[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kristin Hannah
OTCHŁA
İ
Kentowi - najlepszemu bratu na
Ļ
wiecie. To
dla Ciebie j
Ģ
pisałam.
Tak
Ň
e Tomowi i Łon Adonisom, przyjaciołom
i niezwykłym gospodarzom. Oni pierwsi opowiedzieli mi o Shakerach
*
.
oraz Benjaminowi i Tuckerowi - jak zawsze.
*
Dziewi
ħ
tnastowieczna sekta religijna, tzw. Wyznawcy Powtórnego Wyj
Ļ
cia Chrystusa (przyp. tłum.).
1
Prolog
Wybrze
Ň
e oceanu, hrabstwo Maine, 1882
Był niezmiernie stary i s
Ģ
dził,
Ň
e człowiek w jego wieku widział ju
Ň
wszystko. Od siedemdziesi
ħ
ciu jeden
lat łowił ryby na lodowatych wodach Atlantyku, jak czynili to przed nim ojciec i dziad. Stawiał czoło
gniewnym odm
ħ
tom, które chłostały sztormami ukochan
Ģ
nadbrze
Ň
n
Ģ
krain
ħ
. W male
ı
kiej łodzi o płaskim
dnie lawirował po
Ļ
ród sennego bł
ħ
kitu i w oparach mgieł tak g
ħ
stych,
Ň
e nie widział własnych dłoni
zaci
Ļ
ni
ħ
tych na stylisku wiosła. I jeszcze nigdy na wodnym pustkowiu nie poczuł l
ħ
ku, który ogarn
Ģ
ł go
dzisiaj.
To ta kobieta budziła w nim strach!
Zerkał na ni
Ģ
spod postrz
ħ
pionego ronda kapelusza i bezskutecznie usiłował zdusi
ę
zainteresowanie.
Równie dobrze mógł otwarcie da
ę
mu wyraz, gdy
Ň
ona zdawała si
ħ
nie zwraca
ę
uwagi na jego obecno
Ļę
,
jakby zapomniała,
Ň
e starzec w ogóle istnieje. Szukał słów, którymi mógłby si
ħ
zwróci
ę
do obdarzonej
wdzi
ħ
kiem ba
Ļ
niowej istoty, która jak milcz
Ģ
ca Madonna siedziała w rozkołysanej skorupce rybackiej łodzi.
O nogi obijały jej si
ħ
odrapane pułapki na homary. Zgarbione plecy znamionowały jak
ĢĻ
dotkliw
Ģ
pora
Ň
k
ħ
.
Blade dłonie zacisn
ħ
ła kurczowo na fałdach brunatnej opo
ı
czy z szorstkiej wełny, a utkwione w zamglonej
linii horyzontu oczy przepełniał smutek.

ħ
kitne fale z chlupotem uderzały o burty płaskodenki i strzelały do góry słonym prysznicem. Na dnie
łodzi powstała kału
Ň
a, lecz kobieta nawet nie drgn
ħ
ła, by uchroni
ę
od zamoczenia znoszone buty.
Rybak czekał w nadziei,
Ň
e kobieta przemówi lub co
Ļ
zrobi, ale
ona po prostu siedziała nieruchomo, wpatrzona w przestrze
ı
. Długie, targane wiatrem pasma kasztanowych
włosów smagały blade policzki i osiadały na wygi
ħ
tej w łuk dolnej wardze pełnych ust. W podmuchu
morskiej bryzy łopotał dziwaczny czepek uszyty z białej, niemal przezroczystej tkaniny. Wreszcie starzec
przerwał milczenie, wskazuj
Ģ
c wyci
Ģ
gni
ħ
t
Ģ
dłoni
Ģ
poszarpan
Ģ
gra
ı
:
- To Czy
Ļ
ciec.
Za cał
Ģ
odpowied
Ņ
kobieta jedynie skin
ħ
ła milcz
Ģ
co głow
Ģ
. Zwinnie skierował łódeczk
ħ
ku wyspie, mru
ŇĢ
c
powieki w jaskrawym blasku sło
ı
ca. Kontury wysp migotały i ta
ı
czyły mu przed oczami, to zdaj
Ģ
c si
ħ
znika
ę
w morskiej toni, to wynurzaj
Ģ
c si
ħ
nad rozkołysane grzbiety fal jak dumnie wzniesiona pi
ħĻę
. Ten
skalisty skrawek był ostatnim bastionem l
Ģ
du, za nim, jak okiem si
ħ
gn
Ģę
, rozci
Ģ
gał si
ħ
bezmiar Atlantyku, a
Ň
stapiał si
ħ
z niebem na odległym horyzoncie. Łódeczka podpływała coraz bli
Ň
ej spienionego przyboju,
którego huk dochodził ju
Ň
wyra
Ņ
nie do uszu obojga. Fale rozbijały si
ħ
o granitowe urwisko i wzlatywały ku
niebu fontann
Ģ
piany.
- Skieruj
ħ
łód
Ņ
dokoła wyspy, do zatoki po drugiej stronie... tam jest nieco spokojniej.
- Nie - sprzeciwiła si
ħ
głosem nieoczekiwanie gardłowym i zmysłowym, jakby anioł przemówił tonem
szynkarki, do
Ļ
wiadczonej w sztuce uwodzenia. - Wysi
Ģ
d
ħ
tutaj... teraz to i tak nie ma znaczenia.
- Ale morze jest wzburzone, panienko... Kiedy podniosła ku niemu oczy, zauwa
Ň
ył,
Ň
e znikn
Ģ
ł z nich
smutek. Patrzyły na niego z chłodnym, niewzruszonym uporem.
- Panie, czy mam wysi
ĢĻę
tutaj i popłyn
Ģę
wpław do brzegu? Przez chwil
ħ
nie mógł odzyska
ę
głosu.
Westchn
ħ
ła i zebrała fałdy spódnicy.
- Nie! Niech
Ň
e da spokój... znam niewielk
Ģ
zatoczk
ħ
z prawej burty. Chyba uda mi si
ħ
przybi
ę
tam do
brzegu, cho
ę
mo
Ň
e nami nie
Ņ
le rzuca
ę
.
Za
Ļ
miała si
ħ
- pusty d
Ņ
wi
ħ
k, a
Ň
poczuł g
ħ
si
Ģ
skórk
ħ
na ramionach.
- Zapewniam,
Ň
e mnie to nie b
ħ
dzie przeszkadza
ę
! Oderwał wzrok od jej oczu i zmierzył uwa
Ň
nym
spojrzeniem poszarpan
Ģ
gra
ı
. Z do
Ļ
wiadczenia wiedział,
Ň
e od biedy mo
Ň
na zaryzykowa
ę
wpłyni
ħ
cie do
jednej z licznych skalnych niecek. Złudnie spokojne miniaturowe baseny nadawały zachodniemu cyplowi
wyspy
pozory łatwo dost
ħ
pnego l
Ģ
du, ale on wiedział,
Ň
e decyduje si
ħ
na ryzykowny i trudny manewr. Nie
powinien jej ust
ħ
powa
ę
. Ostatecznie był kapitanem tego stateczku. Niechby sobie skakała prosto za burt
ħ
,
skoro taka jej wola! Ju
Ň
otwierał usta, gdy ponownie ujrzał bezdenny smutek tych zagubionych oczu. Poczuł
si
ħ
, jakby ubyło mu pi
ħę
dziesi
Ģ
t lat. Znowu był młody i wiedział,
Ň
e cho
ę
by miał zapłaci
ę
wysok
Ģ
cen
ħ
, nie
2
mo
Ň
e jej zawie
Ļę
. Zaj
Ģ
kn
Ģ
ł si
ħ
i zamiast szorstkiej odmowy wykrztusił jedynie:
- Prosz
ħ
si
ħ
mocno trzyma
ę
, panienko! - po czym skupił si
ħ
bez reszty na ryzykownym manewrze
dobijania. Morze stawiało mu zawzi
ħ
ty opór i usiłowało odepchn
Ģę
go od brzegu, ale starzec nie ust
ħ
pował
ani na jot
ħ
. Raz po raz kierował dziób płaskodenki ku wypi
ħ
trzonym skałom na kra
ı
cu cypla. Na ułamek
sekundy to
ı
nabrała aksamitnej gładzi, a nadbiegaj
Ģ
ca fala jakby zawahała si
ħ
i cofn
ħ
ła, pozwalaj
Ģ
c łodzi
pomkn
Ģę
do przodu. Drewniane poszycie j
ħ
kn
ħ
ło bolesn
Ģ
skarg
Ģ
, gdy stateczek otarł si
ħ
o podwodne głazy.
Przez cały ten czas kobieta ani drgn
ħ
ła.
- Panienko?
Bardzo powoli podniosła głow
ħ
i rybak ze zdumieniem ujrzał w jej oczach łzy. Pasa
Ň
erka nie próbowała
ich ukry
ę
.
- Niech mnie diabli! - zakl
ħ
ła cicho. Gardłowy głos uwi
Ģ
zł jej w gardle. Z gracj
Ģ
tancerki wyprostowała si
ħ
w chybotliwej łodzi i zgrabnym susem wyskoczyła na daj
Ģ
ce pewne oparcie skały. Dopiero teraz zauwa
Ň

niewielk
Ģ
torebk
ħ
zwisaj
Ģ
c
Ģ
ze szczupłego przegubu. Rozsupłała troczki i wygrzebała zwitek pogniecionych
banknotów i pier
Ļ
cionek. Wyci
Ģ
gn
ħ
ła ku niemu dło
ı
:
- Prosz
ħ
!
Zielonkawe papierki łopotały na wietrze. Rybak zmarszczył czoło.
- Mo
Ň
e mi pani zapłaci
ę
, kiedy ju
Ň
bezpiecznie wyl
Ģ
dujemy na stałym l
Ģ
dzie, panienko... poza tym, to o
wiele za du
Ň
o.
Wpatrzyła si
ħ
w jaki
Ļ
punkt za nimi i przebiegł j
Ģ
mimowolny dreszcz. Rybak odwrócił si
ħ
; stwierdził,
Ň
e
kobieta patrzy na Urwisko Samobójcy, wznosz
Ģ
ce si
ħ
nad nimi dwudziestoma metrami pionowej
Ļ
ciany.
Przeniósł wzrok z powrotem na pasa
Ň
erk
ħ
.
- Je
Ļ
li nie przyjmie pan zapłaty, otworz
ħ
dło
ı
i pieni
Ģ
dze pofrun
Ģ
z wiatrem! Zmieszany, oblizał
spierzchni
ħ
te wargi. Wzruszyła ramionami.
- Dobrze, jak pan chce...
Rzucił si
ħ
do przodu i w ostatniej chwili powstrzymał wiotczej
Ģ
ce palce. Gdy zacisn
Ģ
ł je w gar
Ļ
ci
powykr
ħ
canej od staro
Ļ
ci i słonej wody, poczuł ciepł
Ģ
wilgo
ę
gładkiej skóry. Doznał uczucia, jakby wejrzał
w gł
Ģ
b duszy tej kobiety.
Nagle wyrwała dło
ı
z u
Ļ
cisku. Rybak powoli rozwarł palce i w
Ļ
ród pogniecionych banknotów ujrzał
w
Ģ
sk
Ģ
złot
Ģ
obr
Ģ
czk
ħ
bez ornamentów. Nie podnosz
Ģ
c wzroku, szepn
Ģ
ł:
- To obr
Ģ
czka
Ļ
lubna!
Odpowiedziała mu nieco wymuszonym u
Ļ
miechem.
- Pospolici tego
Ļ
wiata tak by j
Ģ
nazwali - zgodziła si
ħ
sucho. Zamrugał, na pró
Ň
no szukaj
Ģ
c słów,
jakichkolwiek, którymi zdołałby
skruszy
ę
pos
ħ
pn
Ģ
rezerw
ħ
. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to
nieporadne błaganie:
- Prosz
ħ
ze mn
Ģ
wróci
ę
, panienko!
- Niech pan sobie nie zaprz
Ģ
ta mn
Ģ
zbytnio głowy. Prosz
ħ
za te pieni
Ģ
dze zabra
ę
Ň
on
ħ
na wakacje, prosz
ħ
obdarowa
ę
pier
Ļ
cionkiem w dowód miło
Ļ
ci, bo to zdaje si
ħ
wła
Ļ
ciwy powód, dla którego ludzie wr
ħ
czaj
Ģ
sobie obr
Ģ
czki
Ļ
lubne...?- Jej wargi drgn
ħ
ły, a st
ħŇ
ały na nich u
Ļ
miech na mgnienie oka złagodniał. - Ma pan
dzieci?
Skin
Ģ
ł głow
Ģ
.
- Trzy córki w Portsmouth.
- Dzieci... - wypowiedziała to słowo z cichym, niemal nabo
Ň
nym szacunkiem. Na d
Ņ
wi
ħ
k jej głosu
Ļ
cisn
ħ
ło
mu si
ħ
serce. - Niech pan je odwiedzi, niech pan je u
Ļ
ciska... powie im, jak bardzo je pan kocha!
Zanim zdołał wymy
Ļ
li
ę
odpowied
Ņ
, cofn
ħ
ła si
ħ
i naci
Ģ
gn
ħ
ła na czoło workowaty czepek.
- Do widzenia...
Z podniesion
Ģ
głow
Ģ
i sztywno wyprostowanymi plecami ruszyła w gór
ħ
o
Ļ
lizgłego od fal urwiska.
Patrzył, jak jej sylwetka maleje w oddali, a
Ň
stała si
ħ
tylko zwiewnym, bladym cieniem w blasku sło
ı
ca.
Niezmordowanie wspinała si
ħ
po stromym zboczu, a
Ň
dotarła na w
Ģ
sk
Ģ
półk
ħ
, która powiodła j
Ģ
na szczyt
urwiska. Zmarszczył czoło i osłoniwszy dłoni
Ģ
oczy zastanawiał si
ħ
, czego ta zagadkowa kobieta szuka na
3
niego
Ļ
cinnym pustkowiu. Wspomniała,
Ň
e jest malark
Ģ
i chce zobaczy
ę
widok z wyspy, ale jako
Ļ
jej nie
wierzył. Na chwil
ħ
stracił j
Ģ
z oczu. Pojawiła si
ħ
ponownie jakby za spraw
Ģ
magii - wysmukła kreseczka czerni na tle gł
ħ
bokiego bł
ħ
kitu niebios. Wiatr wyd
Ģ
ł czepek na jej głowie.
Kobieta przysun
ħ
ła si
ħ
nad brzeg
urwiska. Nagle rybak zrozumiał, po co tu przyjechała. Szepn
Ģ
ł wyschni
ħ
tymi
wargami:
- Jezusie, Maryjo, Józefie
Ļ
wi
ħ
ty!
Patrzył bezradnie, jak kobieta podnosi dło
ı
do szyi i po chwili w powietrzu zawirowała brunatna opo
ı
cza,
to wznosz
Ģ
c si
ħ
w nagłym podmuchu, to opadaj
Ģ
c sflaczałym strz
ħ
pem, a
Ň
dotkn
ħ
ła wzburzonych fal u stóp
urwiska. Przez chwil
ħ
wyd
ħ
ta wiatrem tkanina
Ň
eglowała po ciemnej toni, po czym znikn
ħ
ła bez
Ļ
ladu.
Rybak wyt
ħŇ
ył płuca w desperackim okrzyku:
- Panienko!
Pró
Ň
no si
ħ
wysilał, wiatr zdusił słaby starczy głos, połkn
Ģ
ł go z równ
Ģ
łatwo
Ļ
ci
Ģ
, z jak
Ģ
morze wessało
ci
ħŇ
ki płaszcz. Kobieta post
Ģ
piła jeszcze bli
Ň
ej urwiska i zerwała z włosów niedorzeczny biały czepeczek,
wyrzucaj
Ģ
c go wysoko w powietrze. Uwolnione z uwi
ħ
zi kasztanowe pasma smagały policzki i powiewały
wokół dumnie wzniesionej głowy.
Wtedy kobieta skoczyła.
Poczuł, jak przetacza si
ħ
przez niego fala l
ħ
ku, parali
Ň
uj
Ģ
c go
Ļ
miertelnym chłodem. Przez dług
Ģ
jak
wieczno
Ļę
minut
ħ
stał nie mog
Ģ
c ani si
ħ
ruszy
ę
, ani oddycha
ę
.
Wi
ħ
c chciała umrze
ę
! Bezlitosna prawda zapiekła jak ostre smagni
ħ
cie: chciała umrze
ę
, a on jej w tym
pomógł. P
ħ
dem rzucił si
ħ
do łodzi, bole
Ļ
nie kalecz
Ģ
c sobie kolana o drewnian
Ģ
ławk
ħ
. Wepchn
Ģ
ł wiosła w
dulki i z niespodziewan
Ģ
sił
Ģ
, zrodzon
Ģ
z przera
Ň
enia i rozpaczy, zacz
Ģ
ł si
ħ
przedziera
ę
przez przypływ, na
przekór pr
Ģ
dom wykr
ħ
caj
Ģ
c w
Ģ
sk
Ģ
łódk
ħ
. Dwie z walaj
Ģ
cych si
ħ
na dnie pułapek na homary zderzyły si
ħ
z
ogłuszaj
Ģ
cym trzaskiem, potoczyły pod przechylon
Ģ
burt
ħ
i wpadły do morza. Lodowata fala zalała mu
twarz, słone rozpryski
ŇĢ
dliły oczy. Próbował przekrzycze
ę
huk kipieli:
- Ju
Ň
płyn
ħ
, panienko!
Pewnymi, długimi poci
Ģ
gni
ħ
ciami przebijał si
ħ
przez prawie metrowe grzywacze. Przeczesywał wzrokiem
odm
ħ
ty, a
Ň
j
Ģ
dostrzegł -ciemn
Ģ
plam
ħ
unosz
Ģ
c
Ģ
si
ħ
na rozkołysanej powierzchni. Skierował płaskodenk
ħ
dziobem wprost w tamt
Ģ
stron
ħ
. Kobieta le
Ň
ała z twarz
Ģ
zanurzon
Ģ
w wodzie, bezwładna jak szmaciana lalka. Rzucił wiosła na dno łodzi i wychyliwszy si
ħ
daleko
za burt
ħ
, zanurzył dłonie w lodowatej wodzie. Poczuł w palcach nasi
Ģ
kni
ħ
te pasma włosów. Pospiesznie
owin
Ģ
ł je sobie wokół przegubu. Zaczerpn
Ģ
ł gł
ħ
boki oddech i zbieraj
Ģ
c cał
Ģ
sił
ħ
, jaka jeszcze pozostała w
starczym ciele, wci
Ģ
gn
Ģ
ł j
Ģ
do łodzi.
Le
Ň
ała jak martwa. Długie pasma wodorostów wiły si
ħ
w rozrzuconych wokół głowy puklach jak o
Ļ
lizgłe
w
ħŇ
e, kładły si
ħ
zielonkawym cieniem na nieruchomej szyi i rozrzuconych na boki ramionach. Rybak
nie
Ļ
miało zgarn
Ģ
ł z twarzy mokre sploty warkoczy i wodorostów.
„Och, słodki Jezu...!” - przemkn
ħ
ło mu przez głow
ħ
, a
Ň

Ģ
dek skurczył si
ħ
w napadzie nagłych mdło
Ļ
ci.
Jej pi
ħ
kna twarz została zniekształcona nie do rozpoznania. Krew ciekła stru
Ň
k
Ģ
z lewego ucha i zbierała si
ħ
wokół głowy w czerwon
Ģ
kału
Ňħ
, jaskrawo kontrastuj
Ģ
c z przera
Ņ
liw
Ģ
blado
Ļ
ci
Ģ
skóry. Cała lewa strona
twarzy była sina, a z gł
ħ
bokich skalecze
ı
strumieniem płyn
ħ
ła krew. Najwidoczniej kobieta uderzyła głow
Ģ
w podwodn
Ģ
skał
ħ
. Rybak pochylił si
ħ
nisko i wyt
ħŇ
ył słuch w nadziei,
Ň
e pochwyci szmer oddechu.
Owszem, oddychała, płytko i z wysiłkiem, ale ten odgłos wydał mu si
ħ
najsłodszym d
Ņ
wi
ħ
kiem na ziemi.
Nagle zachłysn
ħ
ła si
ħ
i wykrztusiła łyk wody. Odetchn
Ģ
ł gł
ħ
boko, czuj
Ģ
c nieopisan
Ģ
ulg
ħ
. Z wielk
Ģ
ostro
Ň
no
Ļ
ci
Ģ
wsun
Ģ
ł dło
ı
pod jej głow
ħ
i uło
Ň
ył j
Ģ
starannie na w
Ģ
skiej ławeczce. Ponownie wstrz
Ģ
sn
Ģ
ł ni
Ģ
spazm, bezwładne członki zadrgały pod jego dotykiem. Kiedy wyj
Ģ
ł dło
ı
, ujrzał,
Ň
e jest cała pokryta krwi
Ģ
.
Zacz
Ģ
ł trz
ĢĻę
si
ħ
na całym ciele. Zerwał z siebie koszul
ħ
i obwi
Ģ
zał jej głow
ħ
najlepiej, jak umiał, usiłuj
Ģ
c
zatamowa
ę
krwawienie.
- Co teraz?! - zakrzykn
Ģ
ł bezradnie w przestrze
ı
. - Co teraz?!
Stary doktorek Mather nie poradzi sobie z takim przypadkiem! Wi
ħ
c kto? Miała strzaskan
Ģ
czaszk
ħ
,
pewnie i tak umrze. Nikt nie mógł jej uratowa
ę
... nikt nie zdoła przywróci
ę
Ň
ycia i urody tej szalonej, pi
ħ
knej
4
kobiecie.
Szalona... to
słowo obudziło w nim pewne wspomnienie: jakby zesłał je Bóg w odpowiedzi na jego
modlitwy.
Ju
Ň
wiedział, gdzie jest jej miejsce.
1
Doktor Ian Carrick zdj
Ģ
ł druciane okulary i poło
Ň
ył je na biurku. Z ust wydarło mu si
ħ
pecie znu
Ň
enia
westchnienie. Palcami roztarł grzbiet nosa. Powierzchni
ħ
biurka za
Ļ
cielały arkusze kosztownego papieru,
pokryte atramentowymi bazgrołami. Jeszcze wi
ħ
cej walało si
ħ
po podłodze wokół mebla. Koło łokcia,
zgarbiony jak zm
ħ
czony starzec, sterczał mikroskop. Obok czekała kupka szklanych płytek laboratoryjnych.
Oparł si
ħ
w fotelu i małymi łyczkami poci
Ģ
gał szkock
Ģ
, zerkaj
Ģ
c na porozrzucane papiery. Jego wzrok padł
na napis na tytułowej stronie. Litery zamazywały si
ħ
przed zm
ħ
czonymi oczami:
Przetaczanie krwi jako
metoda w leczeniu zatrucia tlenkiem w
ħ
gla.
-
Fascynuj
Ģ
ce! - A
Ň
si
ħ
zdziwił, tak
Ģ
gorycz
Ģ
zabrzmiał jego głos. Wła
Ļ
ciwie czemu w ogóle si
ħ
trudził? W
Nowym Jorku i tak ju
Ň
nikt nie dba o jego m
Ģ
dro
Ļ
ci. Ostatni artykuł, zawieraj
Ģ
cy sum
ħ
dawnych
do
Ļ
wiadcze
ı
w leczeniu posocznicy poło
Ň
niczej, został zignorowany przez całe
Ļ
rodowisko - z wyj
Ģ
tkiem
starego przyjaciela, doktora Halsteada. Chwycił szklank
ħ
i poderwał si
ħ
z fotela, a
Ň
g
ħ
sto zapisane kartki
rozsypały mu si
ħ
pod stopami. Niecierpliwie torował sobie w
Ļ
ród nich drog
ħ
. Przy oknie zatrzymał si
ħ
i
wyjrzał na zewn
Ģ
trz, na sine chmury zwiastuj
Ģ
ce burz
ħ
nadci
Ģ
gaj
Ģ
c
Ģ
nad niedost
ħ
pne, skaliste wybrze
Ň
e.
Wiatr i deszcz chłostały poszycie dachu, wstrz
Ģ
sały wiekowymi okiennicami i wdzierały si
ħ
niesamowitym
j
ħ
kiem przez wszystkie i szczeliny. Dom otaczały karłowate krzewy i kolczaste nadmorskie
sosny, których poszarpane kontury odcinały si
ħ
na tle sinego nieba,
roz
Ļ
wietlonego ksi
ħŇ
ycem w pełni.
Z rozmachem otworzył okno i oparł si
ħ
o parapet. Deszcz k
Ģ
sał go w policzki, spływał po powiekach, a
zmru
Ň
one oczy rozró
Ň
niały jedynie niewyra
Ņ
ne zarysy pogr
ĢŇ
onego w mroku dziedzi
ı
ca i blad
Ģ
plam
ħ
ksi
ħŇ
yca. Takie noce niegdy
Ļ
popychały go do działania, u
Ň
yczały dzikiejenergii, a
Ň
siodłał konia i gnał
przed siebie... albo wskakiwał do łodzi i wiosłował we wzburzon
Ģ
otchła
ı
... albo wabił do ło
Ň
a pon
ħ
tn
Ģ
dziewk
ħ
. Taka noc zapalała ogie
ı
w sercu, podsycała ducha, podszeptywała, by uwierzył w swoj
Ģ
niemal
bosk
Ģ
pot
ħ
g
ħ
.
Odsun
Ģ
ł si
ħ
od okna,
Ň
ałuj
Ģ
c,
Ň
e nie ma nast
ħ
pnej flaszki whisky lub czegokolwiek, co pomogłoby mu
poło
Ň
y
ę
kres przekl
ħ
tej samotno
Ļ
ci.
Zacisn
Ģ
ł powieki i ci
ħŇ
ko oparł si
ħ
o
Ļ
cian
ħ
. Wys
Ģ
czył ostatnie krople trunku i wypu
Ļ
cił szklank
ħ
z
bezwładnych palców, z satysfakcj
Ģ
nasłuchuj
Ģ
c, jak rozbija si
ħ
o podłog
ħ
. Przeczesał palcami włosy i utkwił
wzrok w rozkołysanych odm
ħ
tach. Liczył srebrne grzywy fal, rozbijaj
Ģ
cych si
ħ
o czarne głazy na pla
Ň
y jego
rezydencji.
Niegdy
Ļ
nie było dnia, który sp
ħ
dzałby samotnie. Obrazy dawnego
Ň
ycia powoli zacierały si
ħ
w pami
ħ
ci,
st
ħ
pionej mrocznym odosobnieniem jego obecnej egzystencji, ale wci
ĢŇ
potrafił przywoła
ę
wspomnienia
nieustaj
Ģ
cego ruchu, roze
Ļ
mianych głosów, szalonych zabaw, trunku płyn
Ģ
cego strumieniami, nami
ħ
tnych
igraszek miłosnych.
ņ
ycie płyn
ħ
ło jak
staccato
zmieniaj
Ģ
cych si
ħ
szybko obrazów:
strojne odzienie, r
Ň
ni
ħ
te kryształy, obna
Ň
one ciała... z wystawnego przyj
ħ
cia spieszył na szumny bal, jak
motyl w po
Ļ
piechu przeskakuj
Ģ
cy z kwiatka na kwiatek. Łapczywie spijał nektar, szukaj
Ģ
c czego
Ļ
, co nie
miało nazwy ani tre
Ļ
ci. Zawsze znajdował si
ħ
w centrum uwagi, jakby wiecznie przebywał na scenie
sk
Ģ
panej w
Ļ
wiatłach reflektorów. Nie zakosztował samotno
Ļ
ci. Wtenczas uwa
Ň
ał si
ħ
za człowieka
Ļ
wiatowego, znudzonego wszystkim - poza jedyn
Ģ
pasj
Ģ
, jaka go z
Ň
erała: medycyn
Ģ
. Jak
Ň
e si
ħ
mylił!
Do diabła, w tamtych upojnych dniach nie znał smaku nudy ani koszmaru l
ħ
ku, chocia
Ň
codziennie przez
tyle lat spogl
Ģ
dał na
Ļ
mier
ę
. Nie pojmował, jak bezdenny mo
Ň
e by
ę
mrok przera
Ň
enia i
Ň
alu... a
Ň
do dnia,
gdy jego
Ň
ycie sko
ı
czyło si
ħ
w rozbryzgach krwi, w m
ħ
ce zdrady i w ha
ı
bie utraconego honoru. Gdyby
wtenczas wiedział to, co wie teraz...
Z czarnych my
Ļ
li wyrwało go w sam
Ģ
por
ħ
pukanie do drzwi. Wyprostował si
ħ
i oderwał od
Ļ
ciany.
- Prosz
ħ
wej
Ļę
!
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl