[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SANDRA JAMES
Harlequin Temptation 8
UŚMIECH LOSU
ROZDZIAŁ 1
- Ty chyba zwariowałeś - powtarzała z drażniącą monotonią. - Naprawdę zwariowałeś...
Ukryty za olbrzymią płachtą Wall Street Journal, Tyler Grant modlił się w duchu o to, żeby jego nieproszony gość nareszcie się wyniósł.
Wprowadził się do nowego domu zaledwie parę dni temu, a zaraz potem pojawiła się Suzanne. Na początku była słodka i przymilna, ale Tyler nie dał się oszukać. Raz jeszcze miała nadzieję go przekonać, jak bezsensownym posunięciem była jego przeprowadzka do Crystal Lake.
- Słyszałem to już setki razy - odezwał się znudzonym tonem. - A także od przyjaciół i kolegów...
- Dawnych kolegów - przerwała mu ostro. Uśmiechnął się za gazetą. W gruncie rzeczy ten zarzut mu odpowiadał. Uświadamiał mu jasno, że był nareszcie wolny i mógł liczyć wyłącznie na siebie.
Starannie złożył gazetę i położył ją na biurku.
Suzanne pracowała dla jednej z największych firm maklerskich w Chicago. Ta, w której zatrudniony był Tyler, prowadziła z nią rozliczne interesy.
Spojrzał na Suzanne. Stała przed nim, nieustępliwa i, jak zwykle, aż do perfekcji elegancka. Miała na sobie obcisły, purpurowy kostium i wysokie, błyszczące szpilki. Ciemne włosy upięła w ciężki węzeł, a jej makijaż był szczytem doskonałości.
Tyler musiał w duchu przyznać, że Suzanne obdarzona była licznymi zaletami. Piękna, wytworna i inteligentna. Zaprzyjaźnili się, z czasem zostali kochankami, ale nigdy na serio nie myśleli o małżeństwie. Suzanne miała od dawna wypracowany własny system wartości. Interesowały ją pieniądze, władza i wygodne życie. Nie było w nim miejsca na małżeństwo, co najzupełniej Tylerowi odpowiadało.
Dla Suzanne sukces oznaczał luksusowy apartament nad jeziorem, cudownie miękkie dywany, modne malarstwo na ścianach i koniecznie strażnik przy bramie wjazdowej. Na początku ich znajomości Tyler myślał podobnie, ale z biegiem czasu ta piękna wizja coraz bardziej bladła.
Od dziesięciu lat pracował na giełdzie i ostatnio z coraz większym niepokojem wkraczał w kolejny rok. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, jak wielkie napięcie i różnego rodzaju stresy wiążą się z pracą na giełdzie w Chicago. To prawda - można tam było zrobić fortunę, ale częściej zdarzało się ją utracić. Był to fascynujący świat milionerów jednej nocy, tętniący życiem i przyprawiający o zawrót głowy.
Był to także świat ciężkich pijaństw i rozbitych małżeństw. Tyler widział zbyt wielu ludzi, którzy znaleźli się na krawędzi, doprowadzeni tam zarówno przez sukces, jak i porażkę.
Kiedy jeszcze pracował, to zajęcie wydawało mu się podniecające i sprawiało mu satysfakcję. Ale któregoś dnia zrozumiał, że nie potrafi dłużej żyć w taki sposób. Świat stracił nagle cały swój urok.
Podeszła do biurka. Złote bransolety zadźwięczały hałaśliwie.
- Po co to robisz? - spytała. - Przecież byłeś najlepszy! Och, wiem tak samo jak ty, jakim szaleństwem potrafi być giełda, ale spodziewałam się, że wystarczająco odpoczniesz w czasie swojej wyprawy...
Tyler znowu się uśmiechnął. Spędził cztery leniwe, cudowne tygodnie, żeglując po Morzu Karaibskim. Była to rozkosz, czysta rozkosz i odzyskana radość życia. Wiedział już wtedy, czego pragnie i nie miał zamiaru zmienić zdania.
Szkarłatne paznokcie zabębniły po blacie biurka.
- Jesteś człowiekiem sukcesu, Tyler! Masz giełdę we krwi i nagle chcesz to wszystko rzucić?
Chłodny, wilgotny nos nieoczekiwanie trącił go w rękę. Tyler spojrzał w dół. Ostatni dodatek do jego nowego gospodarstwa, owczarek szetlandzki, mały, kudłaty szczeniak spoglądał mu w oczy z wyrzutem. Tyler delikatnie podniósł Missy z podłogi i usadowił sobie na kolanach. Przypomniało mu się, jak wczoraj Suzanne złościła się przez godzinę, kiedy znalazła czarno-białe włosy na swoich eleganckich spodniach. Kątem oka dostrzegł, że znowu narasta w niej wściekłość, tym razem z powodu braku należytej uwagi z jego strony.
- Nie przesadzaj - powiedział wesoło. - Nie spaliłem za sobą mostów. Przedstawiasz całą tę sprawę tak, jakbym już rzucił wszystko w diabły, a to nieprawda.
Ale Suzanne nie podzielała jego dobrego nastroju.
- A więc istotnie masz taki zamiar? Przez resztę życia chcesz udzielać jakichś porad, wydawać tę swoją gazetkę?
Zauważył pogardę w jej głosie. Przestał się uśmiechać.
- Posiadam pieniądze - poinformował ją obojętnym i bezlitosnym tonem, którego nauczył się podczas wieloletniej praktyki na giełdzie. - Znam się na rzeczy i dysponuję odpowiednimi kontaktami. Zapewniam cię, że moja gazetka będzie oszałamiającym sukcesem. A może masz mi za złe, że nie zaprosiłem cię do współpracy?
- Ach, nigdy nie wątpiłam w to, że, jak zwykle, ci się uda. Ale akurat tutaj, w tej dziurze?! Nie rozumiem cię, Tyler.
Ujęła się pod boki i roześmiała z pogardą.
- Mógłbyś mieć dom na Florydzie. Albo na Hawajach. A ty kupujesz taką ohydę! Co prawda, ten dom jest dosyć duży, ale taki dziadowski!
Dziadowski... Palce Tylera zacisnęły się na czarno-białym futrze Missy. Tak, tego określenia w żadnym wypadku nie dało się odnieść do Suzanne.
Odsunął krzesło i ostrożnie postawił szczeniaka na podłodze. Wstając, posłał Suzanne nikły, blady uśmiech.
- Jeszcze dwie sprawy, Suzanne. Nie potrzebuję takiego biura jak twoje, żeby wystartować. Wystarczy mi odrobina spokoju i ciszy. Po drugie, w przypadku gdybyś tego nie zauważyła, informuję cię, że to jest Wisconsin, a nie bezdroża Alaski. Chicago jest tylko o godzinę drogi stąd, co mi przypomina... - obszedł biurko i wymownie spojrzał w kierunku drzwi - że zaczyna się właśnie godzina szczytu i jeżeli nie chcesz utknąć w korku, powinnaś już ruszać w drogę.
Niespodziewanie jego ostatnie słowa wywołały zamierzony efekt. Suzanne zdecydowanym ruchem porwała swoją torebkę i wymaszerowała z pokoju. W drzwiach wyjściowych obróciła się gwałtownie.
- Jestem pewna, że znienawidzisz to miejsce! Wrócisz Tyler, wiem, że wrócisz! Najpóźniej pod koniec lata z powrotem będziesz w Chicago!
Miał wielką ochotę powiedzieć: To się jeszcze okaże, ale to by mogło tylko przedłużyć zbędną wymianę zdań. Wzruszył ramionami i otworzył drzwi.
Wyszła obrażona. Głośno stukając obcasami, zbiegła po drewnianych schodach werandy i zatrzymała się przy swoim wozie. Wsiadając do krwistoczerwonego mercedesa, rzuciła Tylerowi zaczepne spojrzenie.
- Kochanie! - zawołała niespodziewanie słodko. Uniósł brwi w niemym oczekiwaniu.
- Mam nadzieję, że wkrótce dostaniesz uczulenia na tego przeklętego psa!
Zatrzasnęła drzwiczki wozu. Ryk silnika rozdarł powietrze. Wzięła zakręt z przeraźliwym piskiem opon i wreszcie zniknęła.
Tyler starał się jak najdłużej zachować powagę. W końcu jednak nie wytrzymał i wybuchnął nieskrępowanym śmiechem.
Wrócił do pokoju i opadł na fotel.
- Boże - zanosił się od śmiechu - już dawno tak dobrze się nie czułem.
Przyjazny pisk zwrócił jego uwagę. Ogonek szczeniaka merdał zachęcająco. Tyler pochylił się i podrapał Missy za uszami.
- Przyznajesz mi rację, co?-zapytał.
Missy podreptała w kierunku drzwi. Stanęła i spojrzała na niego z nadzieją.
- Czas na przechadzkę, prawda?
Kiwnięcie ogonem oznaczało, że się zrozumieli. Kiedy otworzył drzwi, przemknęła przez taras i zbiegła do ogrodu.
Tyler zatrzymał się na chwilę. Roztaczał się przed nim najpiękniejszy widok na świecie. Oślepiające czerwcowe słońce rzucało zmienne refleksy na gładką taflę jeziora. Ciemnozielone kępy drzew rysowały się wyraziście na tle nieba. Na skraju posiadłości Tylera, w niewielkiej zatoczce, woda pluskała cicho, uderzając o drewniane pale pomostu.
Miał nawet własną przystań!
Kiedy wczesną wiosną pośrednik pokazał mu ten dom, Tyler zrozumiał, że to jest właśnie to. Suzanne wtedy nazwała budynek potwornym, ale Tyler i tak wiedział, że dom jest fantastyczny. Dwa olbrzymie kominki, przytulne ciepło dębowej boazerii i stare, piękne drzewa za oknami. Za nic na świecie nie wróci do Chicago!
Zza narożnika domu dobiegło skomlenie Missy. Kiedy się zbliżył, piesek z najwyższym skupieniem obwąchiwał żywopłot oddzielający jego posesję od sąsiedniego ogrodu.
Nagle Missy przerwała to frapujące zajęcie i bacznie nastawiła uszu. Przeraźliwy pisk rozdarł błogą ciszę. Tyler wzdrygnął się.
- Co u diabła... - Podbiegł i rozgarnął twarde gałęzie żywopłotu. Zobaczył małe podwórko z huśtawką i piaskownicą, i pełno kolorowych zabawek.
W tym widoku nie było nic nadzwyczajnego, ale drzwi domu w sąsiedztwie otwarły się nagle i grupka małych dzieci wypadła na zewnątrz.
Wtedy właśnie zauważył siną smugę wypełzającą leniwie z półprzymkniętego okna.
Dym...
- Szybko, szybko - komenderował energiczny dziecięcy głos. - Wychodzimy!
Tyler nie wahał się ani chwili. Jednym susem przesadził żywopłot i rzucił się na pomoc.
Cass Lawrence niecierpliwie bębniła palcami po kierownicy. Odnosiła wrażenie, że światła nigdy się nie zmienią, a chciała jak najprędzej znaleźć się w domu i miała po temu powody.
Zostawiła pod opieką najstarszej córki, Katie, pięcioro dzieci: dwójkę własnych i troje obcych, którymi zgodziła się zająć w czasie wakacji.
- Przepraszam, że się poparzyłam tym wstrętnym bluszczem... - odezwał się drżący, cienki głosik. - I przepraszam, że zabrałam wszystkie pieluszki dla mojej lalki.
Cass spojrzała na swoją małą pasażerkę. Niebieskie oczy dziewczynki były pełne łez. Trisha miała dopiero pięć lat, ale była zdecydowanie najbardziej wygadana i najbardziej nieposłuszna z całej gromadki.
To właśnie przez Trishę, i to z kilku powodów, Cass była zmuszona wybrać się do apteki. Kiedy dzieci bawiły się nad jeziorem, Trisha weszła w zarośla parzącego bluszczu. Po powrocie do domu okazało się, że ma nogi spuchnięte i pokryte wysypką. Cass zadzwoniła po lekarza i wzięła receptę, ale trzeba się było spieszyć, bo apteka była otwarta tylko do piątej. Na domiar złego, kiedy Cass chciała przewinąć Emily, okazało się, że nie ma już ani jednej pieluszki. Oczywiście Trisha zabrała całą torbę dla swojej lalki, Kitty.
Cass westchnęła i pocałowała jasną główkę córki.
- Dobrze już, dobrze- powiedziała. - Ale na przyszłość pamiętaj, że nie wolno ci samej chodzić nad jezioro.
Na tylnym siedzeniu malutka Emily bębniła piąstkami i wydawała radosne piski. Cass bardzo niechętnie zgodziła się ją przyjąć, i to tylko do końca wakacji, bo pozostałe dzieci, którymi się zajmowała, były już w wieku szkolnym. Na szczęście Emily okazała się słodką i zupełnie niekłopotliwą dziewczynką, a jej matka bez sprzeciwu pogodziła się z faktem, że od września będzie zmuszona rozejrzeć się za nową opiekunką do dziecka.
Jesienią Cass miała podjąć pracę w tutejszej szkole, ale na razie były jeszcze wakacje i trzeba było jakoś podreperować nadwątlony budżet...
Wreszcie zapaliło się zielone światło i Cass z całej siły wcisnęła pedał gazu. W chwilę później jechała wzdłuż szerokiej, ocienionej drzewami ulicy. Od jeziora wiał łagodny wiatr. Ciepły powiew wpadł przez otwarte okno i rozwiał złote loki wokół twarzy kobiety. Cass odgarnęła na bok niesforny kosmyk i spojrzała przed siebie. Z jej ust wyrwało się mimowolne westchnienie zazdrości. Na końcu ulicy ukazała się posiadłość Campbella - tylko że od paru dni nie była już posiadłością Campbella.
Nowy właściciel wprowadził się zaledwie przed tygodniem. Linda, sąsiadka, utrzymywała, że jest nim jakiś niebywale bogaty finansista z Chicago. Cass co prawda jeszcze go nie widziała, ale nie uszedł jej uwagi lśniąco-czerwony mercedes, zaparkowany przed domem przez ostatnich kilka dni. Udało jej się też wyśledzić właścicielkę tego cuda - oszałamiającą brunetkę.
Tak, to był dom, o jakim marzy się przez całe życie. Cass była w środku tylko kilka razy, ale z miejsca się w nim zakochała. Zbudowany nieco później niż inne domy w sąsiedztwie, otoczony był gęstwiną rozłożystych drzew. A przestronne pokoje miały drewniane podłogi i boazerie. Kiedy Campbellowie wystawili go na sprzedaż, dzieciaki po prostu szalały.
- Dlaczego my nie możemy go kupić? - Ośmioletnia Samantha patrzyła na matkę błagalnym wzrokiem.
- Taak! - Oczy Katie zalśniły jak lampki na choince. Rzuciła wymowne spojrzenie nad głową młodszych sióstr. - Nie musiałabym wtedy mieszkać z Trishą i Sam w jednym pokoju!
Todd też przyłączył się do sióstr:
- Jest tam nawet zejście prosto do jeziora, ale stary pan Campbell nigdy nie pozwalał go używać! Gdybyśmy się przenieśli do tego domu, nie musielibyśmy jeździć taki kawał na plażę!
Chociaż wzrok Cass wyrażał stanowczą dezaprobatę, to jednak w głębi duszy zgadzała się z tą mało pochlebną oceną dawnego sąsiada.
- Nie powinieneś mówić o nim stary - powiedziała surowo. - Nawet jeżeli już tu nie mieszka. Poza tym nie chciałbyś chyba, żeby wszyscy sąsiedzi przechodzili nad wodę akurat przez twój ogród? A na plażę wcale nie jest daleko i na ogół jeździcie tam na rowerach.
- Ale to nie to samo! A co do pana Campbella - to wszyscy go tak nazywali!
Cass zdawała sobie sprawę z tego, że dzieci miały rację. W ich małym domu było im niewygodnie i ciasno. Katie była już dużą dziewczynką i przydałby jej się własny pokój, ale mieli tylko trzy sypialnie, więc, chcąc nie chcąc, musiała dzielić pokój z siostrami. Niestety, Cass nie mogła nic na to poradzić. Czynsz był stosunkowo niski i jakakolwiek przeprowadzka w ogóle nie wchodziła w grę.
Tak, wszyscy mieli już dość wygłaszania i wysłuchiwania zdań w rodzaju: Nie stać nas na to, albo: Nie możemy sobie na to pozwolić. Ich życie nie było łatwe, odkąd Rick odszedł od nich.
Cass wyćwiczyła się w tym, żeby nic nie odczuwać, ilekroć myślała o człowieku, który był jej mężem przez piętnaście lat. Ale w chwilach podobnych do tej, kiedy widziała, jak trudne stało się życie jej dzieci, ogarniał ją niepohamowany przypływ nienawiści.
Przeżyła już wszystkie możliwe uczucia, od czasu, gdy Rick ją porzucił - rozpacz, strach, rezygnację i gniew. Po załamaniach przychodziły chwile nieuzasadnionej nadziei. Łudziła się, że wróci. Ale w tym samym momencie ogarniało ją przerażenie. Samotna kobieta bez pracy, z czwórką dzieci, które trzeba było utrzymać i wychować...
Ale w końcu poradziła sobie i od tej pory czuła się znacznie silniejsza. Stała się też bardziej zdecydowana i może twardsza, ale wiedziała, że w inny sposób nie zdobędzie wiary we własne siły.
Zatrzymała się przed domem i nerwowo spojrzała na zegarek.
Nie było ich zaledwie piętnaście minut. Wysiadła z samochodu i odpięła z krzesełka Emily. Biorąc dziecko na ręce pomyślała, że dobrze się stało, iż domem opiekuje się Katie, taka dorosła i odpowiedzialna jak na swój wiek.
Ruszyła w kierunku domu. Trisha dreptała uczepiona jej wolnej ręki.
- Co to za dziwny zapach, mamo? - spytała marszcząc nosek.
Cass stanęła jak wryta. W powietrzu unosił się ostry, gryzący swąd...
Wielki Boże! To dym!
ROZDZIAŁ 2
Rzeczywiście paliło się. Na szczęście nie było to nic poważnego.
Tyler grzbietem dłoni otarł czoło i odetchnął z ulgą. Serce biło mu jak oszalałe. Dziewczynka, która wyprowadzała dzieci na podwórze, krzyknęła, że pożar wybuchł w pralni. Kiedy wbiegł do środka, płomienie wydobywały się z elektrycznego bojlera. W garażu znalazł gaśnicę i w chwilę później było już po wszystkim, tylko siny dym snuł się po domu.
Tyler odłożył gaśnicę i dopiero teraz przyjrzał się dzieciom. Przybiegły z podwórka - jedno przez drugie zaglądały do pralni. Na ich buziach nie było już śladu strachu, tylko z oczu wyzierała ciekawość.
- O rany, ale pan to fajnie zrobił! Czy pan jest strażakiem?
Chłopiec, który zadał pytanie, miał takie same miodowo-złote włosy jak najstarsza dziewczynka. Tyler zaprzeczył. Przyszła mu do głowy absurdalna myśl, że te wszystkie dzieci to bracia i siostry. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że to niemożliwe. Kto w dzisiejszych czasach ma taką liczną rodzinę?
Uśmiechnął się.
- Nie, nie jestem strażakiem. Jestem... - przerwał nagle. Czy te dzieci by pojęły, gdyby zaczął im tłumaczyć, kim jest naprawdę?
- Zajmuję się finansami - oświadczył bez przekonania.
- Aha - chłopiec zgodził się dość niepewnie i trącił siostrę łokciem.
Dziewczynka żachnęła się zniecierpliwiona.
- To ma coś wspólnego z bankami, Todd - wyjaśniła.
- Aha - w spojrzeniu chłopca znów pojawił się błysk zaciekawienia.
Tyler chrząknął.
- Ja... jestem waszym nowym sąsiadem. Nazywam się Tyler Grant
- Ach, to pan kupił dom Campbella? Tyler spojrzał na swoją posiadłość.
- Tak jest-potwierdził.
- Ja jestem Todd Lawrence, a to jest Katie - wskazał na najstarszą dziewczynkę. - Ona ma czternaście lat i nie lubi się uśmiechać, bo ma klamry na zębach.
Katie zamachnęła się, ale chłopiec odskoczył ze śmiechem. Następnie dokonał prezentacji pozostałych dzieci.
- To jest Samantha, to Brian, a to Sara i David.
Tyler zagryzł wargi. Pełne uznania spojrzenie Todda obudziło w nim wyrzuty sumienia. Szczerze mówiąc, nie miał nic przeciwko dzieciom, ale gdyby wiedział, że w sąsiednim domu mieszka ich aż sześcioro...
Na moment przymknął oczy, życząc sobie, żeby to był tylko sen. Ale kiedy je otworzył, zobaczył sześć par oczu wlepionych w siebie z najwyższą uwagą.
- Dlaczego nie jesteście w szkole? - zapytał.
- Bo wczoraj był ostatni dzień - oświadczył z tryumfem Todd wśród prychań i chichotów. - Mamy wolne do końca wakacji.
Powinienem to wiedzieć, zganił się w duchu Tyler. Teraz zrozumiał, gdzie były te słodkie stworzenia, kiedy oglądał dom w marcu.
- O rany - odezwał się Todd, nie całkiem na temat. -Całe szczęście, że nie było tu Trishy i Emily, kiedy to wszystko się zdarzyło.
Trisha i Emily! Jeszcze dwójka! Tyler miał wrażenie, jakby znalazł się nagle w środku szalejącego sztormu. Ale słowa chłopca sprawiły, że wyłonił się jeszcze jeden problem. Gdzie mianowicie podziewała się matka tych dzieci?
W głębi domu trzasnęły drzwi. Tyler usłyszał czyjeś pospieszne kroki. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z bardziej dojrzałą i na pewno bardziej zdecydowaną Katie.
Cass oparła się o drzwi, nie wierząc własnym oczom. Jasne ściany pralni były do połowy osmalone i pokryte ściekającymi smugami gęstej piany. W powietrzu unosił się gryzący dym.
- Mieliśmy pożar, mamo! - zawołał z niesłychanym przejęciem Todd. - Jak tylko wyjechałaś, poczuliśmy jakiś dziwny zapach...
Pożar! Cass zakręciło się w głowie. Kurczowo przycisnęła do siebie Emily.
- Mój Boże - powiedziała słabym głosem. - Nie było mnie tylko piętnaście minut... Czy nic wam się nie stało?
Dopiero teraz dostrzegła wysoką postać mężczyzny. Tyler uznał, że równie dobrze mogłaby wykrzyczeć swoje myśli: Kim u diabła pan jest i co pan robi w moim domu?! Podszedł do niej i wyciągnął rękę.
- Jestem pani nowym sąsiadem. Nazywam się Tyler Grant Przybiegłem, kiedy zobaczyłem dym.
A więc to jest ten bogaty finansista z Chicago...
Nie miał na sobie nieskazitelnego garnituru w prążki, jak sobie wyobrażała. Ubrany był w jasne, zniszczone spodnie i luźną koszulę, pod którą rysowały się zaskakująco muskularne ramiona. Miał piwne oczy i złotobrązowe włosy. I był taki opalony!
Cass gotowa była się założyć, że nie opalił się tak w sali konferencyjnej. Spojrzała na niego z niechęcią. Pewnie był to jeden z tych facetów, którzy większość życia spędzają na zabawie.
Z wahaniem podała mu rękę. Dłoń miał gładką i ciepłą. Jej ręce były spierzchnięte i szorstkie od codziennego zmywania naczyń. Oczywiście ich zmywarka zepsuła się już dawno, a Cass nigdy nie miała dość pieniędzy, żeby ją naprawić. Z goryczą pomyślała, że los chyba uwziął się na nią. Nawet teraz. Zwłaszcza teraz! Stare szorty i wymięty podkoszulek, poplamiony przez Emily... Cass nigdy w życiu nie wydawała się sobie mniej atrakcyjna. Na domiar złego, jej syn oświadczył z dumą:
- Szkoda, że cię tu nie było, mamo. Zobaczyłabyś, jak on gasił pożar.
Tyler spojrzał z ukosa na chłopca.
- Wydaje mi się, młody człowieku, że nie zasłużyłem sobie na twoje uznanie. O ile dobrze zrozumiałem, to twoja starsza siostra okazała się na tyle przytomna, żeby was wszystkich w porę wyprowadzić z domu.
Katie zarumieniła się, zadowolona z pochwały. Cass
spostrzegła to i pomyślała, że ich nowy sąsiad potrafi być całkiem sympatyczny.
Z aprobatą uśmiechnęła się do córki. Katie była zawsze taka dojrzała i odpowiedzialna, być może dlatego, że wciąż musiała się opiekować trójką młodszego rodzeństwa. A przez ostatnie dwa lata tak szybko wydoroślała... Cass ubolewała, że tak się stało, ale musiała przyznać, że nie poradziłaby sobie bez jej pomocy.
- Katie - łagodnie zwróciła się do córki. - Zabierz Emily, trzeba jej zmienić pieluszki. Todd przyniesie ci z samochodu nową paczkę.
Katie podeszła i wzięła Emily na ręce.
- Mamo - krzyknęła. - Emily znowu się posiusiała! Dopiero wtedy Cass zauważyła mokrą plamę na swoim biodrze. Zarumieniła się i spojrzała na gościa. Był równie speszony. Odwróciła ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]