[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Kate HardyRecepta naszczęścieTytuł oryginału: Italian Doctor, No Strings AttachedROZDZIAŁ PIERWSZYŚmiało!Jeden mały krok!Sydney codziennie przezwyciężała strach. Zejście po linie z wieżyszpitala London Victoria – zbierano fundusze na specjalistyczny sprzęt dlaoddziału ratownictwa – nie powinno stanowić dla niej problemu. Nie mogłastchórzyć.Spojrzała w dół. Zobaczyła biały kamienny gzyms, a za nim przepaść.Od ziemi dzieliło ją osiemdziesiąt metrów.Dwa miesiące temu, w szpitalu, pomysł wydawał się jej genialny. Aledziś, kiedy stała na krawędzi, wiedziała,żeto najgłupsza rzecz, na jakąkiedykolwiek się zgodziła.Miała na sobie uprząż i kask. Będzie asekurowana; eksperci niepozwolą jej spaść. Wszystko to wiedziała. Musiała jedynie wykonać jedenkrok.Nogi jednak odmawiały jej posłuszeństwa.– Dasz radę, Sydney. Jeden mały krok.Jeden krok. W stronę przepaści. Słyszała głos instruktora, ale nie była wstanie mu odpowiedzieć. Nawet nie pamiętała jego imienia, chociaż jeszczeprzed chwilą rozmawiali. Stała jak posąg. Nie mogła przesunąć nogi do tyłu,do przodu zresztą też nie. Boże, dlaczego poszła na pierwszy ogień? Chybaoszalała. Za nic wświęcienie zdoła zejść. Do końcażyciapozostanie na tymgzymsie.Po chwili obok instruktora pojawił się ktoś inny.– Cześć. – Nigdy dotąd go nie widziała. Przystojny, ciemnowłosy, ooczach w kolorze roztopionej czekolady i oliwkowej karnacji przypominał1LTRaktora, w którym od lat się kochała. – Jestem Marco.Głos miał niski, przyprawiający o dreszcz, z leciutkim akcentem. Skoropodał swoje imię, wypadało podać mu swoje. Ale podobnie jak nogami,językiem również nie była w stanie poruszyć.– Ty jesteś Sydney?– Eee...Potraktował to jako potwierdzenie.– Dobra. A teraz, Sydney, pośpiewamy. – Zwariował? – Znasz TomaPetty’ego „Free Falling”?Ha, ha, bardzośmieszne.Free falling, czyli swobodne spadanie. Jejkumple ze szpitala pewnie zaproponowaliby ten sam utwór. Najwyraźniejlekarze i ludzie od wspinaczek mają identyczne poczucie humoru. PosłałaMarcowi mordercze spojrzenie.–Śpiewpomoże ci się odprężyć. Przysięgam. Jeśli zacznę, przyłączyszsię?Skinęła głową, a mężczyzna błysnął zębami w uśmiechu. Gdyby niebyła skamieniała ze strachu, pewnie zakręciłoby się jej w głowie.– Doskonale,tesoro.Teraz prawą ręką sięgnij za siebie,ściśnijlinęstatyczną i zrób mały krok do tyłu. Poczujesz szarpnięcie, ale nie denerwujsię; lina przejmie twój ciężar. Potem wysuń rękę w bok i rusza w dół. Jeślizechcesz przystanąć, ponownie sięgnij za siebie. Rozumiesz?Kolejne skinienie.– Okej. A „Walking on Sunshine” znasz?Tak,świetnieznała ten szybki rytmiczny utwór.Skinęła głową po raz trzeci. Marco zacząłśpiewać.Po chwili przyłączyła się do niego.– Krok do tyłu – powiedział przy refrenie.2LTRO dziwo, wykonała jego polecenie. Wszystko się zachybotało,potem uspokoiło. Marco wciążśpiewał.Nadal dotrzymywał jej towarzystwa.Uda się, pomyślała. Czuła,żefałszuje, ale to nie miało znaczenia. Szła – nie wpromieniach słońca, jak głosiły słowa piosenki, a pościaniebudynku, leczszła.I wreszcie koniec! Znalazła się na dole. Nogi się jej trzęsły, ręcerównież. Ledwo odpięła uprząż.– Schodzisz? – spytał instruktor.– Ja? – Ostatni raz uprawiał wspinaczkę na Capri. Niewątpliwiebudynek w centrum Londynu to znacznie bezpieczniejsze miejsce; pozawszystkim innym nie trzeba się martwić o przypływ.Marco spojrzał na zegarek. Zejście po murze zajmie mu tyle samoczasu, co skorzystanie z windy. Od uprzęży trochę się wygniecie garnitur, alew nawale zajęć W szpitalu nikt nie zwróci na to uwagi.– Chętnie. Tylkożenie jestem na liście...– Nie szkodzi. Gdyby nie ty, Sydney nadal by tu stała. To co?Pracę w szpitalu zaczynał za pół godziny.– Dobra.Zapiął uprząż, stanął na krawędzi, wykonał krok do tyłu i... Uwielbiałten skok adrenaliny. Po raz pierwszy odśmierciSienny poczuł,że żyje.Pierwszą osobą, jaką ujrzał, kiedy jego nogi dotknęły ziemi, byłaSydney.– Wszystko w porządku? – spytał cicho.Sydney wciąż dygotała.– Tak – skłamała, po czym nieopatrznie podniosła wzrok. To on! Tenprzystojniak z wieży! Przed chwilą zszedł pościaniei wyglądał tak, jakby nicsię nie stało. Nawet czoła nie miał zroszonego potem. – Dzięki,żemnie3LTRsprowadziłeś.– Drobiazg. Na pewno dobrze się czujesz?– Tak. Za kilka minut zaczynam dyżur. – Do tego czasu się pozbieram.Marco ujął jej twarz w swoje ręce.– Twój pierwszy raz?– Pierwszy i ostatni. Następnym razem, jak ktoś wpadnie na takgenialny pomysł, po prostu wypiszę czek.Uśmiechnął się.– Jeszcze nie nastąpił przypływ adrenaliny.– Jakiej adrenaliny?– Spójrz. – Wskazał budynek. Jakaś postać w górze właśnie zeszła zgzymsu. – Przed chwilą ty tam stałaś.– Byłam sparaliżowana strachem. – Na moment zamilkła. – Niesądziłam,żemam lęk wysokości, ale nigdy wżyciutak się nie bałam.– Mimo to poradziłaś sobie. Jesteś niesamowita.– Ja? – Dawno nikt tak o niej nie mówił.– Właśnie ty. Bo ja i inni, którzy robią to dla zabawy... my nie jesteśmyodważni. Prawdziwą odwagę wykazują ci, którzy schodzą mimo strachu,którym przyświeca ważny cel. – Nie była pewna, które z nich wykonałopierwszy krok, ale nagle ujął ją za brodę i przywarł wargami do jej ust. Pochwili miły i niewinnypocałunek stał się gorący i namiętny. Przeszył ją dreszcz. A może wkońcu poczuła ten przypływ adrenaliny, o którym Marco wspomniał?Kiedy oderwał usta, wciąż drżała, ale z innego powodu. Nie pamiętała,kiedy ostatni raz nogi miała miękkie.– Wreszcie błyszczą ci oczy.– To ta spóźniona adrenalina – powiedziała, nie chcąc, aby pomyślał,że4LTR [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl