[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Agnieszka hałas

 

Reinkarnacja

 

I. Stara przyjaźń

Nad Shan Vaola gęstniał jesienny mrok. Wschodzący księżyc, ledwie

widoczny zza chmur, miał niezdrową żółtą barwę. W jego świetle

wąziutkie, kręte, cuchnące odpadkami i moczem uliczki Wschodniej

Dzielnicy wyglądały jeszcze paskudniej, niż za dnia. Stłoczone

ciasno jedna obok drugiej kamieniczki miały w sobie coś budzącego

odruchową niechęć, nawet obrzydzenie; coś trupiego.

W ciszy, jaka spowijała opustoszałe zaułki, kroki samotnego

przechodnia rozbrzmiewały głośno i wyraźnie, odbijając się echem od

brudnych murów. Krzyczący w Ciemności szedł szybko, nie rozglądając

się. Doskonale wiedział, dokąd się kierować.

Doszedłszy do końca uliczki zawahał się na sekundę, potem skręcił w

głąb jednej z ziejących czernią bram. Przeciął zachwaszczone

podwórko, minął walący się murek, jakieś drewniane szopy, by w końcu

stanąć przed drzwiami uzbrojonymi w potężną, choć rdzewiejącą

kołatkę. Budynek, do którego drzwi te należały, zapewne pamiętał

lepsze czasy, ale dla przypadkowego obserwatora nie byłoby to takie

oczywiste.

Żmij zakołatał raz, potem drugi, odczekał chwilę. Na jego twarzy

odbiło się zniecierpliwienie. Ponownie ujął kołatkę.

Gdzieś we wnętrzu domu trzasnęły drzwi, zabrzmiał przybliżający się

szybko stukot kroków.

- Zara, zara - zachrypiał gderliwy głos. - Już otwieram...

Drzwi uchyliły się o kilka cali, w szparze zamajaczyła twarz starej

kobiety o haczykowatym nosie i podpuchniętych, przekrwionych oczach.

- Czy pan Valmy jest u siebie?

- Ano, jest - mruknęła kobieta niezbyt przyjaźnie. - Wy, znaczy się,

do niego sprawę macie?

- Można to tak nazwać.

Staruszka zastanawiała się przez chwilę, potem wzruszyła ramionami i

otworzyła drzwi szerzej.

- Wejdźcie.

Przybysz usłuchał. Kobieta natychmiast z powrotem zamknęła i

zaryglowała drzwi.

- Tu strach po nocy na dwór wyjrzeć - objaśniła burkliwie, nie

patrząc na rozmówcę. -Takie tera czasy parszywe... Zaczekajcie,

pójdę spytać, czy pan Valmy was przyjmie.

Oddaliła się, głośno szurając nogami. Krzyczący w Ciemności,

pozostawiony sam sobie, rozejrzał się z ciekawością. Wąski

korytarzyk tonął w mroku, uniemożliwiającym rozróżnienie choćby

kształtów mebli. Nic nie mogło jednak zamaskować wyczuwalnej w

powietrzu wilgoci ani stęchłego odoru pleśni.

Żmij nieznacznie zmarszczył brwi.

- Nie najlepiej, Eshier - szepnął, ledwie słyszalnie.

Staruszka wróciła, gdy zaczynał się już zastanawiać, czy przypadkiem

nie zapomniała o nim. Niosła zapaloną świecę.

Wyglądała na zawiedzioną, że nie znudził się czekaniem i nie poszedł

sobie.

- Chodźcie - rzuciła, podejrzliwie zerkając na przemian na twarz

żmija i na trzymane przezeń podłużne czarne zawiniątko. - Zaprowadzę

was.

Pokój Valmy’ego mieścił się na poddaszu. Aby się tam dostać,

należało pokonać dwa piętra stromych i krętych schodów oraz zawalony

rupieciami strych. Płomyk świeczki oświetlał zaśniedziałe poręcze i

wiszące na ścianach poczerniałe obrazy, a potem kalekie sprzęty,

potłuczone lustra, skorupy garnków i podarte kołdry, porośnięte -

jak mchem - kożuchem wiekowego kurzu. Przez niewidoczne szpary

wpełzał z dworu wieczorny chłód.

Drzwi, do których doszli, były uchylone, ale staruszka mimo to

zatrzymała się i zapukała.

- Przyprowadziłam go, panie Valmy - powiedziała głośno.

- Niech wchodzi! - odparł głos z wnętrza.

Pomieszczenie okazało się nieduże, z pochyłym sufitem. Ustawiony w

kącie żelazny piecyk był źródłem zarówno ciepła, jak światła; przez

uchylone drzwiczki widać było węgle żarzące się w jego pękatym

brzuchu. Ich wiśniowy blask padał na skromne meble. Kufer z

odrzuconym wiekiem, pełen pożółkłych ksiąg i zwojów pergaminu.

Niskie łóżko przykryte kraciastym kocem. Okrągły stolik, zarzucony

kartkami papieru i przyborami do pisania.

Przy stoliku siedział szczupły, siwiejący mężczyzna i pisał coś

szybko, wprawnymi pociągnięciami pióra. Na widok wchodzących

przerwał natychmiast, wstał i skłonił się żartobliwie.

- No, no... - rzucił, uśmiechając się szeroko. - A więc przyszedłeś

mimo wszystko, Brune... Zostaw nas, Nethro - dodał głośniej. - Bez

obawy. To mój stary znajomy.

Kobieta wycofała się posłusznie.

- No, no... - zamruczał ponownie Eshier Valmy, gdy tylko zamknęły

się drzwi. - Któż by pomyślał? Jednak dostałeś mój list...

- Dostałem - potwierdził żmij.

- I przyszedłeś... Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że to zrobisz.

Sądziłem, że zapomniałeś tak samo, jak...

- Nie gadaj głupstw, Eshier. Niełatwo zapomnieć poetę twojego

pokroju.

Roześmieli się obydwaj. Valmy spoważniał pierwszy, uważniej spojrzał

na przyjaciela.

- Ile to już lat, odkąd widzieliśmy się ostatni raz?

Żmij wzruszył ramionami.

- Dużo. O wiele za dużo... Szczerze żałuję, że nie mogliśmy spotkać

się wcześniej. Gdybym wiedział, że jesteś w Shan Vaola...

- Mało kto o tym wie. Od dawna nie miałem żadnych odwiedzin.

Chwilami mnie samemu trudno uwierzyć, że kiedyś miałem rodzinę i

znajomych. Nieważne. Słuchaj, Brune, ty ani trochę się nie

zmieniłeś.

- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie.

Kłamstwo zabolało. Było zbyt jawne. Valmy przejrzał je w

okamgnieniu. Westchnął ponownie.

- Wiesz doskonale, że nie chodziło mi o kurtuazję. Kiedy cię

poznałem, piętnaście lat temu, byłem tuż po trzydziestych

urodzinach, a ty wyglądałeś na dwadzieścia z kawałkiem... I -

przysięgam - nadal wyglądasz tak samo.

Żmij wzruszył ramionami.

- Magia - wyjaśnił. - Tak działa na posługujących się nią. Nawet na

renegatów.

- Tak... ależ ze mnie głupiec. Przecież nadal parasz się Zakazaną

Sztuką... - Valmy urwał nagle, na jego twarzy odmalowało się

zakłopotanie. - Mam rację, prawda? To znaczy... Nie zrezygnowałeś?

Krzyczący w Ciemności uspokajająco poklepał jego dłoń.

- Nie, oczywiście, że nie. Magowie nie zwykli zawracać z raz obranej

drogi.

- Tak słyszałem. Zresztą, nadal masz te swoje blizny...

- Owszem - żmij odruchowo dotknął prawego policzka. - One też

nieprędko znikną.

- Dawniej Cassaina i ja bez przerwy pytaliśmy cię, co je

pozostawiło, pamiętasz? A ty nigdy nie chciałeś powiedzieć...

Tajemniczy wtedy byłeś, Brune, te piętnaście lat temu...

Krzyczący w Ciemności uśmiechnął się.

- Nazwij to przypadłością zawodową.

- Ale, ale... - Valmy raptem pokręcił głową. - Kiepski ze mnie

gospodarz. Spotykamy się niemal cudem, po piętnastu z górą latach, i

co? Trzeba jakoś uczcić to spotkanie.

Wstał, poszperał w zawalonym księgami kącie za łóżkiem. Po chwili na

stoliku stanął pękaty gąsiorek i dwa pucharki.

- Napijesz się?

- Czemu nie?

Wino było ciemne i roztaczało intensywny zapach.

- Za szczęśliwą młodość - powiedział Valmy. W jego tonie uważny

słuchacz wychwyciłby cień sarkazmu.

Krzyczący w Ciemności nie odpowiedział. Siedział nieruchomo,

zapatrzony w żarzące się w piecyku węgle.

Pozwolił, żeby wspomnienia wróciły. Na krótką chwilę.

Bezimienny zaułek we Wschodniej Dzielnicy Shan Vaola. Duszne letnie

popołudnie. Powietrze ciężkie od kurzu. Senne bzyczenie much

obsiadających walające się po ziemi odpadki.

Dwóch mężczyzn. Rozmawiają. Obaj są zdenerwowani. Żaden nie próbuje

tego ukrywać.

Słuchaj no, Arric, kpisz sobie ze mnie?

W porządku, czarowniku, nie chcesz, to nie wierz. Zapłacili mi,

żebym ci przekazał te parę słów, więc mówię. Będą czekali dziś o

zmierzchu przy Srebrnym Moście. Facet i dziewczyna. Pieniądze.

O co im chodzi?

O nic. Po prostu chcą pogadać.

Tak. Na pewno. Pogadać, co?

Zawsze jesteś taki podejrzliwy? Oni nie są z Elity. Nie mają nic

wspólnego z legalnymi magami. Nic do ciebie nie mają. Chodzi im

tylko o rozmowę. Krótką.

Kim jest ten człowiek?

Poetą. Podobno. Daj mi spokój, czarowniku, nic więcej nie wiem.

Przysięgam.

Przez resztę dnia debatował sam ze sobą: iść czy nie iść?

Podświadomie spodziewał się pułapki, jakiegoś podstępu Elity. Jednak

ostatecznie ciekawość przemogła.

Wiadomość brzmiała tak niewiarygodnie, że aż musiał się przekonać,

czy Arric-Łgarz przypadkiem nie powiedział prawdy.

Wieczór. Niebieskawy mrok wylewający się z zaułków i bram. W

chłodnym nocnym powietrzu wisi zapach rzecznej wody.

Ty jesteś Brune Keare? Krzyczący w Ciemności?

Zależy, kto pyta.

To on, Eshier. Opis się zgadza.

Dziewczyna była szlachcianką. Jej towarzysz nie. Krzyczący w

Ciemności poznał to na pierwszy rzut oka.

Stwierdził też, że dziewczyna trochę się go obawia, choć stara się

to maskować. Nie zdziwił się. Wiedział, jak przedstawiają go plotki.

Z kolei niearystokrata od pierwszej chwili zachowywał się tak, jak

gdyby znali się od lat. Ani śladu zdenerwowania czy rezerwy.

Szeroki, zaraźliwy uśmiech.

Valmy jestem. Eshier Valmy. Poeta.

Słuchaj, poeto, nie sądzisz, że powinienem się wreszcie dowiedzieć,

o co chodzi?

Bez nerwów. Chcieliśmy tylko porozmawiać.

O czym?

O magii, żmiju. A o czymże innym?

Po co?

To długa historia.

Wytłumaczenie okazało się tyleż proste, co zaskakujące. Valmy był w

trakcie pracy nad poematem zatytułowanym “Magini”. Miał nadzieję na

stałe zwrócić nim na siebie uwagę środowiska literackiego Shan

Vaola. Jak można było wnosić z tytułu, jednym z tematów dzieła miała

być magia. Ta praktykowana nielegalnie - Zakazana Sztuka. Jednak

Eshier, jak sam przyznał z rozbrajającą szczerością, zupełnie nie

znał się na magii. Potrzebował, jak to określił, konsultanta.

Chciałem, żeby ktoś, kto zna się na rzeczy, wyjaśnił mi parę spraw,

naświetlił parę szczegółów.... Rozumiesz? Czasem sama wyobraźnia nie

wystarcza, potrzeba też odrobiny realizmu. Żeby w poezji było życie.

Żeby nie była tak zupełnie oderwana od świata. Inaczej nikt nie

zrozumie tego, co chciałem przekazać.

Idealizm. Dziecinny entuzjazm, pomyślał żmij. Ale nie powiedział

tego na głos. Powiedział zupełnie co innego.

Jasne. Nie ma problemu. Wytłumacz mi tylko jedno, Eshier. Czemu

akurat ja?

Ten mały człowieczek twierdził, że jesteś najlepszy.

No, to mocno przesadził. Ale po Arricu-Łgarzu trudno spodziewać się

czego innego.

Srebrny śmiech Cassainy.

W ciągu następnych dni odbyli z Eshierem kilka interesujących

dyskusji. Valmy nie krył zdziwienia, przekonawszy się, że rozmówca

wcale nie ustępuje mu wykształceniem. Sugestie żmija potraktował jak

najbardziej poważnie. Krzyczącego w Ciemności rozbawiło to. Cała

sytuacja wydawała mu się chwilami komiczna.

Nie przyznał się, że sam też pisze - czasami, w zależności od

nastroju. Jego styl miał bardzo niewiele wspólnego z kwiecistością,

która charakteryzowała Valmy’ego.

Znajomość nie trwała długo, zaledwie kilka miesięcy. Pod koniec

jesieni Eshier i Cassaina wyjechali na południe, do Yever Laren.

Zamierzali się pobrać na jesieni.

Później - dużo później - obiło mu się o uszy, że niejaki Valmy

uważany jest za jednego z najbliższych przyjaciół

Najdostojniejszego. Krzyczący w Ciemności nie zwrócił na tę

wiadomość większej uwagi. Valmy to nazwisko dość często spotykane w

Shan Vaola.

A potem? Chyba po prostu zapomniał.

Aż pewnego dnia, po latach, otrzymał list...

- Brune? Jesteś tu jeszcze?

Żmij drgnął.

- Przepraszam. Zamyśliłem się trochę.

W jego umyśle pojawiło się pytanie. Wolałby go nie zadawać, ale

musiał znać odpowiedź.

- Gdzie jest teraz Cassaina, Eshier? Czy nadal...

- Nie - uciął gwałtownie Valmy. Spochmurniał momentalnie. -

Rozstaliśmy się. Nie wiem, co się z nią teraz dzieje. I nie jestem

pewien, czy chcę wiedzieć.

Wydawało się, że nie powie nic więcej, ale po chwili dodał ciszej:

- Cassaina odeszła tak samo, jak wszyscy inni... Dawno, zanim

jeszcze przeprowadziłem się tutaj. Nie winię jej zresztą...

- Co się właściwie stało?

- Pisałem ci przecież. Najdostojniejszy oddalił mnie z dworu. Jak to

mówią, łaska pańska na pstrym koniu jeździ... A jej brak to paskudna

rzecz.

- Długo tu mieszkasz?

- Będzie z osiem lat... Zresztą, nie wiem. Straciłem rachubę...

Valmy zakaszlał ponownie, odchrząknął kilka razy. Kiedy znów się

odezwał, jego głos był zachrypnięty i jakby przytłumiony.

- To, o co pytałem... O czym pisałem... Potrafisz, prawda?

- Potrafię.

- Przepraszam, że pytam... ale... robiłeś to już wcześniej?

- Tak. Kilka razy. Nie obawiaj się. Wbrew temu, co opowiadają

legalni magowie, Przeniesienie nie jest żadnym wyzwaniem. To prosta

kombinacja zaklęć...

- A te... komponenty... To, co jest potrzebne do obrzędu... Masz ze

sobą?

- Tak, oczywiście.

- Można... Mogę... - Valmy zawahał się nagle.

- Zobaczyć? Oczywiście. Ale nie ujrzysz niczego nadzwyczajnego. Czar

nie jest jeszcze uaktywniony. Po prostu szklane naczynie, kilka

kawałków kredy i martwe zwierzę...

- Mimo wszystko jestem ciekaw... - Valmy uśmiechnął się gorzko. -

Rozumiesz chyba.

- Pewnie. Nie ma sprawy.

Krzyczący w Ciemności postawił przyniesiony pakunek na stole. Nieco

teatralnym gestem ściągnął zeń czarną płachtę.

Poeta gwałtownie zamrugał oczami.

- Klatka?

- Owszem. Będzie potrzebna, później, już po zakończeniu

Przeniesienia. Oto kreda. Całkiem zwyczajna, jak widzisz. Wykreśla

się nią potrzebne przy zaklęciu symbole, znaki potęg, jak mówią

niektórzy... Tu jest misa, a tu tak zwany anscair, sok z liści

ognistego drzewa... Tu, w tej buteleczce. Zmieszany z wodą w

stosunku jeden do dwudziestu pięciu. W czystej postaci ma

właściwości silnie halucynogenne, ale to w tej chwili nieistotne.

Ważne, że obecność w powietrzu nawet minimalnej ilości jego oparów

pomaga w uaktywnieniu niektórych zaklęć. A to...

- Nie mów - Valmy wzdrygnął się lekko. - Widzę. Moje przyszłe

ciało... Zaraz, co to jest właściwie? Nietoperz?

- Owszem - żmij lekko pogładził miękką sierść. - Nietoperz. Ciekawe

stworzenie. W Yadhmarze uważają je za nieczyste, w Nedgvarze za

święte...

- Dlaczego akurat nietoperz?

Krzyczący w Ciemności wzruszył ramionami.

- A dlaczego nie? Nietoperze żyją dość długo, dłużej niż myszy i

szczury. Dziesięć do dwunastu lat. Koty i psy są bardziej

długowieczne, to fakt, ale w Shan Vaola bezpański kundel nie ma

łatwego życia... A nie chciałbyś chyba NALEŻEĆ do jakiegoś

człowieka, prawda? Poza tym, nietoperze potrafią przecież latać...

- Ptaki też latają. Dlaczego nie ptak?

- Przykro mi. Z ptakiem zaklęcie nie zadziała. Powłoką, do której

dokonuje się Przeniesienia musi być ssak. Taka już specyfika tego

czaru.

- Tak... - Valmy potarł czoło. - Przygotowałeś wszystko, widzę...

Kiedy możemy zacząć ?

- Kiedy chcesz. Choćby zaraz.

- To dobrze.

Krzyczący w Ciemności uniósł głowę, uważniej popatrzył na

przyjaciela.

- Wybacz, ale muszę cię o to zapytać... Jesteś zdecydowany? Żadnych

wątpliwości?

Poeta nie odwrócił wzroku.

- Tak.

- Jesteś absolutnie pewien, Eshier? Pamiętaj, zaklęcie jest

nieodwracalne... Może powinieneś jeszcze raz przemyśleć decyzję?

Valmy zakaszlał ponownie. Sięgnął do kieszeni, wygrzebał zmiętą

płócienną chustkę, starannie wytarł nią usta.

- Chyba nie ma nad czym myśleć, Brune - jego głos zadrżał

nieznacznie. - To kancer, nie gruźlica. Konował daje mi jeszcze

cztery miesiące życia. Pół roku, jeśli będę się oszczędzał. Ale co

to za życie...

Ściszył głos.

- Przemyślałem wszystko. Będą myśleli, że umarłem we śnie. O ile

ktoś w ogóle zauważy, że mnie nie ma...

- Cassaina zauważy.

- Cassaina? Nie rozśmieszaj mnie. Ona nie pamięta. Po prostu.

- Należało ją odszukać, Eshier. Powiedzieć jej, co chcesz zrobić.

- Powiedzieć jej? Po co?

- Nie sądzisz, że powinna znać prawdę?

W szarych oczach Valmy’ego coś błysnęło. Jak stal.

- Dlaczego? Znalazła sobie kogoś innego. Jest szczęśliwa. Tyle wiem.

Po co ma sobie przypominać swoją wielką pomyłkę z czasów młodości?

Krzyczący w Ciemności w zadumie wpatrywał się w migoczący czerwienią

żar.

- Czasem jedna krótka rozmowa może wiele zmienić - rzucił, nie

podnosząc głowy. - Ale wszystkie decyzje podejmujesz ty, nie ja.

- Mam tego świadomość - poeta westchnął nagle. - Mówiłem już, długo

planowałem moje Przeniesienie. Dłużej, niż przypuszczasz.

Umilkł na chwilę, sięgnął po pucharek z winem.

- Pomysł przyszedł mi do głowy dokładnie pół roku temu. W dniu, gdy

powiedziano mi, na co tak naprawdę jestem chory. Zabawne... Mimo

wszystko można powiedzieć, że mam szczęście, prawda? Mój dawny

przyjaciel jest magiem... może ofiarować mi to drugie życie...

Przerwał. Zakaszlał. I zmienił temat.

- Sporządziłem testament, choć nie bardzo jest czym rozporządzać...

Mam krewnych na północy, w Othlonie. Mieszczanie, drobni kupcy.

Ledwie ich znam. Pisałem do nich kilka tygodni temu... Wiedzą, w

jakim jestem stanie.

Oczy żmija zwęziły się gwałtownie.

- Napisałeś im, co planujesz?

- Nie, tego nie. Tylko tyle, że nie zostało mi wiele czasu. I że

zostawiam im wszystko. - Valmy uśmiechnął się kwaśno. - Niewiele

tego... Pewnie o wiele za mało na ich gust. Ale przynajmniej bez

długów... A skoro już jesteśmy przy pieniądzach - twoje honorarium.

Dziewięćdziesiąt leri, prawda? Tyle kosztuje nielegalnie

przeprowadzone Przeniesienie?

Krzyczący w Ciemności potrząsnął głową.

- Nie żartuj. Od ciebie nie przyjąłbym nawet seyonarskiej drachmy.

- Jesteś pewien?

- Wiem, co mówię. Daj te pieniądze Nethrze albo komuś... Niech to

szlag, Eshier, nawet ja mam pewne zasady.

- Wiedziałem, że to powiesz - uśmiechnął się poeta. - Cóż, skoro

tak... Przygotowałem dla ciebie coś jeszcze.

Pochylił się nad kufrem i przez chwilę grzebał w jego wnętrzu.

- Trudno tu cokolwiek znaleźć. Tyle szpargałów - rzucił przez ramię.

- Większość to moje stare dzieła... Niektóre z nich znasz.

“Senność”, “Czarni bogowie”, “Wyspa szkarłatnego cudu”... O, jest i

sławetna “Magini”... Nikt ich już nie czyta. Tu jeszcze parę innych

manuskryptów. Głównie poezja. Alvin z Tay, Flavius Fenshi... Niemal

zapomniani. Jak ja. Oho! Mam, czego szukałem.

Położył na stole duży zwój szorstkiego, szarego papieru, gęsto

zapisany linijkami drobnego pisma.

- To musisz przyjąć. Przeczytasz i ocenisz...

- Co to? - spytał cicho żmij.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl