[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Barbara Delinsky

 

 

Harlequin Temptation 5

 

 

MĘŻCZYZNA

NA URODZINY

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

Leslie Parish z zafascynowaniem wpatrywała się w zdjęcie reklamujące wodę kolońską Homme Premier. Ten mężczyzna jest wspaniały. Zajmuje się rzeźbą. Na widocznym w głębi blacie leżą narzędzia, rozrzucone wokół nie ukończonego dzieła. Jest artystą. Atmosferę pokoju, w którym śpi i pracuje, przenika gra subtelnych światłocieni, wydobywających z tła czernie, brązy i olśniewające biele. Kocha się w nocy. Leży wyciągnięty na szerokim łożu wśród malowniczo skotłowanej pościeli. Fałd materii zsunął mu się z uda, na wpół odsłaniając to, czego Dawid Michała Anioła nawet nie starał się zakryć.

Ten widok uparcie przyciągał spojrzenie Leslie. Wreszcie z westchnieniem przesunęła wzrok ku twarzy mężczyzny na zdjęciu, oceniając po drodze szerokość muskularnej piersi. Fala ciemnych, zmierzwionych włosów opadała mu na oczy, a na szczęce rysował się ledwo dostrzegalny ślad zarostu. Miał prosty nos i wyraziste usta o lekko rozchylonych wargach. Najbardziej jednak zaintrygował Leslie moment, w którym utrwalono go na zdjęciu, gdy ze słuchawką przyciśniętą do ucha uśmiechał się z rozmarzeniem do własnych myśli. Zatrzymana w kadrze ulotna chwila nie skrywanych uczuć, czysta esencja tęsknoty za kochaną osobą, wywołująca drżenie w każdej kobiecie, która choć raz, widząc dzieło włoskiego mistrza, zapragnęła je dotknąć...

- Partacze! - Wściekły głos Anthony'ego Parisha zadudnił nagle w pokoju, wyrywając ją z marzeń. Nerwowo poderwała głowę. Jej brat ściskał w ręku słuchawkę, a przystojną twarz wykrzywiał mu grymas wściekłości skrajnie kontrastujący z miną mężczyzny, którego zdjęcie gładziła palcami. - Nie interesuje mnie, w jaki sposób zamierzacie znaleźć dowody! Płacę wam najwyższe stawki i chcę widzieć wyniki!

Odłożył słuchawkę i wyszedł zza biurka, by usiąść przy Leslie. Choć w ciemnej czuprynie pojawiły się już srebrne błyski, smukła i wysportowana sylwetka sprawiała, że Anthony nie wyglądał na swoje czterdzieści lat.

- Myślałam, że od takich spraw masz zastępców.

- Nie wszystko mogę na nich zepchnąć-westchnął. -Jeżeli chcę przeforsować sprawę w wydawnictwie, muszę działać na własną odpowiedzialność. A gra idzie o jakość, przynajmniej dla mnie. Chcę, by wszystko, co drukujemy, trzymało się faktów. - Rzucił spojrzenie na otwarty magazyn na kolanach Leslie.- Man's Mode idzie dobrze, bo tam się tego przestrzega. - Znów westchnął, - Ale nie musisz się martwić, chyba że - tu posłał siostrze pełen zachęty uśmiech - zmienisz zdanie i przyłączysz się do nas.

Leslie przeczącym gestem uniosła smukłą dłoń.

- Nie, dziękuję, ale wolę już raczej pozostać rodzinną czarną owcą. Ty masz swoje wydawnictwa, Brenda - sprzęt sportowy, Diane siedzi po uszy w komputerach, a tata spogląda na wszystkich z wyżyn rady nadzorczej. Nie - uśmiechnęła się - wolę już pozostać przy moich dzieciakach.

- Lubisz tę pracę, prawda?

- Aha.

-Cieszę się, Les. Hej! - Kolejna szufladka musiała otworzyć się nagle w mózgu Tony'ego. - Niedługo są twoje urodziny!

-Tak.

- I to ważne urodziny.

- Zgadza się - wymamrotała. A tak chciała o nich zapomnieć!

- Co chciałabyś dostać?

- Nic. Naprawdę.

- No pomyśl. Raz w życiu kończy się trzydziestkę.

- I dzięki Bogu!

- Leslie, przecież chyba nie martwisz się swoim wiekiem? Do licha, jesteś kobietą sukcesu i coraz lepiej sobie radzisz.

Rzeczywiście mogła być uważana za kobietę sukcesu, lecz wewnątrz niej narastało poczucie niepokoju i znużenia.

- Być może - odpowiedziała w zamyśleniu.

- Co w takim razie sprawiłoby ci przyjemność? - Odchylił się na krześle i pytająco spojrzał jej w oczy. - Zegarek? Albo... Czekaj. -Brązowe oczy rozbłysły nagle. -Może futro? Eleganckie i miękkie?

- Tony, ja naprawdę niczego nie chcę...

- Takiej odpowiedzi nie uznaję. Możesz być zdolną profesjonalistką, ale dla mnie pozostaniesz zawsze młodszą siostrzyczką. Więc powiedz mi zaraz, co to ma być? Na trzydzieste urodziny powinnaś dostać coś specjalnego...

Leslie zastanawiała się przez chwilę. Jej spojrzenie powędrowało ku zdjęciu w magazynie, który wciąż trzymała na kolanach. Palcem w zamyśleniu zakreśliła kontury ciała, które od stóp do głów pokrywała równa, brązowa opalenizna, przygryzła dolną wargę, uśmiechnęła się i szczerze oznajmiła:

- Jeśli chcesz wiedzieć, to tak naprawdę chciałabym mieć dla siebie przez tydzień dom na St.Barts - i jego...

W trzy tygodnie później przybyła na St.Barthelemy. Była zmęczona, gdyż tego ranka musiała wstać o wpół do piątej, by spakować się i zdążyć na pierwszy samolot. Patrzyła na cudowny krajobraz Karaibów piekącymi, zapuchniętymi z niewyspania oczami i czuła się nieszczęśliwa. Pociła się strasznie, odziana w wełny, stosowne na zimową porę w Nowym Jorku. Na dodatek taksówka, którą jechała z lotniska, złapała gumę kilkaset metrów od willi i Leslie, choć marzyła już tylko o ułożeniu się w chłodnej, świeżej pościeli, musiała ostatni odcinek przejść piechotą.

Objuczona torbą podróżną oraz torbą z książkami, nie mówiąc już o torebce, mozolnie wlokła się wąską, krętą drogą, prowadzącą na wzgórze. Czuła, jak pot spływa jej z czoła na szyję, formując się w strumyczek w rowku między piersiami. Piękno wyspy było jej w tym momencie całkowicie obojętne - pragnęła jedynie położyć się i odpoczywać.

Gdy dochodziła do kolejnego zakrętu, dostała ataku kichania, a potem wydała głośny okrzyk na widok znajomego zarysu czerwonego, stromego dachu i białych ścian, wyłaniających się z maskującej gęstwy tropikalnej roślinności. Nogi miała jak z gumy, lecz nie dbała o to. Za kilka minut rzuci się na łóżko w swoim ulubionym pokoju - a właściwie w ulubionym pokoju wszystkich gości - gdzie śmigła wentylatora będą łagodnie obracać się nad jej głową, gałęzie palm zatańczą na tle błękitu, a za rozsuwanymi drzwiami będzie pysznić się swym lazurem morze, rozciągające się od roziskrzonej w słońcu białej plaży aż po najdalszy horyzont.

Niemal biegiem pokonując ostatnie metry, przerzucała z ręki do ręki gruby wełniany sweter, usiłując znaleźć w torebce klucze. Jak zwykle bez powodzenia. Oślepionymi od słońca oczami próbowała dojrzeć coś w czarnej, wypełnionej tysiącem niepotrzebnych szpargałów, czeluści. Wreszcie, potrząsając torebką, dosłyszała dźwięk, który pozwolił jej zlokalizować klucze i po kilku chwilach zajadłego grzebania mogła już otworzyć frontowe drzwi.

Owionął ją powiew chłodnego powietrza. Uśmiechnęła się z ulgą.

- Dzięki ci, Martine - szepnęła cicho, przyrzekając sobie, że powtórzy te słowa głośno za tydzień, kiedy zobaczy kobietę, która dziś rano przygotowała dom na jej przybycie.

Zamknąwszy za sobą drzwi, z ulgą zsunęła torby z obolałych ramion. Sweter i torebka upadły na podłogę. Ocierając ręką wilgotne od potu czoło, zrzuciła z nóg skórzane pantofle i odpinając guzik szkockiej spódnicy w śliwkowo-niebieską kratę ruszyła w dół po schodach.

Dla niej, która od dziesięciu lat spędzała tu rodzinne wakacje, piękno tego domu było czymś znanym i oczywistym. Nowy gość mógł popaść w zachwyt nad jego oryginalną architekturą. Budynek, zawieszony u stromych skał wybrzeża, wyrastających z plaży w zachodniej części niewielkiej wyspy, składał się z trzech rozległych kondygnacji. W najwyższej, znajdującej się na poziomie drogi, mieścił się frontowy salon, za którego czołową przeszkloną ścianą otwierał się widok na ocean. Obok były dwie boczne sypialnie. Najniższa kondygnacja, przesunięta w prawo i w naturalny sposób wpasowująca się w uskok skalnej ściany, mieściła przestronną kuchnię i jadalnię. Zwieńczona była kamiennym dwupoziomowym tarasem, a z jego dolnego stopnia można było jednym skokiem wybiec wprost na plażę i pognać do morza.

Leslie pewnym krokiem domownika kierowała się ku środkowej części willi, którą łączyły z pozostałymi poziomami odkryte schody. Każdy z członków rodziny mógł mówić o szczęściu, jeśli udało mu się przyjechać wcześniej i ubiec pozostałych, zajmując tu któryś z pokoi. Niestety, Leslie przeważnie zjawiała się zbyt późno. W tej części domu znajdował się przestronny hol z barkiem i wspaniałe apartamenty sypialne, które wreszcie przez cały tydzień zamierzała objąć w swoje wyłączne posiadanie.

Gnana myślą o pozbyciu się ubrania i o kąpieli, pokonując ostatnie stopnie schodów, miała już spódnicę opuszczoną do połowy bioder. W holu błyskawicznie uwolniła się z grubej wełnianej tkaniny, cisnęła ją na oparcie krzesła i zaczęła wyszarpywać dżersejowy golf z ciasnej pułapki ciepłych rajstop o lawendowym, dopasowanym do swetra kolorze. Czuła się raczej jak omdlała lilia, niż jak szykowna nowojorska elegantka.

Drzwi sypialni były otwarte. Leslie, ściągając przez głowę oporny, lepiący się do ciała, sweterek, potknęła się o próg. Nagle wydala okrzyk przerażenia i stanęła jak wryta. Zagryzając dolną wargę wbiła spojrzenie w łóżko.

Powinno być puste. Powinno być świeżo zasłane. Powinno czekać na nią. Miała na nim spać przez cały tydzień.

Tymczasem kapa była odrzucona, a fałdy prześcieradła malowniczo - i skąpo - okrywały potężne ciało kogoś, kto bez wątpienia należał do rodzaju męskiego i najwyraźniej spał kamiennym snem.

Leslie ciężko oparła się o framugę drzwi, przyciskając zwinięty w kłębek golf do koronek różowawego stanika. Była wściekła. Tony obiecał! Powiedział, że ustali wszystko tak, by mogła mieć willę na tydzień wyłącznie dla siebie. Czy to jego przyjaciel? A może Diane, czy Brendy? Tak się nie robi! Ten jeden raz, kiedy chciała... chciała...

Nagle fala gniewu zaczęła opadać, w miarę jak obraz w pamięci nakładał się na scenę, którą miała przed sobą. Pokój utrzymany w białej tonacji, o wyplatanych meblach, z poduszkami i obiciami z importowanej włoskiej tkaniny, złocił się w blasku południowego słońca, które przeświecając przez palmowe liście nasycało atmosferę nierealną, senną mgiełką. Jednak jej spojrzenie zogniskowało się na łóżku.   Łóżku - i postaci tak swobodnie na nim rozciągniętej.

Było w niej coś znajomego. Leslie czując, że zaraz kichnie, rozpaczliwie ścisnęła nos ręką i z zafascynowaniem chłonęła wzrokiem wszystkie szczegóły miękko spoczywającego w pościeli ciała. Długa, odrzucona na bok opalona noga musiała należeć do kogoś bardzo wysokiego. Muskularne uda i płaski brzuch dawały pochlebne świadectwo jego sprawności. Potężne, umięśnione ramię kojarzyło się z radością doskonalenia własnego Ciała. Słowem, widok tego mężczyzny zapierał dech.

Leżał na plecach, z głową odwróconą na bok. Jedna ręka miękko spoczywała na brzuchu, a jej palce zagłębiały się w delikatne pasemko włosów, ambitnie rozszerzające się w zarost na piersi, co skrzętnie zanotował wędrujący w górę wzrok Leslie. Drugą rękę śpiący odrzucił na bok w geście, który w innej sytuacji mogłaby śmiało uznać za zapraszający.

Ściskając przy piersi kłąb swetra odważyła się podejść o krok bliżej i zamarła, niedowierzającym spojrzeniem wpatrując się w mężczyznę. Widziała już kiedyś tę twarz. Nawet uśpiona, twarz ta miała wyraz bezbronnej szczerości, który przywołał w jej pamięci obraz innego łóżka, innej sceny. Ciemne włosy, zmierzwione od snu... nos prosty, niemal arystokratyczny... ekscytujący cień zarostu. Znów powędrowała spojrzeniem w dół, raz jeszcze badając wzrokiem wszystkie szczegóły i serce zabiło jej na samo wspomnienie. O, tak, widziała już kiedyś tę twarz i to ciało.

I tym razem prześcieradło ledwie zakrywało jego męskość. Tylko teraz nie było w pokoju rzeźbiarskiego blatu, narzędzi ani nie ukończonego dzieła. A łóżko nie należało do scenografii fotograficznego studia, lecz stało w sypialni jej własnej rodzinnej willi.

Odruchowo pociągnęła nosem, usiłując doszukać się jedynej w swoim rodzaju woni wody kolońskiej Homme Premier. Niestety, katar sprawił, że zaniosła się jedynie gwałtownym kaszlem i tłumiąc go, z przerażeniem patrzyła, jak mężczyzna na łóżku zaczyna się budzić.

Szeroka pierś drgnęła, uniosła się głębszym oddechem, rozchylone wargi zacisnęły się, a brew zmarszczyła. Ciemna głowa przekręciła się na poduszce, zwisające bezwładnie ramię wyprężyło się. Mężczyzna poruszył się. Leslie wstrzymała oddech, widząc, jak prześcieradło niebezpiecznie zsuwa mu się z brzucha.

Szybko skierowała spojrzenie na twarz śpiącego, właśnie w momencie, gdy jedno oko otworzyło się i popatrzyło na nią nieprzytomnie. Kiedy dołączyło do niego drugie, dostrzegła ciepły odcień brązu. Mężczyzna zamrugał, jakby gęstymi, ciemnymi rzęsami chciał strzepać niewidzialny kurz z policzków a potem zmarszczył brwi i spojrzał na nią. Nagle, coś sobie przypominając, usiadł wyprostowany.

- O, Boże! - wykrzyknął, w zakłopotaniu przeczesując ręką bujną falę włosów, z wdziękiem opadającą mu na czoło. -Przepraszam, w momencie twojego przyjazdu miałem już być ogolony, umyty i ubrany! - Znów zmarszczył brwi, spojrzał w niebo i sięgnąwszy po zegarek z niedowierzaniem studiował jego tarczę. -

Dwunasta czterdzieści? A przecież miałaś być nie wcześniej, niż o siódmej wieczór?

- Złapałam poranny samolot - wyjaśniła Leslie i zmieszana potrząsnęła jasną głową. - Nie wierzę...nie mogę w to uwierzyć.

- W co nie możesz uwierzyć?

- W ciebie.

Wyraz jego twarzy momentalnie stał się przymilny, jak gdyby jedynym celem było dla niego uprzyjemnianie jej życia i właśnie, skruszony, musiał przyznać się do klęski.

- Czy zdążyłem już coś narozrabiać?

- Jesteś tutaj. Nie mogę w to uwierzyć. Otrząsnął się już z senności. Obrzucił swoje ciało niewinnym spojrzeniem i rozbrajająco się uśmiechnął.

- Jestem tutaj.

- Nie doceniałam go - wyszeptała do siebie, patrząc, jak mężczyzna podciąga się na oparcie łóżka. Zdawał się wypełniać swoją osobą cały pokój. Pomimo to wzrok Leslie był pełen niedowierzania.

- On to rzeczywiście zrobił.

- Twój brat? Oczywiście, że tak. Musi cię po prostu uwielbiać. Najprawdopodobniej dałby ci wszystko, czego zechcesz.

- Ale...mężczyzna? Ty? - Zdumienie szybko przeszło w dojmujące poczucie zawstydzenia. - Myślałam, że będę tu sama -wyszeptała cicho. Bez względu na to, jak wyobrażała sobie swój pobyt, nie mogła oprzeć się myśli, że ten mężczyzna, choć tak interesujący, był przecież męskim modelem, zawodowo miłym dla kobiet. I jej brat, jej własny brat zapłacił mu, by spędził z nią tydzień! Poczuła, jak płoną jej policzki.

- Samotność nie jest zabawna - odpowiedział miękko i powędrował wzrokiem od jej twarzy ku piersi, nie pomijając niczego: ramiączek stanika, skłębionego golfu, który coraz bardziej rozpaczliwie tuliła do siebie, długiej smugi wełnianego trykotu koloru lawendy, opinającego smukłe kształty od pięt do bioder. Teoretycznie powinna wyglądać jak lawendowy elf; w rzeczywistości czuła się raczej jak dworski błazen.

Podążając za jego spojrzeniem cofnęła się o krok, nagle uświadamiając sobie, w jak niekompletnym jest stroju.

- Samotność wcale nie musi być straszna-zaoponowała, myśląc o papierkowej robocie, którą ze sobą przywiozła, o opalaniu się nago, o cudownej odmianie, jaką miały być samotne spacery po wyspie. Jak można było mi coś takiego zrobić, pomyślała, rzucając mu oskarżycielskie spojrzenie. - Nie wiem, czy wiesz, ale zająłeś moje łóżko. -Narastało w niej poczucie zagrożenia; nie tylko w fizycznym, ale i w emocjonalnym sensie.

Jednak ten krótki zryw wojowniczości wyczerpał się szybko i potwierdził tylko jej rosnącą słabość. Przerażeniem napawał ją fakt, iż brat wziął na serio słowa, które rzuciła przekornie w spontanicznym odruchu - a do tego z każdą chwilą czuła się coraz gorzej.

- Myślałem, że to są apartamenty dla gospodarza domu -posłyszała głęboki głos.

- Owszem. Ale tym razem ja tu gospodarzę. Wmawiała to sobie przez ostatnie kilka tygodni, kiedy marzyła o samotnym urlopie w willi.

Mężczyzna na łóżku spojrzał na nią uważnie, świadomy obronnej postawy, jaką przyjęła.

- Nie powiem, żebyś wyglądała władczo. Mało tego, nie wyglądasz zbyt dobrze. Źle się czujesz?

Leslie, nie mając ochoty na żarty ani na subtelności, skinęła tylko twierdząco głową.

- Zerwałam się przed świtem, żeby dojechać na lotnisko, a potem musiałam przez wieczność smażyć się w upale na St.Martin, żeby złapać lokalny samolot. Jestem przegrzana, oblewam się potem i marzę jedynie o zimnym prysznicu. Poza tym głowa mi pęka i łapie mnie cholerne przeziębienie. - Wciągnęła powietrze przez zapchany nos. - Krótko mówiąc, czuję się paskudnie.

Zamknęła oczy, kiedy mężczyzna szybko poderwał się z łóżka. Nie chciała oglądać tego, co dotychczas pozostawało zakryte.

- Wobec tego normalnie nie mówisz tak nosowo? -Gdzieś niedaleko rozległ się rozbawiony głos i jednocześnie poczuła, jak ramię mężczyzny obejmuje ją i prowadzi.

Ogłupiała otworzyła oczy i pilnie dbając, by nie zerkać na boki, kroczyła ku drzwiom łazienki.

- Nie, nie mówię - wykrztusiła, nie mogąc poradzić sobie z wymową „n".

- A szkoda - stwierdził miękko i uwodzicielsko. -Brzmi to tak seksownie. Głęboko i... duszno. Tak, duszno.

W drzwiach łazienki przyłożył jej rękę do czoła. — Masz chyba gorączkę. Poczekaj tutaj.

Chwiejnie oparła się o framugę i przymknęła oczy. Naszła ją fala dreszczy i przestała już marzyć o chłodnym prysznicu. Nic już nie było ważne, jedynie przemożne pragnienie położenia się. Odwróciła się i powłoka się do łóżka.

Zapominając o nieznajomym ułożyła się na wznak w pościeli, jedną ręką przyciskając do piersi sweter, a drugą zakrywając oczy. Kiedy w chwilę później to samo silne ramię, które wiodło ją do łazienki, zmusiło ją do oparcia się plecami o poduszki, jęknęła.

- Daj mi spać - wyszeptała błagalnie, lecz jej opiekun miał inne zamiary.

- Najpierw aspiryna-stwierdził łagodnie.-Czy brałaś coś jeszcze? - Potrząsnęła przecząco głową i potulnie łyknęła tabletki. Wyjął jej z rąk szklankę i pomógł się położyć, a potem zaczął zsuwać z bioder obcisłe rajstopy.

- Co robisz? - zawołała z przerażeniem, odsuwając się gwałtownie. Kiedy spróbowała usiąść, silna ręka przy- gniotła ją do łóżka.

- Teraz lepiej?

- O, tak.

- Chcesz iść pod prysznic?

Zaprzeczyła ruchem głowy i zwinęła się w kłębek, tuląc poduszkę.

- Nie teraz. Trochę sobie poleżę.

- Wobec tego ja pójdę. A gdzie są twoje bagaże? Zamknęła oczy. Jego głos dobiegał z coraz większej oddali. Jeśli będzie chciał ją obrabować, nic na to nie poradzi. Nic już nie było ważne, tylko zmagania z łamiącym w kościach bólem, który zdawał się przenikać całe jej ciało.

- Są na górze...

Nawet nie odwróciła głowy, kiedy z łazienki rozległo się ciche mruczenie elektrycznej maszynki do golenia. Aspiryna wreszcie zaczęła działać i gorączka zmieniła się w miłe ciepło, a łomot w głowie w stłumione pulsowanie. Otworzyła oczy.

Na krześle u jej wezgłowia siedział ubrany jedynie w szorty mężczyzna, którego podarowano jej na urodziny. Znów poczuła falę wstydu i upokorzenia. Ten mężczyzna o świeżej, wilgotnej skórze i włosach, z szeroką piersią i silnymi, zapraszającymi do uścisku ramionami, wyglądał jeszcze lepiej niż na reklamowym zdjęciu. Sama w konfrontacji z nim czuła się jak zmora wywołana z piekła.

- Nie mogę uwierzyć! - wykrzyknęła i już po chwili pożałowała, widząc cień uśmiechu na jego wargach.

Oparł łokcie na poręczach fotela.

- Mam wrażenie, że już to słyszałem.

- Nieważne. To jest nieprawdopodobne!

- Co?

- Po prostu nie mogę uwierzyć, że Tony mógł tak postąpić!

- O ile mi wiadomo, miałaś specjalne życzenie. Głęboko nabrała powietrza.

- To był żart! Miałam ochotę sobie zakpić! Musiał o tym wiedzieć. - Mężczyzna siedzący przed nią z wolna pokręcił głową i Leslie szybko dokończyła: - Zresztą facet, którego mu pokazałam, był fikcyjną postacią.

- Miał twarz i ciało. Wiedziałaś, że realnie istnieje.

- Był zawodowym modelem! Do głowy mi nie przyszło, że Tony odszuka go, a potem wynajmie, by zabawiał mnie przez tydzień! - Na myśl o tym znów wróciło poczucie wstydu. Odwróciła twarz i zamknęła oczy, czując, jak płoną jej policzki.

- O ,Boże - westchnęła ciężko - gdybym nie czuła się tak podle, sama pewnie bym się z tego śmiała. Ale na razie ledwo mogę oddychać, a cóż dopiero mówić o myśleniu.

Materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała. Zesztywniała w napięciu, lecz nie miała siły się odsunąć, nawet wtedy, gdy chłodna dłoń zaczęła odgarniać jej z czoła wilgotne kędziory jasnych włosów. Wbrew woli poddała się pieszczotliwemu gestowi.

- Od dawna tak źle się czujesz?

- Od wczoraj.

- Boli cię gardło?

Potrząsnęła głową, a potem otworzyła oczy i napotkała uważne spojrzenie mężczyzny.

- Wiesz, że nie możesz tu zostać? - zapytała.

- Tak? - W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

- Tak.

- Dlaczego?

- Bo ja tu jestem.

Z udawaną powagą powiódł wzrokiem po łóżku.

- A tak nam tu dobrze razem... - Uprzedzając zamiary Leslie położył jej rękę na ramieniu, nim jeszcze zdążyła się unieść. - Zresztą jestem twoim urodzinowym prezentem. Nie możesz tak po prostu wyrzucić mnie nie odpakowując.

- Niewiele byłoby do odpakowywania-zaśmiała się.

- Coś jednak miałem na sobie.

- Nie za wiele.

- Wiec zauważyłaś. A ja zacząłem się martwić, że straciłem swój czar.

Leslie westchnęła i przymknęła oczy.

- Nie, nie straciłeś - zapewniła. Jego ręce powolnymi, kolistymi ruchami masowały jej skronie. - To cudowne na ból głowy...

- I... ?

Spojrzała na niego bystro.

- I to wszystko. Tak jak powiedziałam, nie możesz tu... - Zbliżał się kolejny atak kichania i głos jej się załamał. -Do licha - zaklęła, zakrywając nos ręką. Usiadła, kichnęła jeszcze raz i wzięła podsuniętą chusteczkę. - Kiedy mi to przejdzie?

Ręka odgarniająca jej włosy z czoła musnęła teraz rozwichrzone kosmyki za uchem.

- Może jednie weźmiesz prysznic? Przez ten czas przygotuję ci coś zimnego do picia.

- Nie możesz tu zostać...

- Jadłaś coś w ogóle?

- Skąd, nie jadłam nawet śniadania. Karmię się dreszczami i gorączką. Sama już nie wiem, co mam robić. -Skierowała wzrok ku jego oczom. Ich spojrzenie budziło zaufanie i napawało otuchą.

- Nie martw się, moja miła. Wiem, co trzeba robić. Poczekaj. -Podniósł się z łóżka i sięgnął po jej torbę podróżną. - Co chcesz włożyć? - Rozsunął suwak. - Masz tu nocną koszulę?

- Niestety, nie.

Nagle uświadomiła sobie, że leży w koronkowym negliżu na skotłowanej pościeli, patrząc, jak kompletnie obcy facet buszuje w jej rzeczach.

- Poczekaj, sama to zrobię - stwierdziła z irytacją, wstając. Kilkoma ruchami wygrzebała rozciągniętą bawełnianą koszulkę, którą uznała za najlepszy strój do spania na Karaiby. Zblakły po wielu praniach ciuch był najmilszy i najwygodniejszy. - Jeśli liczyłeś na kuszący negliż -mruknęła, wciągając sięgającą do pół uda bluzeczkę-to się zawiedziesz.

Zamaszystym ruchem porwała kosmetyczkę i ruszyła do łazienki, absolutnie nieświadoma swojego seksownego wyglądu. Nie umknęło to jednak uwagi mężczyzny, który śledził ją wzrokiem. Przez długą chwilę zachował jej obraz w pamięci, choć drzwi łazienki dawno się zatrzasnęły.

Leslie przycisnęła dłonie do rozpalonych policzków, a potem przesunęła je w górę, odgarniając włosy z twarzy. Czuła się paskudnie. Cała ta sytuacja była paskudna. I jak sobie teraz poradzi, ona, tak konserwatywna i dbająca o formy?

Z gniewem wyszarpnęła z saszetki zmywacz do makijażu. Makijaż? Ha! Co za bzdura! I tak wyglądała beznadziejnie. Ale Nowy Jork miał swoje prawa i nie do pomyślenia było pokazać się publicznie z twarzą bez właściwej maski ochronnej. Twarz musiała być zakamuflowana, ukryta przed światem pod cudem sztuki kosmetycznej. Ironicznie krzywiąc wargi Leslie wcierała nawilżający krem w policzki. Jakież to głupie!

Z pasją chwyciła zmywacz, starła wszystko, a potem pochyliła się, by obmyć twarz wodą. Przez dłuższą chwilę delektowała się chłodnym strumieniem, przynoszącym ulgę rozpalonym policzkom. Wreszcie wyprostowała się i osuszyła skórę ręcznikiem.

Powinna była wiedzieć... Powinna wiedzieć, że przy Tonym nie może sobie pozwolić na żarty na temat swojego życia miłosnego. Od lat górował nad nią doświadczeniem -był żonaty, miewał przygody, nawet zakochiwał się, ale nie tracił głowy. W ciągu sześciu lat, jakie minęły od jego rozwodu, miał wiele przygód. Nie zamierzała jednak go krytykować. Ożenił się młodo i był absolutnie wierny Laurze. A ona w końcu odeszła z innym, zostawiając go z trójką małych dzieci. Harował ciężko i okazał się troskliwym, pełnym poświęcenia ojcem. Od czasu do czasu potrzebował jednak chwili wytchnienia. Nie miała prawa potępiać go za styl, jaki przyjął.

Z drugiej strony, rozmyślała wchodząc pod deszcz chłodnych kropel natrysku, powinien wiedzieć, jakim nietaktem był niedorzeczny pomysł podsunięcia jej tego pięknisia! Od dziesięciu lat starała się pokazać wszystkim, że jest zupełnie inna! Już w szkole starannie dobierała sobie towarzystwo. A na uczelni - cóż, za sprawą Joe Duranda totalnie zniechęciła się do mężczyzn. Tylko że Tony nie wiedział nic o Joe. Nikomu się nie zwierzała. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, lecz nie miała zamiaru rozgłaszać swoich szaleństw ku uciesze innych.

Odkręciła kran z ciepłą wodą, namydliła się i umyła głowę. Po kilku minutach wychynęła spod kojącego strumienia i natarła się ręcznikiem tak mocno, jak pozwalały jej osłabłe ramiona. Wreszcie włożyła koszulkę, świeżą parę majtek, podsuszyła włosy i stanęła przed zamgloną taflą lustra. Niestety, nawet litościwa mgiełka nie była w stanie ukryć prawdy.

- Blada jesteś, Leslie. Okropnie blada -powiedziała do swojego odbicia i sięgnęła po chusteczkę, czując, że znów zacznie kichać. Gdy ponownie spojrzała w lustro, aż drgnęła na widok obrazu, który zaczął się w nim wyłaniać. Owszem, swoim rysom niewiele miała do zarzucenia -łagodne oczy o odcieniu ametystu były duże, choć może trochę Zbyt szeroko rozstawione; drobny nos dobrze harmonizował z delikatnym zarysem ust i podbródka; włosy, podcięte do ramion i długą grzywką spadające nad oczami, burzyły się w kunsztownym nieładzie, posłusznie wracając na miejsce przy każdym ruchu głowy, zgodnie zapewnieniami Diega. Tak, biorąc pod uwagę każdy szczegół z osobna, mogła być zadowolona. Niestety, w sumie tworzyły one smętny wizerunek samotnego rozbitka.

Roztargnionym gestem odrzuciła włosy z czoła. I co ma teraz robić? Przeziębienie jakoś przeżyje - słońce i ciepło będą najlepszym lekarstwem. Ale ten mężczyzna, ten oszałamiająco przystojny model, to już zupełnie inna sprawa... Nigdy w życiu nie szukałaby takiego partnera. Denerwowała ją sama myśl o jego zajęciu, o niezliczonych kobietach, którym musiał się przez lata wysługiwać. Absolutnie nie był w jej typie! Nie wiedziałaby nawet, co robić z takim facetem...

Westchnęła, nie bez uczucia pewnego żalu, i opuściła sanktuarium łazienki. W pokoju zapanował ład. Męska walizka, która leżała na niskim szklanym stoliku, zniknęła, tai jak i różne drobiazgi z szafki nocnej. Łóżko było świeże zasłane, a krawędź okrycia odchylona zapraszająco. Rozejrzała się czujnie, lecz nie zobaczyła nikogo.

Wbrew ogarniającej ją chęci położenia się do łóżka Leslie podreptała po schodach do kuchni. Miała pragnienie, a on obiecał jej coś do picia.

Rzeczywiście był tam, choć wyraźnie zapomniał o zamówieniu. Stał w otwartym oknie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, opierając bosą stopę na poprzeczce kuchennego stołka. Nie zmienił stroju i wyglądał jak klasyczny wzorzec antycznego myśliciela.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl