[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brian Haig
SPISEK
Sean Drummond 02
Z angielskiego przełożył Grzegorz Kołodziejczyk
Tytuł oryginału: THE KINGMAKER
Wydanie I
ISBN 83-7359-125-7
Wydawnictwo Albatros 2005
Poświęcam Lisie, Brianowi,
Patrickowi, Donnie i Annie
ROZDZIAŁ 1
Dwóch rosłych żandarmów wojskowych wprowadziło więźnia, popchnęło na krzesło i
momentalnie przykuło go do stołu. Stół był przytwierdzony do posadzki, posadzka do
więzienia, i tak dalej.
– Chłopcy, to nie jest potrzebne – zwróciłem grzecznie uwagę. Zostałem beznamiętnie
zignorowany. – Słuchajcie, to śmieszne – powiedziałem, trochę bardziej zirytowany. –
Przecież on się stąd nie wydostanie, a tym bardziej nie odejdzie na dwa kroki od więzienia, bo
natychmiast zostanie rozpoznany.
Stroszyłem piórka, żeby zrobić wrażenie bardziej na więźniu niż na strażnikach.
Jestem prawnikiem. Nie jestem ponad takie rzeczy.
Sierżant żandarmerii wcisnął klucz do kajdanek do kieszeni i odparł:
– Nic więźniowi nie dawać. Żadnych długopisów, ołówków, ostrych przedmiotów.
Pukaj pan, jak skończysz.
Przyglądał mi się dłużej, niż to było konieczne – to spojrzenie miało oznaczać, że nie
ma dobrego zdania ani o mnie, ani o celu mojej wizyty. Podobnie zresztą jak ja, jeśli chodzi o
to drugie.
Odpłaciłem mu takim samym zimnym spojrzeniem.
– W porządku, sierżancie.
Żandarmi wymaszerowali z sali, a ja odwróciłem się do więźnia. Minęły ponad dwa
lata, a mimo to zmiany w jego wyglądzie były ledwie dostrzegalne – włosy może nieco
posiwiały. Mężczyzna był wciąż bardzo atrakcyjny: ciemna czupryna, głęboko osadzone
oczy. Niektóre kobiety uważają ten typ urody za pociągający. Sylwetka sportowca nabrała
miękkich konturów, ale szerokie ramiona i wąskie biodra pozostały. Zawsze lubił pakować na
siłowni.
Za to psychicznie najwyraźniej zamienił się w wypalony wrak: opuszczone ramiona,
podbródek na piersi, ręce zwisające bezwładnie wzdłuż boków. Niedobrze – nic dziwnego, że
zabrali mu sznurówki i pasek.
Pochyliłem się i ścisnąłem go za ramię.
– Bill, spójrz na mnie.
Nic. Ścisnąłem mocniej.
– Billy, do cholery, to ja, Sean Drummond. Weź się w garść i popatrz na mnie.
Nawet nie drgnął. Szorstkie odzywki nie przebiły się przez mur depresji – może
uderzyć w łagodniejsze tony?
– Billy, posłuchaj... Mary zadzwoniła dzień po twoim aresztowaniu i poprosiła mnie,
żebym zaraz tutaj przyjechał. Chce, bym cię reprezentował.
Tutaj, czyli do aresztu wojskowego, znajdującego się na tyłach Fort Leavenworth w
Kansas.
Mary od dwunastu lat była żoną mężczyzny, do którego mówiłem – generała brygady
Williama T. Morrisona, jeszcze do niedawna amerykańskiego attache wojskowego w naszej
ambasadzie w Moskwie.
Dzień po aresztowaniu, czyli dwie długie, podłe doby temu, stacja CNN powtarzała do
znudzenia zdjęcia amerykańskiego generała wywlekanego z drzwi moskiewskiej ambasady
przez gromadę agentów FBI w kamizelkach kuloodpornych; widać było wyraźnie twarz
generała, na której wściekłość walczyła z frustracją. Od tego czasu w gazetach ukazały się
niezliczone artykuły, opisujące ze szczegółami, jaki to z niego podły drań. Jeśli doniesienia te
były prawdą, siedziałem naprzeciwko najbardziej odrażającego zdrajcy od... cholera wie,
pewnie od zawsze.
– Jak ona się czuje? – wymamrotał.
– Przyleciała wczoraj z Moskwy. Mieszka u ojca.
Ponurym skinieniem głowy dał znać, że przyjął to do wiadomości.
– Dzieci świetnie sobie radzą – ciągnąłem. – Jej ojciec ma dobre kontakty w Sidwell
Friends Academy, prywatnej szkole, do której chodzą dzieci sławnych ludzi. Jest nadzieja, że
uda się je tam wcisnąć.
Czy nie będzie lepiej, jak każę mu myśleć o żonie i rodzinie? Siedział zamknięty w
specjalnym skrzydle i zabroniono mu wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym:
żadnych telefonów, listów, kartek. Władze uznały, że odizolowanie ma zapobiec przekazaniu
przez niego dalszych informacji i odbieraniu zakamuflowanych wskazówek od rosyjskich
mocodawców. Może i tak. Zapomnieli wspomnieć, rzecz jasna, że taka towarzyska separacja
doprowadzi go do tego, że rzuci się w ramiona przesłuchujących i zacznie paplać jak dziecko.
Założyłem nogę na nogę.
– Bill, zastanówmy się spokojnie. To są diabelnie ciężkie zarzuty. Częściej
wygrywam, niż przegrywam, ale znajdziesz wielu adwokatów lepszych ode mnie. Mogę ci
kilku wymienić, jeśli chcesz.
W odpowiedzi usłyszałem szurnięcie nogami. O czym on myślał?
Powinien się zastanawiać, czemu nie bajeruję go na potęgę. Większość facetów na
moim miejscu machałoby ramionami, przechwalało się i błagało go, żeby pozwolił się
reprezentować.
O takich jak on adwokaci śnią po nocach i doznają orgazmu. Jak sądzicie, ilu
generałów zostaje oskarżonych o zdradę swojego kraju? Sprawdziłem to, zanim przyleciałem
do Kansas – ostatnim był Benedict Arnold, i nie zapominajcie, że prysnął do Anglii przed
procesem, zatem nikt nawet nie uszczknął sprawy.
Morrison wciąż milczał, więc powiedziałem:
– Jeśli chcesz wziąć mnie pod uwagę, to przypominam, że znam ciebie i twoją żonę.
To dla mnie sprawa osobista. Włożę w obronę serce i duszę.
Poczekałem, aż ta informacja wsączy się do jego głowy... i nic.
– Słuchaj, czy jest ktoś, kogo byś wolał? Po prostu powiedz. Nie poczuję się dotknięty.
Do diabła, nawet pomogę to załatwić.
Naprawdę bym tak zrobił. Włożyłbym w to serce i duszę. Nie przyjechałem dlatego, że
on mnie poprosił, ale dlatego, że Mary mnie o to błagała. A jeśli chcecie poznać całą prawdę,
stawiało mnie to w sytuacji konfliktowej, bo ona i ja byliśmy kiedyś... jak by to delikatnie
ująć? Związani. O co chcecie się założyć, że to adwokat jako pierwszy wypowiedział to
słowo w ten właśnie sposób?
Należeli do tego samego klubu szachowego? A może mieli burzliwy romans, trwający
niewiarygodne trzy lata?
Tak, a propos ostatniego punktu.
Usta Billa poruszyły się nieznacznie.
– Przepraszam... co mówiłeś?
– Powiedziałem, że chcę ciebie.
– Jesteś pewien, Billy?
Pokiwał głową.
– Cholera jasna, powiedz do mnie Billy jeszcze raz, a wylądujesz na podłodze. Wciąż
jesteś majorem, a ja generałem, kretynie jeden.
No właśnie... to była szczypta dawnego Williama Morrisona, którego znałem i nie
cierpiałem. Byłem starym kumplem od poduszki jego żony i wierzcie mi, coś takiego nie
wiąże ze sobą facetów. I tak nie bylibyśmy kolegami, bo on był generałem, a ja majorem, a w
armii to przeszkoda nie do pokonania. Poza tym William T. Morrison był zarozumiałym,
wymuskanym kutafonem – o czym Mary myślała, kiedy za niego wychodziła?
Mogła wybrać o wiele lepiej. Na przykład mnie.
Sięgnąłem do aktówki i wyciągnąłem kilka arkuszy papieru.
– Dobra, podpisz formularze. Ten pierwszy to wniosek do JAG, żeby wyznaczyli mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl