[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CAROLINE ANDERSON
Miłość
bez granic
Halequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Najpierw Anna usłyszała jego śmiech - głęboki, niezbyt głoś­
ny, ujmujący. Sprawił, że kąciki jej ust bezwiednie uniosły się
do góry, a ciemne linie zmęczenia wokół oczu gdzieś zniknęły.
Śmiech, pomyślała, może być świadectwem tylu rzeczy:
szczęścia, rozbawienia, ale także drwiny, szyderstwa. Śmiech
tego mężczyzny pełen był ciepła i radości. Był to śmiech czło­
wieka zadowolonego z życia, z siebie i ze świata. Odwróciła
z ciekawością głowę.
Był wysoki i szczupły. Stał oparty o ścianę, poły fartucha
lekarskiego odrzucił do tyłu, ręce trzymał w kieszeniach spodni.
Pogrążony był w rozmowie z Jackiem Lawrence'em, konsul­
tantem na oddziale urazowym. Znów wybuchnął cichym, ale nie
tłumionym śmiechem i Anna znowu poczuła drżenie.
To na pewno nowy lekarz oddziałowy, pomyślała. Wydał się
jej bardzo pewny siebie. Oby sprawdził się jako fachowiec, bo
o tym, że jest interesujący jako mężczyzna, właśnie się prze­
konała.
Postanowiła do nich podejść i zdziwiła się, że serce zaczęło
jej bić szybciej. O co chodzi, pomyślała, przecież to tylko nowy
kolega. Oby, daj Boże, był żonaty.
Zachowywał się swobodnie, jakby czuł się już zadomowiony,
choć pracował tutaj od dziesięciu minut. Gdy Anna zbliżyła się
do obu mężczyzn, Jack wyciągnął do niej rękę.
- Anno - powiedział - pozwól, że ci przedstawię Patricka
Haddona, naszego nowego lekarza. Patrick - ciągnął - to Anna
Jarvis, pielęgniarka. Druga w hierarchii po Kathleen.
Patrick odsunął się nieco od ściany, wyprostował, wyjął ręce
6
MIŁOŚĆ BEZ GRANIC
z kieszeni i zwrócił się ku niej. Zamigotała obrączka na serdecz­
nym palcu jego lewej ręki i Anna odetchnęła z ulgą. Żonaty!
- Dzień dobry - powiedziała, starając się ukryć przyspieszo­
ny oddech.
Uścisk jego dłoni był silny. Uwagę Anny zwróciły oczy, ciemno­
brązowe, ciepłe, radosne. Zdawały się przenikać ją na wskroś.
- Dzień dobry, Anno - odparł niskim głosem, poruszając
w niej jakąś czułą strunę.
Nie. Przecież jest żonaty. Szybko wypuściła jego dłoń.
- Witam na pokładzie, doktorze Haddon! Jack - zwróciła się
zaraz ku drugiemu z mężczyzn - czy nie widziałeś Kathleen?
- Jest w zabiegowym, przy jakimś złamaniu. Może byś jej
pomogła? Przyjdę do was za chwilę, kiedy skończę rozmowę
z Patrickiem.
Odeszła, czując, że para brązowych oczu nie przestaje jej obser­
wować. Była już w drzwiach pokoju zabiegowego, gdy odwróciła
głowę. Patrick spoglądał na nią z wyrazem zamyślenia.
Serce biło jej mocno. Żadnego flirtu! - pomyślała. Boże,
tylko nie to. Nie znosiła flirtujących playboyów, zwłaszcza obar­
czonych rodziną. Oczami wyobraźni dostrzegła żonę tego męż­
czyzny i poczuła dla niej współczucie.
Jak musi się czuć kobieta, która złapała takiego mężczyznę,
a potem widzi, że gotów jest pójść z każdą? Starała się zapomnieć
jego niepokojące spojrzenie. Pewnie, że chodzi mu tylko o jedno.
- Cześć, siostro - przywitała ją Kathleen, rozpinając spodnie
pacjentowi wyciągniętemu na łóżku.
- Cześć - odpowiedziała Anna. - Pomóc ci?
- Proszę. To jest pan Alan James. Potknął się na chodniku
i upadł.
Mężczyzna przytaknął i stęknął.
- Wpadłem w jakąś dziurę. Czy nie powinna pani raczej
przeciąć nogawki? - zapytał.
- Żeby później odpowiadać za zniszczenie spodni? - zaśmia­
ła się Kathleen. - Nie zaboli. Będę uważała.
MIŁOŚĆ BEZ GRANIC
7
- To dobrze - powiedział mężczyzna przez zaciśnięte zęby.
Oparł się na wezgłowiu kozetki i znów jęknął.
Kathleen i Anna zsunęły mu spodnie i oswobodziły obolałą
nogę. Na twarzy pacjenta nie pojawił się nawet grymas bólu.
Skóra na goleni była zakrwawiona i poszarpana, a stopa nie­
naturalnie wykręcona.
- Poproszę doktora, żeby przyszedł pana obejrzeć - zwróciła
się Kathleen do Alana Jamesa - a siostra Jarvis oczyści panu
w tym czasie ranę.
- Jack zaraz tu będzie - oznajmiła Anna. - Jest na korytarzu,
z tym nowym.
Włożyła gumowe rękawiczki i wzięła się do roboty.
- Nieładnie to wygląda. Nie boli pana, kiedy dotykam?
- Nie - odparł zdecydowanie.
Anna zmyła krew i brud wokół rozcięcia. Nie miała wątpli­
wości, że kość strzałkowa jest złamana. Pacjent zostanie zapew­
ne znieczulony przed jej ustawieniem, więc nie ma teraz sensu
robić niczego, co wiązałoby się z niepotrzebnym bólem.
Ktoś otworzył drzwi. Anna nie musiała się odwracać, by wie­
dzieć, że nie jest to Jack Lawrence.
- Pan James? Jestem lekarzem, nazywam się Haddon. Czy
mogę spojrzeć na pana nogę?
Pacjent mruknął przyzwalająco i Patrick pochylił się nad
łóżkiem.
- Brzydko to wygląda - stwierdził. - Trzeba będzie zrobić
prześwietlenie, ale kość strzałkowa jest z pewnością złamana.
Niewykluczone, że złamał pan sobie także coś w stopie, ale
o tym dowiemy się z prześwietlenia. W każdym razie czeka pana
zabieg.
- A może by tylko założyć gips?
- Przykro mi, ale nie. To się nie wyleczy bez dokładnego
złożenia kości. A do tego potrzebna jest operacja.
- Niedobrze. Miałem jutro lecieć do Ameryki.
- Trudno, nie poleci pan. I to jeszcze przez jakiś czas.
8
MIŁOŚĆ BEZ GRANIC
- Ale ja muszę lecieć - upierał się pacjent.
- Przykro mi, ale nic z tego - odrzekł spokojnie Patrick.
- Czasem tak bywa.
- Mam telefon komórkowy. Nie przeszkodzi państwu, że
odbędę parę rozmów, póki się to wszystko nie wyjaśni?
- Niech się pan czuje jak u siebie - odparł Patrick.
Anna poszła za Patrickiem, by wypełnić zlecenie na wykona­
nie prześwietlenia. Już w korytarzu usłyszeli, że pacjent rozma­
wia z kimś podniesionym tonem:
- Przewróciłem się na chodniku i złamałem nogę. Mówię
przecież, że wyłożyłem się na jakimś przeklętym chodniku!
Patrick uśmiechnął się do Anny.
- Zdaje się, że naszemu biznesmenowi niełatwo przyjdzie
pogodzić się z tym wydarzeniem - zauważył.
Weszli do pokoju administracyjnego. Anna usiadła za biur­
kiem, a Patrick przysiadł na blacie, tak że jego udo znalazło się
tuż przy jej ręce. Patrzył na nią, gdy wypełniała druczek. Pomy­
liła się, oczywiście. Zła na siebie, zmięła kartkę i cisnęła nią do
kosza na papiery. Nie trafiła, rzecz jasna.
- Spokojnie - powiedział. - Niech się pani nie denerwuje jak
pan James.
Prychnęła niecierpliwie, ale następny druczek wypełniła już
wolniej.
- O, tu. - Wskazała palcem. - Proszę podpisać.
Miał piękne, opalone ręce. Zmusiła się, by rzucić spojrzenie na
lewą dłoń, z obrączką. Nie wolno jej zapomnieć, że jest żonaty.
Zobaczyła szeroką szramę, biegnącą od nasady kciuka do
nadgarstka. Zanim się zorientowała, co robi, dotknęła jej.
- Po czym to? - spytała.
Spojrzał na bliznę tak, jakby nie chciał, by była obiektem
czyjegokolwiek zainteresowania.
- Nie pamiętam dokładnie. Pomagałem w usuwaniu ruin
szkoły, po trzęsieniu ziemi.
- Po trzęsieniu?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl