nie nadawala sie do picia. Jadla wszystkie swieze jarzyny, jakie mogla kupic lub wyhodowac, pila wino, butelkowana wode lub soki owocowe z miasta i przechowywala duzy zapas slodyczy - suszonych owocow, rodzynek, orzeszkow w polewie karmelowej, a nawet ciastek, wypiekanych przez matke i ciotki Eyid, grubych krazkow z wycisnieta na wierzchu masa orzechowa, tlustych, pozbawionych smaku, ale dziwnie sycacych. Kupila ich cala torbe, po czym zaczela plotkowac z ciotkami, drobnymi kobietami o ciemnej skorze i rozbieganych oczach, ktore zeszlej nocy byly na stypie po starym Uadzie i chcialy o tym opowiedziec.-Ci ludzie... - slowa te odnosily sie do rodziny Wady, a towarzyszylo im znaczace spojrzenie, wzruszenie ramion i szyderczy usmiech - jak zwykle dali popis. Upili sie, wywolali bojke, przechwalali sie, a na koniec obrzygali cale mieszkanie, chciwe, bezczelne lachmyty.Kiedy Yoss stanela przy stoisku, zeby kupic gazete (kolejne slubowanie zlamane dawno temu; zamierzala czytac tylko "Arkamye" i uczyc sie jej na pamiec), spotkala matke Wady i uslyszala, ze "ci ludzie", rodzina Eyid, przechwalali sie, wywolali bojke i obrzygali cale mieszkanie na stypie zeszlej nocy. Yoss nie ograniczyla sie do sluchania, ale dopytywala sie o szczegoly, wyciagala z matki Wady plotki i byla tym zachwycona.Jakaz ja bylam glupia, myslala, powoli ruszajac po grobli w droge powrotna do domu, jakaz bylam glupia, myslac, ze kiedykolwiek zdolam pic wode i milczec! Nigdy, przenigdy nie zdolam z niczego zrezygnowac. Nigdy nie bede wolna, nigdy nie zasluze na wolnosc. Nawet starosc nie zmusi mnie do tego. Nawet strata Safnan.Stali na wprost Pieciu Armii. Wznoszac w gore miecz, Enar rzekl do Kamye: O, Panie trzymam w dloniach twoja smierc! Na co Kamye odparl: Bracie, trzymasz swoja wlasna smierc.Tak czy inaczej, znala te strofy. Wszyscy je znali. Enar opuscil miecz, poniewaz byl bohaterem, swietym i mlodszym bratem Pana. Ja jednak nie zdolam wypuscic z dloni mojej smierci; bede ja holubic, nienawidzic, jesc ja, pic, wsluchiwac sie w nia, zaprosze ja do lozka, bede ja oplakiwac, wszystko, byle tylko jej nie wypuscic.Wyrwala sie z zamyslenia i zapatrzyla w popoludnie na bagnach: w bezchmurne, przesloniete mgielka niebo, odbijajace sie w odleglym, kretym kanale, w zloto slonca na brunatnych trzcinach. Wial rzadko spotykany, lagodny wiatr zachodni. Doskonaly dzien. Piekno swiata, piekno swiata! Miecz w mojej dloni zwrocony przeciwko mnie. Czemu, o Panie, sprawiasz, ze piekno nas zabija?Z wysilkiem ruszyla w dalsza droge, mocniej naciagajac chustke na glowe szybkim, niezadowolonym szarpnieciem. Idac w tym tempie, wkrotce upodobni sie do Abberkama, wedrujacego po bagnach i wznoszacego glosne okrzyki.I nagle spostrzegla go; przywolala go myslami: skradal sie jak to on, jak gdyby nigdy nie dostrzegal niczego poza wlasnymi myslami, tlukl wielkim kosturem o droge, jakby zabijal weza. Dlugie siwe wlosy owiewaly mu twarz. Nie krzyczal - krzyczal tylko noca, a ostatnio dawno tego nie robil - ale za to mowil; widziala, jak porusza ustami. Nagle spostrzegl ja, zacisnal usta i zamknal sie w sobie jak czujne dzikie zwierze. Zblizyli sie do siebie na waskiej sciezce na grobli, jedyne postaci na tym pustkowiu trzcin, blota, wody i wiatru.-Dobry wieczor, wodzu Abberkamie - powiedziala Yoss, kiedy dzielilo ich zaledwie kilka krokow. Alez poteznym byl mezczyzna; nigdy nie przestalo jej zdumiewac, jaki byl wysoki, barczysty i masywny. Jego sniada skora byla wciaz gladka jak u mlodzienca, ale glowe trzymal nisko pochylona, wlosy mial siwe i zmierzwione, wielki, haczykowaty nos i te nieufne, niewidzace oczy. Wymamrotal jakies slowa powitania, ledwo zwalniajac kroku.Yoss byla tego dnia w swawolnym nastroju; dosc juz miala wlasnych mysli, smutkow i niedostatkow. Zatrzymala sie tak, ze musial albo stanac, albo na nia wpasc, i powiedziala:-Czy byles na stypie zeszlej nocy?Spojrzal na nia z gory; czula, jak koncentruje wzrok na jej osobie albo jej czesci, az wreszcie spytal:-Na stypie?-Wczoraj w nocy pochowali starego Uada. Wszyscy mezczyzni sie popili i to cud, ze nie wybuchla wojna rodowa.-Wojna rodowa? - powtorzyl glebokim basem. Mozliwe, ze nie potrafil sie juz skupic, ale Yoss cz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl