[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Książka pobrana ze strony
lub
Â
Rozdział 1
- Chwileczkę - powiedział Jason do mikrofonu, odwrócił się na chwilę i zastrzelił szarżującego diabłoro-ga. - Nie, nie robię nic ważnego. Zaraz przyjdę i może będę mógł ci pomóc.
WyÅ‚Ä…czyÅ‚ mikrofon i obraz radiooperatora zniknÄ…Å‚ z ekranu. Kiedy mijaÅ‚ nadwÄ™glonego diabÅ‚oroga, beÂstia w ostatnich przebÅ‚yskach swego wrednego życia zgrzytnęła rogami po jego metaloplastykowym bucie. Jason kopniakiem zrzuciÅ‚ cielsko z muru w leżącÄ… poniżej dżunglÄ™. Meta zerknęła na niego, uÅ›miechnęła siÄ™ i znów zaczęła wpatrywać siÄ™ w tablicÄ™ kontrolnÄ….
- Idę na wieżę radiową kosmoportu - oznajmił Jason. - Na orbicie jest jakiś statek, który stara się nawiązać łączność, ale używa jakiegoś nieznanego języka. Może będę mógł pomóc.
- PoÅ›piesz siÄ™ - odparÅ‚a Meta i sprawdziwszy szybko, że wszystkie lampki Å›wiecÄ… zieleniÄ…, odwróciÅ‚a siÄ™ na krzeÅ›le i objęła go. Jej ramiona byÅ‚y muskularne i silne jak u mężczyzny, ale wargi miaÅ‚a gorÄ…ce, kobiece. OddaÅ‚ jej pocaÅ‚unek, ona jednak wyswoboÂdziÅ‚a siÄ™ równie szybko, znowu caÅ‚Ä… uwagÄ™ poÅ›wiÄ™cajÄ…c systemowi alarmowo-obronnemu.
- W tym caÅ‚y problem z Pyrrusanami - powiedziaÅ‚ Jason. -Zbyt duży współczynnik wydajnoÅ›ci. - PochyÂliÅ‚ siÄ™ i ugryzÅ‚ jÄ… delikatnie w kark, ona zaÅ› rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™ i klepnęła go żartobliwie, nie odrywajÄ…c wzroku od indykatorów. OdsunÄ…Å‚ siÄ™, ale nie dość szybko i wyÂszedÅ‚, rozcierajÄ…c stÅ‚uczone ucho. - Damski ciężaroÂwiec! - mruknÄ…Å‚ pod nosem.
Radiooperator dyżurowaÅ‚ w wieży kosmoportu sam. ByÅ‚ to nastolatek, który nigdy dotÄ…d nie opuszÂczaÅ‚ planety i w zwiÄ…zku z tym znaÅ‚ jedynie jÄ™zyk pyrrusaÅ„ski, podczas gdy Jason, dziÄ™ki swej karierze zawodowego gracza., wÅ‚adaÅ‚ wieloma jÄ™zykami, a nieÂktóre tylko rozumiaÅ‚.
- Jest teraz poza zasiÄ™giem - powiedziaÅ‚ operator. - Zaraz znowu siÄ™ pojawi. Mówi jakoÅ› inaczej. - WÅ‚Ä…ÂczyÅ‚ gÅ‚oÅ›nik i przez trzask zakłóceÅ„ atmosferycznych zaczÄ…Å‚ przebijać siÄ™ obcy gÅ‚os.
- ...jeg kań ikkeforsta... Pyrrus, kań dig hor mig...?
- Nie ma sprawy - stwierdził Jason, sięgając po mikrofon. - To nytdansk, mówią nim na większości planet regionu Polaris. - Przycisnął włącznik.
- Pyrrus til rumfartskib, odbiór - powiedziaÅ‚. Natychmiast w tym samym jÄ™zyku nadeszÅ‚a odpoÂwiedź:
- ProszÄ™ o zezwolenie na lÄ…dowanie. Jakie sÄ… wasze koordynaty?
- Nie zezwalam lądować i stanowczo zalecam poszukać sobie zdrowszej planety.
- To niemożliwe. Mam wiadomość dla Jasona dinAlta i poinformowano mnie, że znajduje się tutaj.
Jason spojrzał na potrzaskujący głośnik z nowym zainteresowaniem. - Informacja prawdziwa, tu dinAlt.
Co to za wiadomość?
- Nie mogÄ™ przekazać otwartym kanaÅ‚em Å‚Ä…cznoÂÅ›ci. SchodzÄ™ po waszym sygnale kierunkowym. Czy dostanÄ™ instrukcje?
- Czy zdaje sobie pan sprawÄ™, że zapewne popeÅ‚nia pan samobójstwo? To najbardziej Å›miercionoÅ›na plaÂneta w caÅ‚ej galaktyce i wszystko co żyje, od bakterii po pazurosokoÅ‚y, które sÄ… rozmiarów paÅ„skiego statku, jest wrogie czÅ‚owiekowi. Mamy teraz coÅ› w rodzaju zawieszenia broni, ale dla kogoÅ› z zewnÄ…trz, takiego jak pan, to pewna Å›mierć. Czy mnie pan sÅ‚yszy?
Odpowiedzi nie było. Jason wzruszył ramionami i spojrzał na ekran radaru podejścia.
- Cóż, to paÅ„ska gÅ‚owa nie moja. ProszÄ™ jednak nie mówić wydajÄ…c swe przedÅ›miertne tchnienie, że pana nie ostrzegaliÅ›my. SprowadzÄ™ pana do lÄ…dowaÂnia, ale tylko pod warunkiem, że pozostanie pan na statku. PrzyjdÄ™ sam, w ten sposób bÄ™dzie pan miaÅ‚ pięćdziesiÄ…t procent szansy, że system odkażania Å›luzy paÅ„skiego statku zdoÅ‚a zniszczyć miejscowÄ… mikrofau-nÄ™ i mikroflorÄ™.
- Zgoda - nadeszÅ‚a odpowiedź - wcale nie mam ochoty umierać, tylko chciaÅ‚bym przekazać wiadoÂmość.
Jason sprowadzaÅ‚ statek, obserwowaÅ‚ jak wyÅ‚ania siÄ™ z niskiej warstwy chmur, zawisa i rufÄ… w dół opada wreszcie ze zgrzytliwym Å‚oskotem. Amortyzatory wyÂgasiÅ‚y wiÄ™kszÄ… część siÅ‚y uderzenia, ale mimo to statek miaÅ‚ wygiÄ™ty wspornik i staÅ‚ wyraźnie przechylony na bok.
- Koszmarne lądowanie - mruknął radiooperator i odwrócił się w stronę swej aparatury, zupełnie nie
interesując się przybyszem. Pyrrusanie nie odznaczali się czczą ciekawością.
W przeciwieÅ„stwie do Jasona. Ciekawość sprowaÂdziÅ‚a go na Pyrrusa, wplÄ…taÅ‚a w planetarnÄ… wojnÄ™ i prawie zabiÅ‚a. Teraz zaÅ› ciÄ…gnęła do statku. Kiedy zdaÅ‚ sobie sprawÄ™, że radiooperator nie zrozumiaÅ‚ jego rozmowy z obcym pilotem i nie wie, że Jason ma zamiar wejść na pokÅ‚ad, zawahaÅ‚ siÄ™ przez moment. Jeżeli grożą mu jakieÅ› kÅ‚opoty, nie może liczyć na żadnÄ… pomoc.
- Sam dam sobie radÄ™ - powiedziaÅ‚ do siebie ze Å›miechem i gdy uniósÅ‚ rÄ™kÄ™, pistolet wyskoczyÅ‚ z autoÂmatycznej kabury umocowanej do wewnÄ™trznej strony jego przegubu i wpadÅ‚ prosto do dÅ‚oni. Palec wskazujÄ…Âcy byÅ‚ już przygiÄ™ty i gdy pozbawiony osÅ‚ony jÄ™zyk spustowy trafiÅ‚ weÅ„, huknÄ…Å‚ pojedynczy strzaÅ‚ spopieÂlajÄ…c odlegÅ‚ego lianooszczepnika.
ByÅ‚ dobry i wiedziaÅ‚ o tym. Nie miaÅ‚ najmniejszych szans, by osiÄ…gnąć poziom rodzimego Pyrrusanina, który urodziÅ‚ siÄ™ i wychowaÅ‚ na tej planecie Å›mierci o podwójnej sile ciążenia, ale byÅ‚ szybszym i bardziej Å›miercionoÅ›nym przeciwnikiem niż jakikolwiek czÅ‚oÂwiek spoza Pyrrusa. PodoÅ‚aÅ‚by każdemu problemowi, który by wyniknÄ…Å‚ - a mógÅ‚ siÄ™ tego spodziewać. W przeszÅ‚oÅ›ci bywaÅ‚o już, iż wywiÄ…zywaÅ‚y siÄ™ różnice zdaÅ„ pomiÄ™dzy nim a policjÄ…, czy też innymi wÅ‚adzami planetarnymi. Z drugiej jednak strony nie mógÅ‚ sobie wyobrazić, że komukolwiek zechciaÅ‚oby siÄ™ wysÅ‚ać policjÄ™ w przestrzeÅ„ miÄ™dzygwiezdnÄ… tylko po to, aby go aresztować.
Po co przyleciał ten statek?
Na rufie kosmolotu widniał numer rejestracyjny
i skądś mu znany znak rozpoznawczy. Gdzie go już widział?
Jego uwagÄ™ odwróciÅ‚o otwarcie zewnÄ™trznego wÅ‚aÂzu Å›luzy. WszedÅ‚ do Å›rodka i gdy tylko luk zatrzasnÄ…Å‚ siÄ™ za nim, zamknÄ…Å‚ oczy, podczas gdy ultradźwiÄ™ki i promieniowanie nadfioletowe cyklu odkażajÄ…cego robiÅ‚y co w ich mocy, by zniszczyć rozmaite formy życia, które mogÅ‚y siÄ™ znajdować na powierzchni jego ubrania. Proces ten wreszcie siÄ™ zakoÅ„czyÅ‚ i gdy wewnÄ™trzny luk zaczÄ…Å‚ siÄ™ otwierać, przywarÅ‚ mocno do niego, gotowy przeskoczyć przez wÅ‚az natychmiast, gdy tylko zdoÅ‚a siÄ™ przezeÅ„ przecisnąć. Jeżeli miaÅ‚a tu być jakaÅ› niespodzianka, to sam chciaÅ‚ być jej autoÂrem.
Gdy znalazł się za drzwiami, poczuł nagle, że pada. Pistolet wskoczył do jego dłoni i Jason zdołał unieść go, kierując lufę w stronę człowieka w skafandrze siedzącego w fotelu pilota.
- Gaz... - zdołał tylko powiedzieć, zanim stracił przytomność i runął na metalowy pokład.
Świadomość powróciła przy akompaniamencie koszmarnego bólu głowy. Jason poruszył się, skrzywił z bólu, a kiedy otworzył oczy, przeraźliwie rażące światło sprawiło, że szybko znowu zacisnął powieki. Czymkolwiek go załatwiono, musiał to być jakiś szybko działający i szybko utleniający się preparat. Ból głowy przekształcił się w delikatne ćmienie i wreszcie mógł otworzyć oczy nie odnosząc przy tym wrażenia, że ktoś wbija w nie rozpalone igły.
TkwiÅ‚ w standardowym fotelu pilota wyposażoÂnym dodatkowo w uchwyty krepujÄ…ce rÄ™ce i kostki nóg. W sÄ…siednim fotelu siedziaÅ‚ mężczyzna, pochyloÂny w skupieniu nad przyrzÄ…dami sterowniczymi. StaÂtek leciaÅ‚ i znajdowaÅ‚ siÄ™ dość daleko od Pyrrusa. Nieznajomy pracowaÅ‚ przy komputerze programujÄ…c przejÅ›cie do lotu w podprzestrzeni.
Jason wykorzystaÅ‚ tÄ™ okazjÄ™, by poobserwować tego czÅ‚owieka. WydawaÅ‚o mu siÄ™, że jest on zbyt stary na policjanta, ale na dobrÄ… sprawÄ™ trudno byÅ‚o okreÅ›lić jego wiek. Siwe wÅ‚osy miaÅ‚ tak krótko ostrzyżone, że przypominaÅ‚y myckÄ™, natomiast zmarszczki na wygarÂbowanej na rzemieÅ„ skórze wyglÄ…daÅ‚y raczej na rezulÂtat dziaÅ‚ania sÅ‚oÅ„ca i wiatru niż Å›wiadectwo podeszÅ‚ego wieku. Wysoki, trzymajÄ…cy siÄ™ prosto, sprawiaÅ‚ wrażeÂnie nieco niedożywionego, ale Jason wkrótce zorientoÂwaÅ‚ siÄ™, że na czÅ‚owieku tym nie byÅ‚o zbÄ™dnego grama. WyglÄ…daÅ‚o to tak, jakby sÅ‚oÅ„ce paliÅ‚o go, a deszcz chÅ‚ostaÅ‚ dopóty, dopóki nie pozostaÅ‚y jedynie koÅ›ci, Å›ciÄ™gna i mięśnie. Gdy poruszyÅ‚ gÅ‚owÄ…, muskuÅ‚y napiÄ™ÂÅ‚y siÄ™ pod skórÄ… jego szyi jak liny, a rÄ™ce na przyrzÄ…dach sterowniczych przypominaÅ‚y szpony jakiegoÅ› ptaka. PrzycisnÄ…Å‚ wÅ‚Ä…cznik uruchamiajÄ…cy sterowanie lotem w podprzestrzeni, potem zaÅ› odwróciÅ‚ siÄ™ do tablicy kontrolnej i spojrzaÅ‚ na Jasona.
- Widzę, że się obudziłeś. To był łagodny gaz. Użyłem go niechętnie, ale tak było najbezpieczniej.
Gdy mówiÅ‚, jego usta otwieraÅ‚y siÄ™ z bezapelacyjnÄ… powagÄ… bankowego sejfu. GÅ‚Ä™boko osadzone, lodowaÂto niebieskie oczy spoglÄ…daÅ‚y niewzruszenie spod gÄ™stych, ciemnych brwi. W wyrazie twarzy i wypowiaÂdanych sÅ‚owach nie byÅ‚o nawet cienia czegoÅ›, co
sugerowałoby poczucie humoru.
- To nie byÅ‚ zbyt przyjazny gest - rzekÅ‚ Jason, delikatnie próbujÄ…c krÄ™pujÄ…ce go wiÄ™zy. TrzymaÅ‚y mocno. - Gdybym przypuszczaÅ‚, że ta ważna, osobista wiadomość sprowadza siÄ™ do porcji obezwÅ‚adniajÄ…ceÂgo gazu, jeszcze raz przemyÅ›laÅ‚bym metodÄ™ sprowaÂdzenia paÅ„skiego statku do lÄ…dowania.
- Kto podstÄ™pem wojuje, od podstÄ™pu ginie - odÂparÅ‚ trzaskajÄ…cym gÅ‚osem nieznajomy. - Gdybym mógÅ‚ pojmać ciÄ™ w inny sposób, niewÄ…tpliwie bym to uczyniÅ‚. BiorÄ…c jednak pod uwagÄ™ twÄ… reputacjÄ™ bezÂwzglÄ™dnego zabójcy, a także fakt, że masz na Pyrrusie przyjaciół, pochwyciÅ‚em ciÄ™ jedynym możliwym sposoÂbem.
- To bardzo szlachetne z paÅ„skiej strony, bez wÄ…tpienia. - To bezkompromisowe przekonanie rozÂmówcy o wÅ‚asnej sÅ‚usznoÅ›ci zaczynaÅ‚o wyprowadzać Jasona z równowagi. - Cel uÅ›wiÄ™ca Å›rodki i tak dalej, to niezbyt oryginalny argument. WpakowaÅ‚em siÄ™ jednak w tÄ™ puÅ‚apkÄ™ z wÅ‚asnej woli i nie mam zamiaru siÄ™ uskarżać. - “Nie bardzo", pomyÅ›laÅ‚ z goryczÄ…. NastÄ™pnÄ… rzeczÄ…, jakÄ… powinien zrobić, po tym jak obniósÅ‚by tego zgreda na kopach, to samemu kopnąć siÄ™ w tyÅ‚ek za wÅ‚asnÄ… gÅ‚upotÄ™. - Ale jeżeli nie bÄ™dzie to nadużywaniem paÅ„skiej uprzejmoÅ›ci, to może zeÂchciaÅ‚by mi pan powiedzieć, kim pan jest i po co zadaÅ‚ pan sobie tyle trudu,' by wejść w posiadanie mej skromnej osoby.
- Jestem Mikah Samon. Wiozę cię z powrotem na Cassylię, abyś stanął tam przed sądem i otrzymał wyrok.
- Cassylia... Miałem wrażenie, że znaki rozpozna-
wcze tego statku sÄ… mi znane. SÄ…dzÄ™, iż nie powinienem być zaskoczony sÅ‚yszÄ…c, że wciąż sÄ… zainteresowani sprawÄ… odnalezienia mnie. Powinien pan jednak wieÂdzieć, że z tych trzech miliardów i siedemnastu milioÂnów kredytek, które wygraÅ‚em w waszym kasynie, pozostaÅ‚o już bardzo niewiele.
- Cassylia wcale nie chce zwrotu tych pieniędzy - oznajmił Mikah włączając autopilota i obracając się w fotelu. - Nie chce również ciebie, jesteś bowiem ich narodowym bohaterem. Kiedy umknąłeś ze swym nieuczciwie zdobytym łupem, uzmysłowili sobie, że nigdy już nie zobaczą tych pieniędzy. Uruchomili więc swą maszynkę propagandową i jesteś teraz znany we wszystkich sąsiednich systemach gwiezdnych jako “Trzymiliardowy Jason", żywy dowód uczciwości ich nieuczciwych gier i przynęta dla słabych duchem. Stanowisz pokusę do tego, by grali o pieniądze, nie zaś uczciwie je zapracowali.
- ProszÄ™ oi wybaczyć, że jestem dziÅ› nieco ociężaÅ‚y umysÅ‚owo - rzekÅ‚ Jason, potrzÄ…sajÄ…c gwaÅ‚townie gÅ‚oÂwÄ…, by odblokować zatkane zatoki. - Mam niejakie trudnoÅ›ci ze zrozumieniem paÅ„skiej wypowiedzi. Nie pojmujÄ™, jakÄ… policjÄ™ pan reprezentuje, skoro aresztuje mnie pan i chce postawić przed sÄ…dem na podstawie umorzonych oskarżeÅ„?
- Nie jestem policjantem - oznajmiÅ‚ surowo MiÂkah, zaciskajÄ…c mocno swe dÅ‚ugie palce. - Jestem czÅ‚owiekiem, który wierzy w PrawdÄ™ - i nic poza tym. Skorumpowani politycy rzÄ…dzÄ…cy Cassylia postawili ciÄ™ na piedestale. OtaczajÄ… czciÄ… ciebie, jeszcze barÂdziej, jeÅ›li to możliwe, od nich skorumpowanego czÅ‚owieka. Ale za twoim obrazem, który stworzyli,
ukrywają jedynie lukrowaną pustkę. Ja jednak mam zamiar ukazać Prawdę i zniszczyć ten obraz, a gdy to uczynię, zniszczę również zło, które go stworzyło.
- To dość wygórowane plany, jak na jednego człowieka - odparł Jason ze spokojem, którego wcale nie odczuwał. - Ma pan papierosa?
- OczywiÅ›cie, że nie.Na pokÅ‚adzie tego statku nie ma ani tytoniu, ani alkoholu. I wcale nie jestem sam - mam współwyznawców. Partia Prawdy jest już liczÄ…cÄ… siÄ™ siÅ‚Ä…. PoÅ›wiÄ™ciliÅ›my wiele czasu i trudu, by ciÄ™ wytropić, ale nie na próżno. SzliÅ›my twoimi grzesznyÂmi Å›ladami w przeszÅ‚ość, na PlanetÄ™ Mahauta, do kasyna “MgÅ‚awica" na Galipto, Å›ladami twych rozliÂcznych, plugawych wystÄ™pków, które wywoÅ‚ujÄ… obrzyÂdzenie u każdego uczciwego czÅ‚owieka. Mamy nakazy aresztowania wystawione w każdym z tych miejsc, a w niektórych przypadkach nawet akta i wyroki Å›mierci na ciebie.
- Przypuszczam, że nie obraża paÅ„skiego poczucia praworzÄ…dnoÅ›ci fakt, iż procesy te byÅ‚y toczone zaÂocznie? - zapytaÅ‚ Jason. - Albo to, że wyÅ‚Ä…cznie oskubywaÅ‚em szulerów i kasyna - tych, którzy żyli z oskubywania naiwnych?
Mikah Samon rozwiał te zastrzeżenia jednym ruchem ręki.
- Zostały ci udowodnione liczne przestępstwa. Żadne wykręty nie zmienią tego faktu. Powinieneś być wdzięczny, że twoja obrzydliwa kariera w rezultacie posłuży dobrej sprawie. Będzie to dźwignia, dzięki której obalimy przekupny rząd Cassylii.
- MuszÄ™ coÅ› zrobić z tÄ… mojÄ… przeklÄ™tÄ… ciekawoÂÅ›ciÄ… - oznajmiÅ‚ Jason. - ProszÄ™ spojrzeć! - SzarpnÄ…Å‚
uwiÄ™zionymi przegubami i uruchomione impulsem czujników serwomotory zawyÅ‚y przez chwilÄ™, zaciskaÂjÄ…c pÄ™ta na nadgarstkach i jeszcze bardziej ograniczaÂjÄ…c swobodÄ™ ruchów. - Niedawno cieszyÅ‚em siÄ™ zdroÂwiem i wolnoÅ›ciÄ…, aż tu nagle wezwaÅ‚ mnie pan, bym porozmawiaÅ‚ z nim przez radio. Wtedy, zamiast poÂzwolić panu rÄ…bnąć w stok wzgórza, sprowadziÅ‚em statek do lÄ…dowania i nie zdoÅ‚aÅ‚em opanować chÄ™tki wpakowania swego gÅ‚upiego Å‚ba do puÅ‚apki. MuszÄ™ siÄ™ nauczyć przezwyciężać te odruchy.
- Jeżeli miałeś zamiar w ten sposób błagać o łaskę, to było to obrzydliwe - rzekł Mikah. - Nigdy nie jestem stronniczy ani też nigdy nic nie zawdzięczałem ludziom twego pokroju.
- Nigdy i zawsze, to cholernie dÅ‚ugi czas - odparÅ‚ bardzo spokojnie Jason. - ChciaÅ‚bym podzielać paÅ„Âskie niezachwiane przekonanie co do wÅ‚aÅ›ciwego poÂrzÄ…dku rzeczy.
- Twoja uwaga pozwala przypuszczać, że jest jeszcze dla ciebie cieÅ„ nadziei. Może bÄ™dziesz zdolny poznać PrawdÄ™, zanim umrzesz. PomogÄ™ ci, przemóÂwiÄ™ do ciebie i wyjaÅ›niÄ™.
- Lepszy już szafot - oznajmił Jason zduszonym głosem.
Rozdział 2
- Ma mnie pan zamiar karmić, czy uwolni mi pan ręce, żebym mógł zjeść? - zapytał Jason. Mikah stał nad nim z tacą nie mogąc się zdecydować. Jason podpuszczał go, bardzo ostrożnie, bo jeżeli cokolwiek można było zarzucić Mikahowi, to na pewno nie głupotę.
- Oczywiście, wolałbym, żeby mnie pan karmił, byłby z pana wspaniały służący.
- Sam możesz siÄ™ obsÅ‚użyć - odparÅ‚ natychmiast Mikah, wsuwajÄ…c tacÄ™ w szczeliny fotela Jasona. - Ale musi ci wystarczyć jedna rÄ™ka, bo gdybym ciÄ™ uwolniÅ‚, mógÅ‚byÅ› narobić kÅ‚opotów. - DotknÄ…Å‚ przycisku na oparciu fotela i opaska na prawym przegubie odskoÂczyÅ‚a. Jason rozprostowaÅ‚ Å›cierpniÄ™te palce i ujÄ…Å‚ widelec.
W czasie gdy jadÅ‚, jego wzrok nie spoczywaÅ‚ nawet na chwilÄ™. Nie rzucaÅ‚o siÄ™ to w oczy, ponieważ zainteresowanie gracza nigdy nie jest wyraźnie widoczÂne, ale można wiele dostrzec, jeżeli ma siÄ™ oczy otwarte, uwagÄ™ zaÅ› skierowanÄ… pozornie gdzie indziej - nieoczeÂkiwany widok czyichÅ› kart, maleÅ„ka zmiana wyrazu twarzy, wszystko to może zdradzić, jak silny jest partner. Pozornie bÅ‚Ä…dzÄ…ce bez celu spojrzenie Jasona rejestrowaÅ‚o, szczegół po szczególe, wyposażenie kabiÂny. Pulpit sterowniczy, ekrany, komputer, ekran nawi-
gacyjny, sterowanie lotem w podprzestrzeni, schowek na mapy, półka z książkami. Wszystko zostaÅ‚o doÂstrzeżone i zapamiÄ™tane. Niektóre z tych przedmiotów mogÅ‚y przydać siÄ™ w jego planach.
Jak na razie miaÅ‚ zaledwie poczÄ…tek i koniec pomysÅ‚u. PoczÄ…tek - jest uwiÄ™ziony na statku i wiozÄ… go na CassyliÄ™. Koniec - nie bÄ™dzie już więźniem i nie powróci na CassyliÄ™. BrakowaÅ‚o mu tylko dość istotÂnego Å›rodka. ZakoÅ„czenie nie zdawaÅ‚o siÄ™ być chwiloÂwo poza zasiÄ™giem jego możliwoÅ›ci, ale Jason nigdy nie przyjmowaÅ‚ do wiadomoÅ›ci, że coÅ› może mu siÄ™ nie udać. PostÄ™powaÅ‚ zawsze zgodnie z zasadÄ…, że czÅ‚owiek sam jest twórcÄ… swego losu. Jeżeli dziaÅ‚aÅ‚ wystarczajÄ…Âco szybko - miaÅ‚ szczęście. Jeżeli zastanawiaÅ‚ siÄ™ nad możliwoÅ›ciami i przegapiÅ‚ okazjÄ™ - miaÅ‚ pecha.
OdsunÄ…Å‚ pusty talerz i zamieszaÅ‚ cukier w filiżance. Mikah jadÅ‚ niewiele, ale zaczynaÅ‚ już drugÄ… porcjÄ™ herbaty. PijÄ…c, patrzyÅ‚ przed siebie niewidzÄ…cym wzroÂkiem. DrgnÄ…Å‚ lekko, gdy Jason odezwaÅ‚ siÄ™ do niego:
- Skoro nie ma pan papierosów w swoich zapaÂsach, to może pan pozwoli, że zapalÄ™ mojego wÅ‚asneÂgo? Musi pan wyciÄ…gnąć je z mojej kieszeni, bo tak jestem przykuty do fotela, za sam nie jestem w stanie do niej siÄ™gnąć.
- Nie mogÄ™ nic dla ciebie zrobić - odparÅ‚ Mikah nie ruszajÄ…c siÄ™ z miejsca. - TytoÅ„ jest Å›rodkiem podrażniajÄ…cym, rakotwórczym, narkotykiem. GdyÂbym daÅ‚ ci papierosa, to tak, jakbym wpÄ™dzaÅ‚ ciÄ™ w chorobÄ™.
- Nie bÄ…dź pan hipokrytÄ…! - warknÄ…Å‚ Jason, czujÄ…c wewnÄ™trzne zadowolenie na widok rumieÅ„ca pokryÂwajÄ…cego twarz Mikaha. - Przecież elementy rako-
twórcze usunięto z nich wieki temu. A nawet gdyby tak było, to co za różnica? Wiezie mnie pan na Cassylię po pewną śmierć. Po cóż więc troszczyć się o przyszły stan moich płuc?
- Nie rozpatrywałem tego pod tym kątem. Po prostu są pewne prawa w życiu...
- Doprawdy? - przerwaÅ‚ mu Jason przejmujÄ…c inicjatywÄ™. - Nie ma ich tak znów wiele, jak pan przypuszcza. I wy wszyscy, którzy zawsze marzycie o takich prawach, nigdy nie zastanawiacie siÄ™ nad tym problemem wystarczajÄ…co dÅ‚ugo. Jest pan przeciwko narkotykom. Którym narkotykom? A co z teinÄ… w herbacie, którÄ… pan pije? Albo z kofeinÄ…? PeÅ‚no w niej kofeiny - specyfiku, który jest zarówno silnym Å›rodkiem podniecajÄ…cym, jak i moczopÄ™dnym. DlateÂgo wÅ‚aÅ›nie nikt nie znajdzie herbaty w zasobnikach z napojami umieszczonych w skafandrach. W tym przypadku zakaz ma istotnie swój sens. Czy może pan równie dobrze usprawiedliwić swój zakaz palenia papierosów?
Mikah chciaÅ‚ siÄ™ odezwać, ale zamiast tego pomyÂÅ›laÅ‚ przez chwilÄ™. - Być może masz racjÄ™. Jestem zmÄ™czony i w koÅ„cu to nieważne. - Ostrożnie wyjÄ…Å‚ papieroÅ›nicÄ™ z kieszeni Jasona i poÅ‚ożyÅ‚ jÄ… na tacy. Jason nie próbowaÅ‚ nic zrobić. Mikah z nieco przepraÂszajÄ…cÄ… minÄ… nalaÅ‚ sobie trzeciÄ… filiżankÄ™.
- Musisz mi wybaczyć, Jasonie, że próbowałem cię przekształcić zgodnie ze swymi przekonaniami. Kiedy dąży się do wielkiej Prawdy, mniejsze Prawdy czasami umykają naszej uwadze. Nie jestem nietolerancyjny, ale mam skłonność do wymagania od innych ludzi, by żyli według pewnych zasad, które ustanowiłem sam dla
siebie. Pokora jest cechÄ…, o której nigdy nie powinÂniÅ›my zapomnieć i dziÄ™kujÄ™ ci, że mi o tym przypoÂmniaÅ‚eÅ›. Poszukiwanie Prawdy jest trudne.
- Nie ma czegoś takiego jak Prawda - odparł Jason. Złość i obraźliwy ton zniknęły z jego głosu, chciał bowiem wciągnąć swego strażnika do rozmowy. Wciągnąć do tego stopnia, by na chwilę zapomniał o jego wolnej ręce. Uniósł filiżankę do ust i dotknął wargami herbaty, nie pijąc jednak nawet łyka. Na wpół opróżniona filiżanka była wspaniałą wymówką dla swobodnej ręki.
- Nie ma Prawdy? - Mikah zagłębił się w myślach.
- Chyba nie mówisz tego poważnie. Cała galaktyka jest wypełniona Prawdą, to kryterium samego Życia. To coś, co odróżnia Ludzkość od zwierząt.
- Nie ma czegoś takiego jak Prawda, Życie czy Ludzkość. W każdym razie wartości te nie istnieją w takim sensie, jaki stara się pan im nadać.
Skórę na czole Mikaha pobruździły zmarszczki.
- Może mi to wyjaśnisz - powiedział. Wyrażasz się niejasno.
- To pan siÄ™ wyraża niejasno. Tworzy nie istniejÄ…Âce byty. Prawda - przez maÅ‚e p - jest okreÅ›leniem, wyrażeniem stosunku. Sposobem okreÅ›lenia stanu, narzÄ™dziem semantycznym. Natomiast prawda przez duże P jest wyimaginowanym sÅ‚owem, dźwiÄ™kiem bez znaczenia. Udaje rzeczownik, ale nie ma desygnatu. Niczego nie przedstawia i nic nie znaczy. Kiedy mówi pan “WierzÄ™ w PrawdÄ™" w rzeczywistoÅ›ci znaczy to “WierzÄ™ w nic".
- Jesteś w straszliwym błędzie! - rzekł Mikah, pochylając się do przodu z wyciągniętym palcem
wskazującym. - Prawda jest abstrakcją filozoficzną, jednym z instrumentów, którymi posłużył się nasz umysł, by wydobyć się ponad zwierzęta, jest dowodem, że nie jesteśmy zwierzętami, lecz wyższym gatunkiem stworzenia. Zwierzęta mogą być prawdziwe - ale nie znają Prawdy. Zwierzęta mogą widzieć, ale nie widzą Piękna.
- Wrrr! - warknął Jason. - Nie sposób z panem rozmawiać, a jeszcze trudniej cieszyć się wymianą jakichś zrozumiałych myśli. Nawet nie mówimy tym samym językiem. Gdybyśmy zapomnieli o tym, kto ma rację, a kto jest w błędzie, moglibyśmy powrócić do podstaw i przynajmniej uzgodnić znaczenie słów, którymi się posługujemy. Na początek - czy może pan zdefiniować różnicę pomiędzy etyką a etosem?
- Oczy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]