[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

Hagberg David

Ogień krzyżowy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

6 marca 1945 – zatoka San Matias, Argentyna

Na okręcie podwodnym panowała prawie idealna cisza, a ze względu na wyładowanie akumulatorów jego wnętrze spowijał półmrok. Niski, żylasty człowiek, ubrany w czarne, skórzane spodnie i gruby, biały golf, wszedł przez owalny luk do tylnego magazynku, znajdującego się pomiędzy maszynownią, mieszczącą silniki wysokoprężne, a rufowym przedziałem torpedowym. Mężczyzna stanął, wstrzymał oddech i zaczął nasłuchiwać. Był pewien, że coś usłyszał. Gdzieś z dołu, z miejsca znajdującego się pomiędzy pokładem, a zbiornikami balastowymi dobiegł go zgrzyt metalu ocierającego się o inny metal.

Przez kilka długich sekund mężczyzna trwał nieruchomo, wciąż nasłuchując, ale dźwięk już się nie powtórzył. Czyżby zrodził się jedynie w jego wyobraźni? Wszyscy na pokładzie byli zmęczeni, napięci i zdenerwowani. Zbliżał się koniec i każdy z członków załogi wiedział, co to oznacza. Zrozumieli to wreszcie.

Kapitan Ernst Reiker, idąc bezszelestnie w butach o gumowych podeszwach po kratownicy pokładu, posuwał się w głąb pomieszczenia. Drzwi w grodzi przedziału torpedowego były częściowo uchylone. Osadzone na dobrze naoliwionych zawiasach, otworzyły się lekko pod pchnięciem jego ręki i kapitan zajrzał do środka. Wnętrze ledwie oświetlała pojedyncza, przyćmiona, czerwona żarówka, zwisająca nad jedną z wyrzutni torpedowych. Wewnątrz unosił się odór przepoconych ciał i oleju maszynowego zmieszanego z zapachem alkoholu, którego używano do napędu torped.

Czterech zakwaterowanych tu mężczyzn spało w hamakach zawieszonych nad zapasowymi torpedami. Jeden z nich cicho pochrapywał. Świetni marynarze – właściwie chłopcy. Niewielu spośród członków zredukowanej do trzydziestu dziewięciu osób załogi, zaczęło się dopiero golić. Szkoda, że żaden z nich nie zobaczy już więcej ojczyzny. Wojna skończyła się. Niemcy przegrały. Gdy tylko zejdą z okrętu na ląd, będą musieli pozostać na argentyńskiej ziemi. Na świecie nie było zbyt wielu miejsc, gdzie pozwolono by się osiedlić nazistom.

Z żalem pomyślał o tym, że w ciągu tego krótkiego czasu stworzyli prawdziwą załogę; ufali mu bezgranicznie, a on podziwiał ich za męstwo, z jakim znosili wszelkie trudy.

Kapitan rzucił jeszcze raz okiem na śpiących i zawrócił, przechodząc znów przez maszynownię. Było już bardzo późno, więc po skończeniu codziennego obchodu okrętu, sam również powinien pójść spać. Ernst Reiker wątpił jednak, czy uda mu się usnąć równie łatwo, jak jego młodziutkiej załodze.

Liczący sobie czterdzieści cztery lata Reiker był już niemłody, jak na oficera pełniącego czynną służbę na niemieckich okrętach podwodnych. Większość jego rówieśników albo zginęła, albo awansowała na dowódców we flocie czy zgrupowaniach bojowych, i zasiadła za biurkami w Berlinie lub Bremerhaven. Reikera omijały jednak takie awanse, ponieważ coś ciążyło na jego pochodzeniu. Było to coś, czemu zawsze zaprzeczał, jednak nadaremnie. Zaszedł w swej karierze tak daleko, jak to było tylko możliwe, o wiele nawet dalej, niż powinien.

Reiker przez cały czas zdawał sobie, rzecz jasna, sprawę, że u końca kariery nie czekają go żadne zaszczyty, chociaż, jak na ironię, ostatni otrzymany przez niego rozkaz, dotyczący przeprowadzenia okrętu podwodnego przez nieprzyjacielskie wody, naszpikowany był zwrotami w rodzaju: poświęcenie dla ojczyzny, honor, bohaterstwo i tak dalej. Tym razem nie będzie jednak żadnych medali, żadnej orkiestry na powitanie. Nie będzie wiwatujących tłumów w dokach. Nie miał co do tego wątpliwości.

Był jednak niemieckim oficerem, wiernym Hitlerowi. Przysięgał, że będzie kontynuował walkę nawet po zakończeniu wojny. Teraz na północnym Atlantyku nie toczyła się żadna bitwa, w której mógłby wziąć udział. Nie było też nikogo, kto przyjąłby jego okręt i załogę. Port macierzysty już nie istniał.

Tak wiele uwarunkowań, pomyślał, wchodząc przez luk do oświetlonego czerwonymi żarówkami centrum dowodzenia. Wciąż tylko „gdyby”. I cała masa pytań… bez odpowiedzi.

–Kapitan na stanowisku – zameldował drugi oficer, porucznik Lotti Zigler. Sonarzysta, sternik i oficer zanurzeniowy stanęli na baczność.

–Spocznij – powiedział zmęczonym głosem Reiker. – Macie coś jeszcze?

–Nie, panie kapitanie – odparł Zigler.

–Gdzie jest Dieter?

–Przy peryskopie.

Reiker podszedł do drabiny i zajrzał w górę, do stanowiska bojowego. Porucznik Dieter Schey, jego pierwszy oficer, stał wczepiony w uchwyty peryskopu; na głowie miał czapkę przekręconą daszkiem do tyłu.

–Widzisz coś, Dieter? – zawołał Reiker. Był zbyt zmęczony, by wspiąć się na górę i popatrzeć samemu.

Schey, o kilka lat młodszy od Reikera, a wyglądający zaledwie na dwudziestopięciolatka, odwrócił się od okularu i pokręcił przecząco głową. Chociaż był blondynem, jego włosy na brodzie miały rudawy odcień.

–Nic. Żadnych świateł, żadnego ruchu… ani w zatoce, ani na brzegu. Zupełnie jakbyśmy przybyli na bezludną wyspę.

Reiker spojrzał w stronę stanowiska nawigacyjnego, gdzie stało krzesło, przygotowane dla ich jedynego pasażera, majora RSHA Walthera Roeblinga, który eskortował przewożony przez nich ładunek. Major przedstawił im list, podpisany przez najwyższe dowództwo, na mocy którego on i Reichssicherheitshauptamt (Centralne Biuro Bezpieczeństwa Rzeszy) otrzymywali pełnię władzy nad okrętem i jego załogą. Roebling, oficer tajnych służb, spędzał całe dnie wysiadując na swoim krześle, skąd obserwował pracę załogi w centrum dowodzenia oraz śledził zaznaczane na mapie pozycje okrętu, gdy pokonywali północny Atlantyk i posuwali się dalej na południe, za równik. W tej chwili nie było go jednak na posterunku.

–Gdzie on jest? – spytał Ziglera Reiker.

–Nie było go tu przez całą noc, kapitanie. Co najmniej od kolacji.

–Ernst, może byśmy tak wystawili nosy i uruchomili diesle? – zawołał z góry Schey. – Nikt nas tu nie usłyszy, a przydałoby się podładować akumulatory.

–Chwileczkę – odparł Reiker. Coś go gnębiło. Coś tu było nie tak. Czuł to wyraźnie. To przeczucie wiązało się z majorem.

–Zadzwoń do jego kabiny – polecił drugiemu oficerowi.

Zigler podniósł słuchawkę interkomu i nacisnął właściwy guzik. Po trzydziestu sekundach rozejrzał się wokół i pokręcił głową. – Nie odpowiada. Czy mam go poszukać?

Reiker sięgnął ręką do przycisku uruchamiającego system nagłośniający na okręcie. – Major Roebling zgłosi się do centrum dowodzenia. Major Roebling proszony do centrum.

Kapitan odwrócił się w stronę Ziglera. – Jeżeli major nie zjawi się w przeciągu sześćdziesięciu sekund, macie go znaleźć, nawet jeśli trzeba będzie przeszukać cały okręt.

–Rozkaz, panie kapitanie.

Reiker wspiął się do ciasnego stanowiska bojowego i zajął miejsce Scheya przy peryskopie. W pierwszej chwili nie mógł niczego dostrzec. Stopniowo jednak zaczął rozróżniać ciemną linię brzegową od jeszcze ciemniejszej powierzchni wody. Tej nocy niebo częściowo zasłaniały chmury i nie dostrzegł księżyca. Kapitan zdołał zobaczyć białe linie fal, załamujących się na wąskiej, kamienistej plaży, ale nic poza tym. Nie było widać żadnych świateł ani jakichkolwiek innych śladów ludzkiej obecności czy to na wodzie, czy od strony lądu.

–O co chodzi naszemu małemu szpiegowi? – spytał szeptem Schey, spoglądając przez ramię Reikera.

–To jest miejsce przewidywanego rendez-vous – odparł Reiker, ponownie omiatając peryskopem horyzont. – Przez dwadzieścia cztery godziny mamy pozostawać na peryskopowej, czekając, aż się ktoś pojawi. Wciąż nic.

–Może kontakt się spóźnia. Reiker zerknął znad okularu.

–Nikt nie przypuszczał, że to skończy się tak szybko – powiedział Schey, wzruszając ramionami. – Nieciekawie to wygląda.

–Dlaczego go tu nie ma, Dieter? Dlaczego nie rozkaże nam wysłać desantu na brzeg, żeby sprawdzić, co się stało?

–Jego rozkazy…

–Chciałeś powiedzieć: jego prawdziwe rozkazy – mruknął Reiker. Większość tajemniczego ładunku, który pobrali w Bremie, została złożona pod kratownicą pokładu, w tylnym magazynie. Kapitanowi wydawało się, że właśnie stamtąd słyszał jakiś hałas.

–Myślisz, że ten bydlak coś knuje? – spytał Schey.

–Sądzę, że powinienem go o to spytać. Jeszcze tej nocy. Schey ponuro pokiwał głową.

–Ale w taki sposób, żeby nie mógł nas okłamać.

–Racja.

–O co to całe zamieszanie? – spytał z dołu zirytowanym głosem major Roebling.

Reiker spojrzał w dół, do centrum dowodzenia. – Proszę na górę, majorze. Myślę, że chciałby pan z pewnością to zobaczyć. Roebling, niepokaźny mężczyzna, którego ziemista cera zdradzała, że zbyt wiele czasu spędził w podziemnych bunkrach, zmrużył oczy. – O co chodzi, kapitanie?

–Chyba jest w końcu ten nasz wyczekiwany kontakt.

–Niemożliwe… – wyrwało się Roeblingowi, ale natychmiast ugryzł się w język.

–Mniejsza z tym, powinien pan tu przyjść i zobaczyć to sam, majorze.

Roebling zaczął się wspinać po drabinie, a Reiker i Schey wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Schey podciągnął nieco sweter, odsłaniając przy tym kolbę Lugera.

–No więc, cóż takiego pan zobaczył? – warknął gniewnie Roebling. – Nie jestem dziś w nastroju do głupich kawałów.

Reiker skinął w stronę peryskopu. – Niech pan sam spojrzy. Roebling badawczo zajrzał kapitanowi w oczy, po czym pochylił się nad peryskopem i przywarł do okularu. Schey wyciągnął pistolet.

–Niczego nie widzę – warknął Roebling i, odwróciwszy się, dostrzegł tuż przed nosem wylot lufy pistoletu Scheya. Zmrużył oczy. – Czy pan zwariował, Schey? Proszę natychmiast odłożyć pistolet. Ale już!

–Najpierw przez chwilkę porozmawiamy, majorze – powiedział Reiker.

–Obaj już nie żyjecie! – ryknął Roebling.

–Ale to nie pan trzyma w tej chwili pistolet – zauważył Reiker. Zwrócił się do drugiego oficera: – Zigler!

–Rozkaz.

–Z której strony przyszedł major Roebling?

–Od rufy.

–Pańska kajuta jest na dziobie – zauważył Reiker.

–Byłem w kambuzie marynarskim. W naszym, na dziobie, skończyła się kawa – powiedział Roebling.

–Zigler! – zawołał ponownie Reiker.

–Tak jest.

–Wyślij kogoś, żeby sprawdził kabinę majora. Niech wszystko przeszuka i dajcie mi znać, co znaleźliście.

Roebling wlepił wzrok w Reikera. W sposób wręcz namacalny z majora emanowała czysta nienawiść.

–Rozkaz.

–I wyślij paru ludzi do magazynu za przedziałem diesli. Niech otworzą te pakunki, które wzięliśmy w Bremie jako fracht.

Roebling usiłował rzucić się naprzód, ale Schey powstrzymał go, wciskając majorowi lufę pistoletu w twarz.

–Kapitanie? – zawołał z dołu wyraźnie zmieszany Zigler.

–Zajrzyjcie do tego ładunku. Otwórzcie kilka skrzynek. Chcę wiedzieć, co w nich jest. Natychmiast. Biegiem!

–Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co pan robi? – spytał przez zaciśnięte zęby Roebling.

–Wojna jest już skończona, majorze – odparł Reiker. – A przynajmniej prawie skończona. Wszyscy dobrze o tym wiemy. Dla mnie oznaczy to jedynie, że nie mam się dokąd udać, nie mam dokąd zabrać mojej załogi. Chciałbym jedynie wiedzieć, czy w ładunku, jaki wniósł pan na pokład, znajduje się cokolwiek, co mogłoby być dla nas przydatne.

–Ten ładunek należy do Rzeszy. Zna pan rozkazy.

–Nie ma już żadnej Rzeszy. A zatem, wszystko, co wniósł pan na pokład w Bremie, należy do pana. Chciałbym wiedzieć, co to jest. Chciałbym również wiedzieć, co robił pan przed chwilą na rufie. Słyszałem pana hałasującego pod pokładem.

–Ty skurwysynu, dostałeś przecież wyraźny rozkaz, żeby… Schey gwałtownie pchnął majora na klapę zamykającą luk awaryjny i przycisnął mu pistolet do czoła z taką siłą, że muszka przecięła skórę; spomiędzy oczu Roeblinga pociekła cienka strużka krwi.

–Mówi pan do mojego dowódcy, majorze. Proszę odnosić się do niego z szacunkiem, bo w przeciwnym razie pański mózg rozpryśnie się na grodzi za panem – powiedział Schey, uśmiechając się przy tym szeroko. Czekał na ten moment od chwili, gdy tylko opuścili Bremę.

Wyglądało na to, że major Roebling po raz pierwszy zwątpił w swoją nietykalność. Spoglądał to na Scheya, to na Reikera, to znów zerkał w stronę luku wiodącego do centrum dowodzenia.

–Co się stało z pańskim rendez-vous? – spytał Reiker.

–Nie wiem. Spóźnia się. Może nie żyje. Nie mam pojęcia.

–Co przewidują pańskie instrukcje w takiej sytuacji?

–Mam oczekiwać w umówionym miejscu wraz z okrętem podwodnym całe czterdzieści osiem godzin.

–A potem?

Roebling nie odpowiedział.

–Czekamy – ostrzegł go Schey.

–Kapitanie! – zawołał z dołu Zigler.

Reiker spojrzał w dół, do centrum dowodzenia. Zigler trzymał w ręku mały, otwarty plecak.

–Ma tu argentyński paszport na inne nazwisko – powiedział Zigler podnieconym głosem. – Są również pieniądze, chyba dolary amerykańskie, trochę cywilnych ciuchów, notes.

–Wybieramy się gdzieś? – spytał nonszalancko Schey. Oczy majora robiły się coraz większe. Z wyraźnym trudem, kilkakrotnie przełknął ślinę.

–Kapitanie, jego torba była wciśnięta do boi sygnałowej.

–Wodoszczelna – powiedział Reiker. – Czy zamierza pan opuścić potajemnie okręt? Tu? Tej nocy?

Roebling milczał.

–Odpowiedz kapitanowi – nalegał Schey.

Roebling niemal wstrzymał oddech, zupełnie jakby na coś czekał. Reiker usiłował wniknąć spojrzeniem w głąb oczu majora, wysondować, co kryje się w jego umyśle. Coś się stało lub miało wydarzyć się lada chwila. Major przygotował się do opuszczenia okrętu. A w dodatku był w pomieszczeniu zawierającym ładunek…

Reiker nagle zesztywniał. Uderzył w przycisk uruchamiający nagłośnienie okrętu i wrzasnął do mikrofonu: – Wynosić się z pomieszczenia, w którym leży ładunek! Natychmiast! Mówi kapitan! Wynosić się stamtąd!

Trzy kolejne eksplozje zakołysały okrętem, pozbawiając Reikera równowagi. Omal nie wpadł do luku prowadzącego do centrum dowodzenia.

Schey na chwilę stracił orientację, ale ten moment wystarczył, by Roebling wyrwał mu pistolet i wycelował w niego.

Na całym okręcie zawyły syreny.

–Alarm! Wszyscy na stanowiska! – krzyknął do mikrofonu Reiker.

–Niech Zigler da tu moją torbę – rozkazał Roebling. – Natychmiast!

–Przeciek w rufowej akumulatorowni – odezwał się w interkomie przerażonym głosem marynarz. – Nie możemy sobie z nim poradzić!

–Zamknąć grodzie! – krzyknął Reiker. – Opróżnić zbiorniki balastowe. Przygotować się do alarmowego wynurzenia!

–Moja torba! – warknął Roebling, trzymając pistolet wycelowany w Scheya.

Zigler cisnął ją przez luk, Roebling pochwycił torbę w locie. Major otworzył pokrywę luku awaryjnego, uśmiechając się pod nosem wszedł do środka i zatrzasnął za sobą klapę, opuszczając ją na dół. Natychmiast dał się słyszeć szum wody wypełniającej zbiornik.

–Kapitanie – krzyknął Zigler. – Rufowe zbiorniki balastowe są nieszczelne! Wybuch musiał je uszkodzić!

W centrum dowodzenia rozpętało się istne piekło. Wszyscy wiedzieli, że okręt idzie na dno i nic nie zdoła go ocalić. Ale przynajmniej część załogi, znajdująca się przed akumulatorownią, mogła uratować się dzięki wodoszczelnym grodziom. Niektórzy z nich zdołają dostać się do włazów awaryjnych, gdy tylko okręt osiądzie na dnie, jakieś osiemdziesiąt kilka metrów pod wodą.

Schey podszedł do włazu awaryjnego i zablokował go, uniemożliwiając w ten sposób majorowi Roeblingowi powrót do wnętrza okrętu. Następnie odłączył główne zawory, odcinając dopływ wody do zbiornika ewakuacyjnego. Przy zbiorniku napełnionym tylko do połowy klapa prowadząca na zewnątrz nie mogła się otworzyć, i major został skazany na przebywanie w zbiorniku, co skończy się śmiercią z braku powietrza, chyba że wpuszczą go z powrotem do wnętrza okrętu.

Ktoś krzyczał coś do interkomu. Gdy Reiker i Schey schodzili z powrotem po drabinie, woda zaczęła zalewać centrum dowodzenia. Okręt pochylony był już pod kątem dwudziestu stopni na rufę i nieuchronnie pogrążał się coraz bardziej.

–Zamknąć luk! – wrzasnął Reiker.

Zigler napierał ramieniem na pokrywę luku, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem i przerażeniem.

–Niemożliwe! – krzyknął. – Wszystkie luki zostały uszkodzone! Już po nas!

Reiker i Schey rzucili się do tylnego luku, zamykającego grodź wodoszczelną, i wparli się w niego ramionami, ale ten ani drgnął. Zawiasy zostały zablokowane.

Woda wypełniła do połowy centrum dowodzenia, sięgając im już do piersi. Z tablic kontrolnych strzeliły iskry i światło zgasło, pogrążając okręt w ciemnościach.

Od strony przedziałów dziobowych Reiker słyszał wołania swoich marynarzy, krzyczących coś w panice. Za późno. Za kilka minut wszyscy będą już martwi.

Reiker spojrzał w górę, tam gdzie powinien znajdować się właz w centrum kierowania ogniem, i poczuł w końcu odrobinę satysfakcji. Roebling umrze również, a należący do Rzeszy cenny ładunek, który on, Reiker, miał dostarczyć na ten brzeg, pójdzie na dno razem z majorem.

Głowa Reikera znalazła się pod wodą. Ostatnie świadome myśli poświęcił żonie i dzieciom, których już nigdy nie zobaczy.

 

1

 

Chmara pieszych i pojazdów, która gęstniała na końcu Pól Elizejskich od strony placu Concorde, ze względu na paskudną pogodę poruszała się wolniej niż zazwyczaj tego popołudnia. Temperatura wahała się w okolicach zera, a porywisty wiatr siekł marznącym deszczem, który zamieniał się chwilami w kłęby śniegu, wirującego wzdłuż szerokiej alei. Była właśnie godzina szczytu ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl