[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Johnowi, który stwierdził, że książce

przydałoby się więcej ognia i może też parę mieczy.

Kochanie, tym razem miałeś rację

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Spod niebios tych, podobna zjawie,

Alicja mnie codziennie prawie

Nachodzi, choć już nie na jawie".

L. Carroll, Alicja po drugiej stronie lustra, przełożył R. Stiller

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Szkolne zajęcia na powietrzu w piękny majowy dzień to w zwyczajnym ogólniaku coś niesamowitego. Można posie­dzieć w słońcu i poczytać wiersze, gdy wietrzyk leciuteńko muska włosy. Dzisiaj jednak w Hekate Hall, znanej również jako Poprawczak dla Nieletnich Potworów, miałam zostać wrzucona do sadzawki.

Zajęcia z prześladowania Prodigium odbywały się nad brzegiem mętnego stawu u stóp wzgórza, na którym stała szkoła. Nauczycielka, panna Vanderlyden, czyli, jak ją nazywa­liśmy, Vandy, zwróciła się do Cala, który czekał już na nas przy sadzawce. Mimo że miał zaledwie dziewiętnaście lat, praco­wał jako szkolny ogrodnik. Vandy wzięła od niego zwój sznu­ra. Na mój widok Cal prawie niedostrzegalnie skinął głową, co stanowiło jego wersję pomachania ręką i okrzyku: „Cześć, Sophie!". Był zdecydowanie typem silnym i milczącym.

- Nie słyszysz, co mówię? - powiedziała do mnie Vandy, skręcając sznur. - Kazałam ci wystąpić z szeregu.

- Chodzi o to... - Starałam się ukryć zdenerwowanie. -Widzi pani? - Wskazałam swoje pokręcone włosy. - Dopiero co zrobiłam sobie trwałą, tak że... no, w zasadzie nie powin­nam teraz moczyć głowy.      

Usłyszałam stłumione śmiechy, a stojąca obok Jenna, moja współlokatorka, mruknęła pod nosem: - Pięknie.

Na początku, gdy dopiero oswajałam się z Hekate Hall, Vandy budziła we mnie taki przestrach, że nie odważyła­bym się jej postawić tak jak dzisiaj. Ale pod koniec ostatnie­go semestru moja prababka zabiła na moich oczach czarow­nicę o mocy podobnej do mojej, a ukochany chłopak rzucił się na mnie z nożem. Dlatego stałam się trochę bardziej od­porna, co najwyraźniej nie podobało się Vandy. Patrząc na mnie jeszcze groźniej, warknęła: -Wystąp!

Z cichym przekleństwem przedarłam się przez tłum. Do­tarłszy nad brzeg stawu, zrzuciłam buty, skarpetki i stanę­łam na mieliźnie obok Vandy. Gdy poczułam pod bosymi stopami śliski muł, skrzywiłam się.

Sznur drapał skórę; kiedy Vandy wiązała mi ręce i nogi. Gdy już byłam porządnie skrępowana, nauczycielka pod­niosła się, wyraźnie zadowolona ze swojej pracy.

- No, wchodź do wody.

- Yyy... w jaki sposób?

Przejęta strachem, że Vandy chce, bym zanurzyła się wraz z głową, natychmiast odpędziłam tę makabryczną wizję. Na skraju sadzawki stanął Cal. Czyżby po to, by mi pomóc?

- Mogę ją zrzucić z pomostu, proszę pani.

Niestety.

- Świetnie. - Vandy zgodziła się tak żwawo, jakby sobie to zaplanowali.

Wtedy Cal pochylił się i wziął mnie w ramiona. Znów rozległy się śmiechy, a nawet kilka westchnień. Co druga dziewczyna oddałaby nerkę, by znaleźć się w jego objęciach, ale ja spiekłam potężnego raka, niepewna, czy jest to choć trochę mniej krępujące niż samodzielny skok do stawu.

- Nie słuchałaś jej, prawda? - spytał szeptem Cal, gdy oddaliliśmy się od reszty.

- Skąd - odpowiedziałam.

Bo kiedy Vandy wyjaśniała cel moczenia się w sadzaw­ce, tłumaczyłam Jennie, że wczoraj wcale nie wzdrygnęłam się dlatego, że jakiś dzieciak nazwał mnie „Mercer" - co bez przerwy robił Archer Cross. W życiu! Tak jak zeszłej nocy absolutnie nie miałam realistycznego snu o pewnym poca­łunku, który przeżyłam z Archerem w listopadzie. A skoro w tym śnie nie miał na klacie tatuażu wskazującego, że jest członkiem L'Occhio di Dio, nie było powodu przerwać po­całunku, no i...

- Co robiłaś? - zapytał Cal. Przez chwilę sądziłam, że chodzi mu o sen, i aż spąsowiałam po opuszki palców. Za­raz jednak pojęłam, co ma na myśli.

- A... rozmawiałam z Jenną. Wiesz... pogaduchy potwo­rów.

Znowu wydało mi się, że widzę cień uśmiechu, ale on odparł tylko:

- Vandy powiedziała, że prawdziwe czarownice unika­ły próby wody, symulując utonięcie. Potem uwalniały się, korzystając ze swoich mocy. Teraz ty masz utonąć, no i się uratować.

- Co do punktu pierwszego to dam radę - odmruknę-łam. - Z resztą... może już być trochę gorzej.

- Poradzisz sobie - stwierdził Cal. - A jeśli nie wypły­niesz w ciągu paru minut, ja cię uratuję.

Coś załopotało mi w piersi. Całkiem niespodziewanie. Nie czułam czegoś podobnego, odkąd Archer zniknął. Chy­ba nie warto było doszukiwać się w tym głębszych znaczeń.

Przez ciemnozłote włosy Cala przeświecało słońce, a jego orzechowe oczy zbierały blask igrający na wodnej tafli. No i niósł mnie tak, jakbym nie ważyła ani grama. Wiadomo, że słysząc tak oszałamiający tekst z ust faceta o takim wyglą­dzie, musiałam poczuć motylki w brzuchu.

- Dzięki.

Nad jego barkiem zobaczyła...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl