[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KÅ‚opoty w Hamdirholm
zatrzymali siÄ™ przed masywnÄ… bramÄ… osadzonÄ… w skale,
a strzeżoną przez wieżycę. Kobieta mocniej zacisnęła dłoń na
ramieniu krasnoluda i wzdrygnęła się. Tym razem nie z zimna.
- Baugi... - cichy szept dobiegł zza wełnianego szala, szczelnie
opatulającego jej twarz. Krasnolud, do tej pory radośnie
spoglądający na samotną wieżę Hamdirholmu, spoważniał:
- Spokojnie, Arien. - Poklepał ją po drżącej dłoni. - Nic ci się
nie stanie. Pamiętaj, że dla nich jesteś posłem, więc śmiało graj
tę rolę. Chodźmy.
Ledwie ponownie ruszyli, z nieba zaczął sypać biały puch.
Wiatr się wzmagał, a wraz z nim gęstniał padający śnieg.
Pobliskie szczyty znikły w śnieżnej zadymce.
- Dobrze, że zdążyliśmy - stwierdził krasnolud. - Będzie tak
sypało przez kilka miesięcy. Przysuń się do ściany!
Powoli, z mozołem, oboje podjęli się ostrożną wspinaczkę.
Z Hamdirholmu co chwilę odzywał się Windswal, którego czysty
dźwięk z trudem przebijał się przez dmący wicher zamieci.
Wiatr i śnieg jakby uparły się, by oderwać podróżnych od
względnie bezpiecznych schodów i cisnąć w, zdawałoby się,
bezdenną otchłań. Wiele wysiłku kosztowało dotarcie do
skalnego tarasu z bramą. Kobieta ostatkiem sił dowlokła się do
masywnych wrót. Baugi załomotał młotem w stalowe odrzwia,
w których po chwili uchyliła się furta. Podróżni szybko weszli do
środka, a wraz z nimi wpadł tuman śniegu. Stali w wielkiej,
ciepłej hali rozświetlonej ogniem kilkunastu węglowych
palenisk, po której kręciło się wielu krasnoludów i paru ludzi.
Kilku niskich brodaczy z rykiem rzuciło się na powitanie
Baugiego, który już miał problemy z uwolnieniem się od
uścisków odźwiernego.
Wyczerpana kobieta oparła się o wrota. Nie starała się nawet
zrozumieć chropowatej krasnoludzkiej mowy, chociaż trochę
znała ten język. Czuła, że zaraz osunie się na posadzkę.
- Baugi... - zamiast głośnej prośby z jej ust wydobył się
jedynie szept. Mimo to, jej towarzysz podróży nadzwyczaj
zwinnie pozbył się ściskających go brodaczy i przypadł do niej.
- Arien...
Kobieta odwinęła szal ukazując zsiniałe wąskie usta
- Hop, hop! - gromkie wołanie niosło się po górskich turniach.
- Hop, hop! Przybywa Baugi, syn Fridleifa, syna Arngrima
z klanu Hamdir! Baugi wraca do domu! Hop, hop!
Krasnolud odjął dłonie od ust i chwilę wsłuchiwał się w echo.
Stał u stóp długich, pnących się ku górze schodów znikających
za załomem skalnym, na którym wznosiła się samotna wieża.
W końcu odwrócił się do dygoczącej z zimna postaci, która,
sądząc po jej wzroście, z pewnością nie należała do jego rasy
i powiedział:
- Arien, już prawie jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Jeszcze
tylko Tysiąc Stopni... - przerwał, unosząc głowę, wpatrując się
w błyski na wieży i nasłuchując. - Słyszysz? To Windswal, Ojciec
Zimy, róg mego pradziadka Dolgthrasira, oby jego broda była
długa niczym owe schody... Ruszajmy.
Kobieta ciężko podniosła się i wykorzystując włócznię niczym
kostur, zaczęła się wspinać. Cała była szczelnie okutana w skóry
i wełniane derki. Mimo to drżała z zimna. Towarzyszący jej
krasnolud wydawał się przy niej niemal nagi. Miał na sobie
jedynie lnianą koszulę, skórzane spodnie i buty. Blond brodę
zaplótł w gruby warkocz przyozdobiony złotymi i srebrnymi
pierścieniami, a włosy spiął skórzaną opaską nabijaną złotymi
guzami. W ręku trzymał bogato zdobiony młot, a na plecach
niósł ciężki tobołek. Pomimo przenikliwego wiatru, jaki hulał na
Tysiącu Stopniach krasnolud zdawał się nie odczuwać chłodu.
Gdyby nie towarzysząca mu kobieta, Baugi biegiem przebyłby
ostatni odcinek drogi dzielÄ…cy go od Hamdirholmu,
krasnoludzkiej siedziby.
Krasnolud wsparł kobietę swym mocarnym ramieniem i już
o wiele szybciej zaczęli posuwać się w górę. Po kilkuset
stopniach schody przechodziły w półkę, by ominąć skalny dziób
i skierować się prosto ku obwarowanemu wejściu. Podróżni
i zaczerwieniony zgrabny nos. W jej ciemnych oczach pełgały
płomyki ogni z palenisk.
- Jestem zmęczona... Muszę odpocząć.
- Tak, tak... - powiedział szybko Baugi i zwrócił się do
otaczających go ziomków:
- To Arien, poseł z Równin. Jest wyczerpana podróżą
i potrzebuje jakiegoś ciepłego kąta, zanim rozmówię się
z Dolgthrasirem.
Dopiero teraz krasnoludy powitały posła i poprowadziły do
jednego z palenisk, gdzie z szacunkiem usadzono ją na skórach
górskich kozic.
- Słuchaj - zaczął Baugi. - Muszę pogadać z pradziadkiem. On
tu rządzi. W tym czasie staraj się nie zwracać na siebie uwa...
- Cooo???!!! - przerwał mu krzyk z drugiego końca hali, gdzie
jeden z ludzi, gestykulując, rozmawiał z potężnie zbudowanym
krasnoludem. - Mam tu siedzieć całą zimę?! Ani mi się śni!
Zrozum, Agnarze, jestem kupcem! Muszę dostarczyć towar na
Równiny jeszcze zanim zacznie się zima!
- Zima już się zaczęła, nie trzeba było zapijać się na umór
naszym spirytusem, tylko do drogi sposobić, kiedy czas był ku
temu - warknÄ…Å‚ Agnar. - Gdyby nie umowa Hamdirholmu
z królem Równin, miałbym w rzyci to, czy nie sczeźniesz zaraz
za wrotami kopalni. Jednak jeśli coś się tobie stanie na naszym
terenie będziemy musieli zapłacić wysoką grzywnę. W złocie.
Rozumiesz, człecze! W złocie! A to się nam nie kalkuluje.
- Mam tu siedzieć bezczynnie, gdy na Równinach kwitnie
handel!? - płaczliwym tonem spytał kupiec. - Nie masz
sumienia, Agnarze, a przecież też jesteś kupcem!
Krasnolud wzruszył ramionami:
- Mówiłem ci. Chodzi o złoto. W interesach nie liczy się
sumienie, tylko złoto. Koniec gadania! - I odszedł w stronę
jedynego tunelu prowadzącego w głąb kopalni.
- Agnarze! - zawołał za nim kupiec. - Przecież ja tu się
zanudzÄ™!
- Znajdź sobie jakąś dziewkę, żeby grzała ci łoże w długie
zimowe wieczory! - nie odwracajÄ…c siÄ™, krzyknÄ…Å‚ krasnolud.
- Zostań tu i o nic się nie martw. Nie zdejmuj na razie tych
szmat - szeptał Baugi do Arien. - Postaram się wrócić tak
szybko, jak tylko się da. Pamiętaj, cokolwiek by się działo jesteś
posłem. Jesteś nietykalna - krasnolud pogładził sękatymi
i szorstkimi palcami blady policzek Arien. Uśmiechnęła się.
Baugi też wyszczerzył zęby i popędził za Agnarem.
Arien szczelniej opatuliła się skórami i wpatrzyła się w płonące
węgle.
- Człowiek? - usłyszała nagle.
Podniosła głowę i ujrzała kupca, tego samego, który przed
chwilą kłócił się z Agnarem.
Mężczyzna uśmiechnął się i podrapał po podbródku.
- Hmm... I to kobieta. Pozwoli pani, że się dosiądę. - Usiadł
tuż koło niej. - Nazywam się Bregor i jestem kupcem z Równin.
Arien nie odezwała się.
- Nie jest pani zbyt rozmowna - ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej kupiec.
- Chętnie bym pogwarzył z kimś mego wzrostu, a nie z tym
gburowatymi pniaczkami. - Roześmiał się głośno i próbował
objąć Arien. Odsunęła się.
- No, no, no... Po co od razu te fochy! - obruszył się Bregor.
- Przed nami cała zima wśród tych pokurczów. Warto byłoby
poznać się bliżej. - I lubieżnym gestem sięgnął do jej uda. Arien
stanowczo odsunęła jego dłoń.
- Gołąbeczko, nie opieraj się. - Bregor, z obleśnym
uśmiechem, objął Arien za szyję, przyciągnął do siebie i wsunął
rękę pod skóry, próbując bezceremonialnie ją obmacywać.
Bezskutecznie starała się go odepchnąć. - Drżysz, maleńka.
Ogrzeję cię tak, jak tylko potrafi to mężczyzna. - Kupiec
zacisnął dłoń na jej piersi.
Kobieta chciała uderzyć go w twarz, lecz zgrabnie przechwycił
jej dłoń. Zaczęli się szarpać. Kupiec zerwał szal z głowy Arien
i zamarł w pół ruchu. Potargane długie, płowe włosy nie były
w stanie ukryć spiczastych uszu.
Bregor zerwał się, krzycząc piskliwie:
- Elf! Elf!
Arien drżącymi rękoma próbowała ukryć swe uszy pod
szalem. Na próżno. Wnet otoczyły ją krasnoludy. Słyszała tylko
ich głuche powarkiwania i wściekłe sapanie. Jeden z nich
zamierzył się na nią trzonkiem topora i syknął:
- Elfia sucz!
Arien straciła przytomność.
zdobionej chuście na głowie.
- Matki! - krzyknął z radością i rzucił się witać swoją
rodzicielkę, babkę i prababkę. Kobiety nie kryły łez wzruszenia,
oglądając go ze wszystkich stron i upewniając się, że wrócił cały
i zdrów. W końcu nacieszyli się sobą i Baugi spytał, wskazując
na kręcących się wokoło mieszkańców Hamdirholm:
- A z jakiej to okazji?
- Powraca wielki krasnolud - odpowiedziała babcia Hwedna.
- Kto?
- Ty, mój syneczku - z matczyną czułością powiedziała
Sygrun.
- Ja?
- No, no. Dosyć tego pitolenia - burkliwie odezwała się
Prababcia Yrsa. - Jeszcze jest dużo do roboty. Weź Agnara
i idźcie do piwniczki dziadka po beczki.
Stryj skulił się i skrzywił z niechęcią.
- Coś nie tak, Agnarze? - Prababcia wzięła się pod boki
i surowo spojrzała na rosłego krasnoluda. - Wiem, że łatwiej
i przyjemniej jest żłopać piwsko, niż je targać, ale ktoś to musi
zrobić.
- To znaczy... - Agnar szukał wyjścia z zaistniałej sytuacji.
- To znaczy... A już nic! - uciął ze złością.
- Zaraz zabieramy siÄ™ do roboty, prababciu, tylko najpierw
muszę zobaczyć się z Dolgthrasirem - powiedział Baugi. - Gdzie
go mogę spotkać? Przyprowadziłem posła z Równin i dobrze by
było, żeby Pradziadek od razu się z nim zobaczył.
- Jest w Zielonym Korytarzu - pośpieszyła z wyjaśnieniami
babcia Hwedna.
- Zielony Korytarz? To chyba jakaś nowa część kopalni?
- Baugi zmarszczył brwi.
Agnar ożywił się, widząc szansę uniknięcia ciągania beczek.
- Ja wiem, gdzie to jest! - wrzasnął tak głośno i ochoczo, że
przestraszył Matki. - Chodź, zaprowadzę cię .- I z tryumfalnym
uśmiechem pociągnął Baugiego za rękaw.
Prababcia Yrsa pokiwała głową:
- Ktoś będzie musiał odstawić beczki do piwnic po uczcie.
Chyba nawet wiem, kto - powiedziała, wyraźnie kierując swe
***
Baugi dogonił swego stryja Agnara i razem udali się do
kopalnianych komnat niedostępnych dla nikogo spoza klanu.
Agnar oględnie wypytywał młodszego krewniaka o jego pobyt
na Równinach i przygody które go spotkały. Taktownie nie
poruszali tematu skarbów, jakie mógł przywieźć ze sobą Baugi.
Wielowiekowa praktyka nakazywała nie interesować stanem
skarbca innych krasnoludów, gdyż nierzadko powodowało to
zatargi, kończące się wojnami klanowymi. Jedyne co Agnar
wywnioskował z wypowiedzi Baugiego to fakt, że młody
krasnolud przybył do kopalni z nie lada trofeum. Agnar, który
obejrzał sakwy Baugiego i wydały mu się raczej mikre, począł
zastanawiać się, co mogą kryć, skoro ten tak czule mówi
o swojej zdobyczy. Wielki klejnot? Ogromny samorodek złota?
Piękna broń, a może wspaniale inkrustowany szyszak? Myśli te
nie dawały mu spokoju. Zamilkł więc, nie mogąc otwarcie
spytać o to bratanka. Przygryzł tyko wąsa i dalej posuwali się
już bez słowa.
W końcu dotarli do Przedsionka, sali równie ogromnej, co hala
przy wejściowej Bramie. Baugi z rozognionym wzrokiem
przyglądał się krzątającym się po niej krasnoludom. Ustawiano
stoły, znoszono smażone grzyby, pieczone tusze szczurnic
i mięso górskich kozic. W misach stały potrawy z glonów,
mchów i alg, w antałkach ciemne i mocne piwa, a w omszałych
flaszach mocniejsze trunki. Słychać było gwar i skrzekliwe
połajania niewiast. Wyraźnie trwały przygotowania do jakiejś
biesiady.
- Baugi, ty leniu! Bierz się do roboty! Trzeba przytoczyć
jeszcze trzy beczki dziadkowego piwa! A tak w ogóle, to gdzieś
ty się szlajał?
Krasnolud odwrócił się w stronę, skąd dobiegał zrzędliwy głos.
Stały tam trzy krasnoludzkie kobiety, każda w przepięknie
słowa do Agnara.
Agnar zmarkotniał, a Baugi parsknął śmiechem i nie czekając,
aż Prababcia wymyśli jakąś nową pracę, ruszyli w dół, do trzewi
kopalni.
Pochyłą sztolnią zeszli poziom niżej, na którym były siedziby
poszczególnych rodzin. Z trudem się przebili, gdyż każdy chciał
chociaż uścisnąć dłoń Baugiego. Zeszli jeszcze głębiej, gdzie
znajdowały się przeróżne warsztaty - od kuźni począwszy, a na
złotniczych zakładach kończąc. Poniżej poziomu warsztatów
wybudowano w litej skale magazyny i skarbce zamożniejszych
rodzin, które posiadały tyle kosztowności, że nie mieściły się
one w izbach mieszkalnych. Przed każdym takim skarbcem
stało dwóch strażników i spod krzaczastych brwi uważnie
przyglądało się krążącemu tłumowi. A brodatych postaci było
tutaj bez liku. Wszędzie toczono beczki, targano spyżę, a ze
skarbców wydobywano co piękniejsze puchary, kufle, złote
misy, cudne szaty i piękne ozdoby. Korytarz wypełniał gwar
rozmów, śmiechy, okrzyki bólu i przekleństwa, gdy któraś
z beczek zahaczyła o czyjąś stopę. Tu powitaniom też nie było
końca. Po jakimś czasie Baugiemu i Agnarowi udało się
przedrzeć do windy, którą zjechali na najniższe poziomy, do
właściwej kopalni. Na samym dole, gdzie winda kończyła swój
bieg, oba krasnoludy wzięły po pochodni i Agnar poprowadził do
Zielonego Korytarza. Po kilkuset metrach zakrętów i mrocznych
korytarzy dotarli do grupki umorusanych i półnagich
krasnoludów z kilofami i oskardami w dłoniach. Każdy z nich
miał na głowie stalowy hełm ze świeczką. Wszyscy patrzyli
w skupieniu, jak stary siwobrody krasnolud powoli pracował
dłutem i młotem. Agnar i Baugi dołączyli do grupki i z
nabożeństwem obserwowali, jak Pradziadek Dolgthrasir
wydzierał skarby pramatce ziemi.
i budził podziw... Byś był piękny...
Stary krasnolud przestał mówić, odłożył narzędzia i włożył
rękę do niezbyt głębokiej wnęki.
- CzujÄ™ ciÄ™... - zaczÄ…Å‚ znowu. - Dotykam... CzujÄ™ jak bije
twoje dzikie serce, ale ja cię okiełznam... - Wyciągnął dłoń
z mrocznej czeluści i zawyrokował:
- Jest tutaj. Bardzo duży diament. Ostrożnie poszerzcie otwór
i wydobądźcie go. Ja muszę przywitać się z prawnukiem.
Dolgthrasir uściskał Baugiego, obejrzał go od stóp do głów
i zaczął wypytywać o zdrowie, przygody i podróże. Potem
opowiedział o sytuacji w kopalni i ostatnim starciu z klanem
Sorli.
- Pradziadku - zaczął w końcu Baugi poważnym tonem. - Jest
ktoś, kogo przyprowadziłem ze sobą. Jest to dla mnie bardzo
ważna osoba...
- Dolgthrasir! Dolgthrasir! - ktoś nawoływał w korytarzach.
- Tutaj!
Do korytarza wpadł zdyszany krasnolud i wyrzucił z siebie
jednym tchem:
- W hali przy Bramie schwytaliśmy elficę! To Baugi ją do nas
wprowadził!
Baugi jęknął, a Dolgthrasir uważnie spojrzał na prawnuka:
- Mam nadzieję, że wszystko mi wyjaśnisz.
***
Związana Arien leżała przy jednym z palenisk. Otaczało ją
kilkanaście krasnoludów, które radziły co z nią zrobić. O dziwo,
najwięcej do powiedzenia miał człowiek, Bregor.
- U nas, na Równinach - mówił z nienawiścią w głosie. - Takie
dziwolągi jak ona skazujemy na śmierć głodową. O ile ktoś
wcześniej nie zatłucze elfa kijem.
- Elfy to bitna rasa - zauważył jeden z krasnoludów. - Wątpię,
by dały się bezkarnie zatłuc zwykłym kijem...
- Dlatego zwiÄ…zujemy je i dajemy do zabawy dzieciom. My,
ludzie, nie mamy czasu zajmować się zwyrodnialcami. A jak wy
załatwiacie takie sprawy?
Dolgthrasir, z twarzÄ… i brodÄ… pochlapanÄ… woskiem kapiÄ…cym
ze świecy, mamrotał do siebie:
- Wiem, że tam jesteś... Czekasz na mnie... Uwięziony
w skale od tysięcy lat... Ja cię uwolnię... Okiełznam cię
wiertłem, dłutkiem i pilnikiem... Nadam ci kształt, byś lśnił
- Zrzucamy w przepaść pod Bramą. Teraz wystarczy wyrzucić
ją w szalejącą zamieć.
- To na co czekamy? - Bregor wyszczerzył zęby
w złowróżbnym uśmiechu. - Za Bramę ją!
- Za Bramę! - podchwyciły krasnoludy. Kilku podeszło do
elficy, lecz ta, usłyszawszy jakie mają wobec niej plany, zaczęła
wierzgać i przeraźliwie wzywać Baugiego.
- Stójcie! - odezwał się jeden ze starszych krasnoludów,
Skekkel. - Według słów Baugiego to poseł. Poczekajmy lepiej na
Dolgthrasira, niech on zadecyduje, co z niÄ… zrobimy.
Część krasnoludów przyznała mu rację.
- To elf! - wrzasnął Bregor z szaleństwem w oczach i zaczął
okładać Arien drzewcem jej własnej włóczni. Krasnoludy nie
pozostały bezczynne i przyłączyły się do kupca. Elfica kuliła się
pod ciosami, które zdawały się padać zewsząd.
- Baugi... - szeptała opuchniętymi i pokrwawionymi wargami.
- Baugi!
Nagle uderzenia ustały, a Arien usłyszała głos Baugiego:
- Co robicie?! Przecież to poseł!
- To elf! - wrzasnął Bregor. Krasnoludy podchwyciły:
- To elf! Zabić!
Gorące łzy pociekły po jej posiniaczonym policzku.
- Najpierw musicie zabić mnie! - krzyknął Baugi, mocniej
ściskając stylisko młota. Gwar ucichł. - Odpowiadam za nią
honorem! A gdzie wasz honor, ziomkowie! Przyprowadzam
posła, a wy chcecie zatłuc go kijami, jak zwykłą szczurnicę!?
- To nie poseł - powiedział spokojnie Dolgthrasir.
- Właśnie! - podchwycił Bregor. - To elf! Usiec zwyrodnialca!
Dolgthrasir powoli podszedł do kupca. Zachlapana woskiem
twarz i broda krasnoluda wyglądała niczym maska demona.
- Milcz, człecze! - parsknął stary krasnolud, opluwając
strzępkami śliny twarz Bregora. Kupiec, chociaż wyższy od
Dolgthrasira cofnÄ…Å‚ siÄ™ nieznacznie. - Czy pochodzisz z rodu
Hamdira, że rządzisz jego klanem? Ba, czy jesteś krasnoludem,
że śmiesz decydować o przyszłości tego gościa w naszej
kopalni? Jak śmiesz porywać się na kogoś z naszego klanu?
- Nie mam nic przeciwko Baugiemu... - tłumaczył się Bregor.
- Nie o Baugiego tu chodzi. Podniosłeś rękę na jego żonę,
a więc i na nas!
- Przecież to elfica... - cicho powiedział zbity z tropu Bregor.
- Ta elfica to żona Baugiego! - wykrzyczał mu w twarz
Dolgthrasir. Krasnoludy spojrzały na siebie i zaraz podniósł się
gwar zdziwionych głosów.
- Zmilczcie, bracia! - Dolgthrasir odwrócił się do swoich
ziomków. - Przyjdzie czas na wyjaśnienia! Powiedzcie mi tylko,
czemu posłuchaliście człowieka, a nie Skekkela, krasnoluda
o najdłuższej brodzie i mądrości dorównującej mojej? Zaślepiła
was nienawiść?
- Prawo ustanowione przez Hamdira mówi, że żaden elf nie
ma prawa przekroczyć progu kopalni - hardo odezwał się Lofar,
który zawsze starał się podkopać pozycję Dolgthrasira, marząc
o przywództwie nad klanem.
Dolgthrasir podszedł do Lofara.
- Nie do końca, Lofarze, nie do końca. Prawo mówi, że nikt, ni
człowiek, ni elf, ni krasnolud z innego klanu, nie ma prawa
przestąpić progu Przedsionka. Elfica zaś posłusznie czekała
tutaj, w miejscu przeznaczonym dla obcych przybywajÄ…cych do
naszej kopalni. Jeśli powołując się na prawo chcesz ją stracić, to
trzeba byłoby wytracić wszystkich ludzi i obce krasnoludy, które
odwiedziły naszą kopalnię. Czy to się nam opłaca? Pomyślcie, ile
by było z tym roboty! Warto?
Zebrane przy Bramie krasnoludy zaczęły się zastanawiać nad
ostatnim pytaniem Dolgthrasira. Wymordowanie wszystkich
ludzi, głównie kupców, którzy odwiedzili kopalnię, sprawiłoby, że
nikt nie pojawiłby się po towar. Trzeba byłoby sprowadzać towar
na dół, na Równiny, co, po dodaniu kosztów transportu
i robocizny, znacznie podniosłoby ceny krasnoludzkich wyrobów.
To z kolei zmniejszyłoby popyt na wytwory kopalni. Poza tym
dochodzi jeszcze głowizna za zamordowanych kupców. W złocie.
Zanim jednak przyszłoby do płacenia grzywny, trzeba by tych
wszystkich ludzi znaleźć. Niewielu z nich przebywało wokół
krasnoludzkiego domiszcza.
Krasnoludy zaczęły parskać i kręcić głowami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl