[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Kate HardyPrzygoda bez zobowiązańTłumaczenie:Krystyna RabińskaROZDZIAŁ PIERWSZYAaron gestem toastu podniósł kufel z piwem i mruknął cierpko pod nosem:– Witaj w Londynie.To jego wina, że siedzi teraz sam przy barze w dyskotece i słucha salsy. Pamięta-jąc studenckie lata, powinien wiedzieć, że kiedy Tim proponuje, aby wypuścili się namiasto i uczcili jego pierwszy weekend w Londynie, nie ma na myśli spokojnegopubu. Tim zawsze był duszą towarzystwa i gdziekolwiek się zjawił, zaraz otaczał gowianuszek pięknych dziewczyn. Teraz również, mimo że przekroczył trzydziestkę,natychmiast rzucił się w wir tańca i zniknął mu z oczu.Dopiję piwo, poszukam Tima, szepnę mu do ucha do widzenia i wrócę do siebie,postanowił Aaron. A może nawet daruję sobie to piwo? Odstawił kufel i obejrzał sięza sobie, szukając wzrokiem przyjaciela.I wtedy ją zobaczył. Dziewczynę z najpiękniejszymi włosami, jakie widział: czar-nymi jak noc, sięgającymi talii, prostymi i lśniącymi. Ubrana była w soczyście czer-woną sukienkę, krótką, eksponującą długie zgrabne nogi i w buty na bardzo wyso-kich szpilkach, które wcale nie przeszkadzały jej tańczyć.Aaron powoli wypuścił powietrze z płuc. Nie po to tu przyszedł. Na tym etapie ży-cia nie szukał ani kandydatki na życiową partnerkę, ani nawet przelotnej znajomo-ści. Nie teraz, kiedy zaczynał pracę, która całkowicie go pochłonie.Jednak czuł, że jakaś magnetyczna siła przyciąga go do zjawiskowej brunetki.W pewnej chwili dziewczyna obróciła się w tańcu i po raz pierwszy ujrzał jej twarzw kształcie serca, duże ciemne oczy, olśniewająco piękne usta. Koleżanka powie-działa coś do niej, a dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, odsłaniającrówne białe zęby.Aaron, zawsze trzeźwo myślący, zawsze opanowany, zapomniał o Timie. Zapo-mniał, dlaczego tu jest. Zapomniał o wszystkim z wyjątkiem brunetki w czerwonejsukience. Wstał i ruszył w jej kierunku, niczym ćma lecąca do płomienia.Nie dbał o to, że może się sparzyć.– Jesteś najlepszą przyjaciółką pod słońcem, wiesz? – Joni uścisnęła Bailey. – Ko-cham cię.– Ja ciebie też.– Miałaś rację. Taniec i szampan. Tego mi było dzisiaj potrzeba.Dzisiejszy wieczór planowała spędzić właściwie podobnie, chociaż w innym strojui przy innej muzyce. Zamiast czerwonej mini miała włożyć białą suknię z lejącegomateriału, a zamiast sprzyjającej wytwarzaniu endorfin salsy miała tańczyć roman-tycznego walca.– Rację? Jasne, że tak. Jestem lekarką. A ruch to najlepsze lekarstwo na wszelkiedolegliwości.– Twierdzi specjalistka od medycyny sportowej – ze śmiechem zażartowała Joni. –Nie jesteś bezstronna.– Ale to prawda. Mogę zacytować tyle prac naukowych na ten temat. – Bailey sze-roko rozpostarła ramiona. – Ruch zmniejsza ryzyko zachorowania na raka i demen-cję, leczy depresję równie dobrze jak psychotropy, a u nastolatków wspomaga pro-ces uczenia się.– Czyli salsa jako lek na wszelkie dolegliwości?Na złamane serce też? Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego po pół roku serce wciążma załamane, mimo że to ona zerwała z narzeczonym i odwołała ślub.– Zastrzyk endorfin. Poza tym taniec to przecież czysta frajda. Kolej na shimmy!Joni uśmiechnęła się mimowolnie. Bailey rzeczywiście była najlepszym lekar-stwem na chandrę w dniu ślubu, który się nie odbędzie. Bailey specjalizowała sięw medycynie sportowej, Joni natomiast w medycynie tropikalnej i chorobach zakaź-nych. Nie pracowały razem, lecz od pierwszego dnia studiów były przyjaciółkami.Wspierały się nawzajem w trudnych chwilach, dzieliły radością w szczęśliwych.– Nie oglądaj się! – ostrzegła Bailey. – Pewien seksowny przystojniak, który do tejpory samotnie siedział przy barze, idzie prosto do nas, ale patrzy tylko na ciebie.– Pewnie się zastanawia, jak taka świetna tancerka jak ty może wytrzymać z takąłamagą jak ja – odparła Joni.– Żadną łamagą, ale supercizią z włosami – Bailey okręciła pasmo czarnych wło-sów Joni wokół palca – których zazdrości ci każda dziewczyna w tej sali, nie wyłą-czając mnie.Włosami, które Marty kazał jej ściąć! Marty, były narzeczony, ostatni z szeregumężczyzn usiłujących wzbudzić w niej i utrwalić kompleks niższości. Joni przysięgłasobie, że już nigdy nie powtórzy tego błędu, nie poświęci ani kariery, ani szacunkudla samej siebie dla czyjejś przyjemności. Jeśli będzie w nowym związku, to albo narównych prawach, albo wcale, postanowiła.– Tu Ziemia! – Bailey pomachała Joni przed oczami. – Ustaliłyśmy, pamiętasz? My-ślenie o Martym Padalcu surowo zabronione. Poza tym wydaje mi się… – zawiesiłagłos – że ten facet zaraz poprosi cię do tańca.Joni pokręciła głową.– Nawet jeśli, to…– To powiesz tak – wtrąciła Bailey. – Polecenie lekarza. Taniec z seksownym przy-stojniakiem dobrze ci zrobi.– Więc jeśli poprosi ciebie…– Nie poprosi. – Bailey znowu nie dała jej dokończyć. – On pożera wzrokiem cie-bie.– Zatańczymy?– Eee…Z zaróżowionymi policzkami wyglądała jeszcze piękniej. I najwyraźniej nie byłaświadoma swej urody, co Aaronowi bardzo się podobało.– Tańczcie – jej koleżanka odezwała się z uśmiechem. – Mnie nogi już trochę boląi muszę na chwilę usiąść.Aaron wiedział, że to nieprawda, bo kiedy podszedł do nich, tańczyła z werwą,lecz docenił jej takt.– Bailey! – brunetka zawołała za przyjaciółką. W jej głosie wychwycił lekką nutępaniki.Jego również ogarnęła panika. Doświadczenie podpowiadało, że szukanie teraznowych znajomości to fatalny pomysł mogący przynieść bolesne konsekwencje.Lecz było już za późno, aby się wycofać.– Aaron – przedstawił się.– Joni. – Podali sobie ręce. – Przepraszam za przyjaciółkę…– Nie ma za co – odparł z uśmiechem. – Chociaż ja z góry przepraszam za to, żenie najlepiej tańczę.– Ja też nie. Za to Bailey jest mistrzynią. Postaram się nie deptać ci po palcach.– Umowa stoi. Obopólna – zażartował.Zaczęli tańczyć. Po chwili trema ustąpiła, a Aaronowi zaczęły się nawet podobaćgorące latynoskie rytmy. Następny kawałek jeszcze bardziej przypadł mu do gustu.Objął Joni w talii, ona zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęli kołysać się w rytm powol-nej zmysłowej melodii.Uśmiechnął się do Joni. Miała cudowne czarne oczy. Z bliska widział, że nie stosu-je mocnego makijażu. Wystarczyła jej odrobina tuszu na długich rzęsach i jasno-czerwona szminka na wargach aż proszących się o pocałunek. Mimowolnie nachyliłsię i musnął je ustami. Poczuł wstrząs. I nagle Joni oddała pocałunek. Jak za do-tknięciem czarodziejskiej różdżki cała sala zniknęła, zostali tylko oni dwoje i muzy-ka.Kolejny utwór znowu miał żywy rytm i musieli się rozłączyć. Stanęli wpatrzeniw siebie, urzeczeni. Aaron zastanawiał się, czy Joni czuje się tak samo oszołomionajak on. To naprawdę nie powinno się wydarzyć. Nie ma w zwyczaju podrywaćdziewczyn w dyskotekach.A jednak…– Zamówię taksówkę – rzekła Bailey, podchodząc.– Ja chyba zrobię to samo – stwierdziła Joni.Aaron jednak nie był gotowy się z nią żegnać.– Zostań jeszcze trochę, dobrze? – poprosił. – Dopilnuję, abyś bezpiecznie wróciłado domu.– Zostań i baw się dobrze – Bailey szepnęła przyjaciółce do ucha. – Nie myśl zadużo, nie analizuj. – Uścisnęła jej dłoń. – Ciesz się chwilą, bo jest piękna. Tańczz tym przystojniakiem i uprzedzę twoje pytanie: nie, nie masz szminki rozmazanejpo buzi, chociaż przed chwilą się obcałowywaliście jak dzieciaki.Joni aż się zaczerwieniła.– Boże! Zachowuję się jak panienka lekkich obyczajów.– Nie. Po prostu dobrze się bawisz, zamiast się zadręczać. Bez konsekwencji, bezzobowiązań. Ciesz się chwilą, póki trwa, a pocałunki i pieszczoty dobrze ci zrobią.Zwiększą wydzielanie endorfin. I o to chodzi! Endorfiny to jest to!Joni uśmiechnęła się mimowolnie. Bailey wie, co mówi.– Na pewno nie chcesz, żebym wyszła z tobą?– Na pewno. Zadzwonisz jutro, dobrze?– Zadzwonię – obiecała i uścisnęła przyjaciółkę.– Zrobimy sobie przerwę na drinka? – zaproponowała Joni. Nogi już ją rozbolały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]