[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Marsha Canham

 

 

Harlequin Temptation 12

 

 

Mroczna strona raju

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

- Nie jestem detektywem. Nie chcę być detektywem i nigdy mi się nie śniło odgrywać Jemme Jatale

W szpiegowskiej powieści. Co więcej, nie mam zamiaru psuć sobie dobrze

zasłużonych wakacji z powodu widzimisię paru tajniaków.

Philip Levy, prokurator okręgowy, odchylił się do tyłu razem z krzesłem i zmęczonym gestem potarł czoło. Osiągnął swoje stanowisko dzięki prawości, a teraz z trudnością powstrzymywał się od przeklinania. Naprzeciwko niego, w eleganckim letnim kostiumie, pokazując długie nogi, siedziała jego zastępczyni Megan Worth. Phil hamował się dlatego, że Megan była jednym z najlepszych zastępców, jakich kiedykolwiek miał. Poza tym z całego serca zgadzał się z jej zdaniem na temat marnowania czasu i pieniędzy podatników.

- Megan, ci panowie nie proszą, byś zamieniła dyplom prawnika na maszynę do szyfrów. Proszą jedynie, byś nieco zmodyfikowała swoje plany urlopowe. Zamiast jechać na Cape Cod, gdzie zresztą leje od dwóch tygodni, poleciałabyś na Bahamy i wylegiwałabyś się w słońcu. Czy to takie okropne?

Megan postukiwała długimi, wymanikiurowanymi paznokciami w drewnianą poręcz krzesła.

- Owszem, jeśli nie wiem, dlaczego miałabym to zrobić. Poza tym zarezerwowałam już i opłaciłam ten dom na Cape Cod. A jak dobrze wiesz, zastępcy prokuratora okręgowego nie tarzają się w pieniądzach.

Phil wiedział doskonale, że Megan mogłaby kupić i sprzedać połowę posiadłości na Cape Cod, wymieniając tylko nazwisko swego ojca, ale uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Nie wątpię, że ci panowie z wydziału skarbowego są gotowi nie tylko zwrócić ci pieniądze za nie wykorzystany dom na Cape Cod, ale również pokryć wszystkie twoje wydatki we Freeport. Panowie, czy mam rację?

Jeden z trzech nieznajomych, niski mężczyzna w ciemnym garniturze, podszedł bliżej. Ponuro przymilił się zarówno lekko rozbawionemu Levy'emu, jak i wyniosłej

blondynce, która najwyraźniej pragnęła zatruć mu resztę dnia papierkową robotą.

- Oczywiście. W zamian za pani współpracę jesteśmy gotowi wszystko załatwić.

Megan przyjrzała się niskiemu człowieczkowi. Karta identyfikacyjna na jego piersi informowała, że jest to starszy agent w wydziale skarbowym, ale wyglądem i sposobem zachowania się przypominał jej raczej członka brygady deratyzacyjnej. Był niski, miał małe świńskie oczka, zmniejszone jeszcze przez grube okulary w drucianej oprawce, a zaczerwieniony nos zdradzał chroniczny katar. Gdy na powitanie ścisnął jej dłoń, wydawało jej się, że dotyka czegoś lepkiego.

Założyła nogę na nogę i zdjęła nitkę, która przyczepiła się do mankietu bluzki.

- Nie usłyszałam jeszcze, dlaczego powinnam z panem współpracować. Powiedział pan, że mogłabym pomóc w wyjaśnieniu sprawy, którą pana wydział zajmuje się od dwóch lat, a która utknęła w martwym punkcie. Nie wyjaśnił pan jednak, o co właściwie chodzi. Agent Abner Homsby uśmiechnął się kwaśno. Skinął na jednego z towarzyszących mu mężczyzn, który posłusznie podszedł i podał Hornsby'emu dużą brązową kopertę.

- Może zacznę od odświeżenia pani pamięci.

Hornsby otworzył kopertę i wyjął z niej kilka błyszczących czarno-białych fotografIi. Pierwsza z nich ukazywała czterech mężczyzn. Dwie pozostałe były powiększeniami twarzy.

- Vmcent Giancarlo - mruknęła Megan, rozpoznając centralną postać na fotografIi. - Zdaje się" że w zeszłym roku miał sprawę o oszustwa podatkowe?

- Ma pani znakomitą pamięć. Tak, miał sprawę. Niestety, oskarżenie było, jak zwykle, nie poparte dowodami i udało mu się wywinąć. Na razie, tylko na razie, zapewniam panią, bo prędzej czy później uda mi się go wsadzić za kratki.

Nie pan jeden miałby na to ochotę - pomyślała Megan z ironią. Giancarlo był domniemanym szefem syndykatu, a jego ,,rodzina" należała do tych, którym patronował Don Carlos Vannini, jeden z, jak twierdzono, najbardziej znaczących "ojców" mafIi w kraju. Don Vannini przekroczył już osiemdziesiątkę. Jeśli wierzyć plotkom, przez ostatnie dziesięciolecie usiłował odciąć się od nielegalnych sposobów wzbogacania się i udowodnić, że można zbudować i zachować fortunę, działając całkowicie lub niemal w zgodzie z prawem ...

Vincent Giancarlo należał do tych nielicznych, którzy ciągle sądzili inaczej.

Jego dochody wciąż pochodziły głównie z hazardu i przemytu narkotyków. Co więcej, podejrzewano, że osobiście kontrolował prowadzone na Wschodnim Wybrzeżu operacje prania brudnych pieniędzy.

- Kilka miesięcy temu widziała pani już te zdjęcia. Zgadza się? - spytał Homsby.

Megan rzuciła spojrzenie na Phila Levy'ego, ale ten tylko wzruszył ramionami.

- Oglądam w pracy bard,zo dużo zdjęć, proszę pana. Skoro pan twierdzi, że już je widziałam, to zapewne tak było.

- Więc proszę mi zrobić przyjemność i przyjrzeć się twarzy mężczyzny stojącego jako drugi od lewej.

Zrobić mu przyjemność? - pomyślała z irytacją. Znów zerknęła na Phila, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie podoba się jej sprawianie przyjemności agentowi Hornsby'emu.

- No dobrze - powiedziała. - Przyglądam się. I co mam zobaczyć? Jakość zdjęcia była mama. Zrobiono je z dużej odległości. Powiększenia były jeszcze gorsze, rozmazane i ciemne. Twarz mężczyzny była niemal niewidoczna. Identyfikację dodatkowo utrudniał fakt, że mężczyzna zwrócony był do obiektywu półprofilem - można było wyraźnie rozpoznać jedynie mocną szczękę i rozwiane wiatrem ciemne, dość długie włosy.

- Przykro. mi, ale ja nie ... - Nagle poczuła lodowaty dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

- Słucham, co pani mówi? - Agent Homsby przysunął się bliżej. Najwyraźniej na obiad jadł czosnek i jego oddech skutecznie odgonił wszystkie skojarzenia. Megan potrząsnęła głową. Zimny dreszcz minął, zostawiając jedynie niechętną ciekawość.

- Czy pomogłoby to pani, gdybym przytoczył, co pani powiedziała, gdy pierwszy raz widziała te zdjęcia?

- Nie sądzę, ale mam wrażenie, że pan i tak mi powie.

- Dokładne pani słowa, zanotowane przez jednego z naszych agentów, brzmiały: "Kim jest ten człowiek? Chyba mi kogoś przypomina".

- No i co? - ponagliła go niecierpliwie.,... I kim on jest?

- Wówczas nic na jego temat nie wiedzieliśmy. Zdjęcia zrobiono w Miami, a nasi agenci nie interesowali si ę nim specjalnie, nie uważając go za ważną postać. Koncentrowali się jak zwykle na

Giancarlu. Więc pan Michael Vallaincourt miał pełną swobodę ruchów.

- Michael Vallaincourt? - Nazwisko nic jej nie mówiło.

- Więc kim on jest?

- Właścicielem bardzo dużego i ekskluzywnego hotelu z kasynem na Bahamach. Nazywa się to ,,Privateer's Paradise". Początkowo nie mieliśmy żadnych podstaw, by go podejrzewać o powiązania czy to z Vmcentem Giancarlo, czy z Don Carlosem Vanninim, więc jego nazwisko i zdjęcie wprowadziliśmy do kartoteki jedynie z pobieżnym raportem.

- Rozumiem, że coś się stało, skoro zmieniliście zdanie na jego temat?

- Znowu pojawiał się w Miami. Cztery razy w ciągu trzech tygodni.

- To rzeczywiście niewybaczalne z jego strony - skomentowała sucho.

- A dwa tygodnie temu przyjechał do Miami późno wieczorem i przez kilka dni siedział zamknięty z Vincem Giancarlo.

- Wciąż nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Dla większego efektu agent Hornsby na chwilę zawiesił głos ..

- Uznaliśmy, że należy się nim bliżej zainteresować.

Proszę sobie wyobrazić nasze zdumienie, gdy odkryliśmy, że tajemniczy pan Vallaincourt ... nie ma przeszłości. Nazwisko, wyraźnie francuskie, jest fałszywe. Nie byliśmy w stanie go zidentyfikować.

Nie udało nam się zrobić mu lepszej fotografii. Urządzenia alarmowe w jego kasynie uniemożliwiają robienie zdjęć. Mieszka w hotelu i bezskutecznie próbowaliśmy go wyśledzić w jakimś innym miejscu. Krótko mówiąc, to człowiek bez nazwiska, bez twarzy i bez przeszłości.

Dość niebezpieczne zestawienie niewiadomych, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę upodobanie Giancarla do przesadnej dyskrecji.

Megan spojrzała na Hornsby'ego, który najwyraźniej oczekiwał od niej jakiegoś komentarza.

- Może on i Giancarlo są po prostu przyjaciółmi? _ Wzruszyła ramionami.

- Tacy ludzie jak Vincent Giancarlo nie mają przyjaciół. Mają jedynie rywali i wrogów.

- No więc wasz pan Vallaincourt jest rzeczywiście zagadką. Powinniście się cieszyć, że przez najbliższe miesiące będziecie mieli coś do roboty.

- O to chodzi - przerwał jej Hornsby, wyraźnie urażony jej ironią. - Straciliśmy już zbyt wiele czasu na Vincenta Giancarlo, a rezultaty są mizerne. Jeśli ma zamiar przenieść część swoich interesów ze stałego lądu na wyspy, powinniśmy o tym wiedzieć jak najwcześniej. Jeśli, jak podejrzewamy, kasyno ma służyć do prania pieniędzy syndykatu, to koniecznie musimy wiedzieć, co łączy Giancarla z Michaelem Vallaincourtem. Nawet najbardziej nikła nadzieja, że będzie pani w stanie

zidentyfikować Vallaincourta, uzasadnia naszą prośbę o spędzenie płatnego urlopu na Bahamach.

- Skoro powiedziałam, że mi kogoś przypomina, to pewnie tylko dlatego, że... - machn ęła ręką, zastanawiając się, jak sformułować to, co jej cAodzi po głowie - no, że przypomina. To znaczy, wygląda tak samo jak tysiące mężczyzn, których codziennie mijam na ulicy.

Mogłam go widzieć gdziekolwiek.

Agent Hornsby próbował się opanować, ale przemawiał coraz bardziej piskliwym ze zdenerwowania głosem. Poprosił, żeby jeszcze raz przyjrzała się zdjęciom.

- Nie muszę się im więcej przyglądać - oznajmiła Megan lodowatym tonem. -Nie rozpoznaję ani twarzy, ani nazwiska. Doceniam pańskie wysiłki, ale naprawdę uważam, że powinniście tam wysłać wykwalifikowanego agenta.

- Oczywiście, moglibyśmy to zrobić. Zresztą nasz człowiek będzie tam także. Ale stałą placówkę przygotowuje się tygodniami, nawet miesiącami. Hornsby ze złością wpatrywał się w Megan.

Najwyraźniej nie robiło to na niej wrażenia. Wzrok kobiety był teraz spokojny i zimny, ale Hornsby był niemal pewien, że gdy pierwszy raź spojrzała na zdjęcie Michaela Vallaincourta, jej zielone oczy błysnęły. Nie miał podstaw do podejrzewania jej o ukrywanie informacji. Ostatecznie była protegowaną Levy' ego, który przygotowywał ją do przejęcia jego stanowiska. Poza, tym pochodziła z bogatej i wpływowej rodziny. Jej ojciec zasiadał w Sądzie Najwyższym, starsi bracia byli politykami. Sama Megan wyrastała w środowisku prawniczym. W jej przeszłości nie było śladu jakichkolwiek kontaktów z kimś spoza jej sfery. Królowa Sopel Lodu była absolutnie czysta, a jednak ...

- Nie miałem zamiaru przesadzać ani pani straszyć.

Chodzi tylko o pomoc w zidentyfikowaniu człowieka. Jeśli boi się pani o własne bezpieczeństwo ...

- Boję się jedynie, że będę marnować tak swój, jak i pański czas - przerwała mu zgryźliwym tonem.

- Zaryzykujemy. Wydatki na ten cel już zaaprobowano. Pani zdaniem jest to strata czasu i pieniędzy, ale jeśli istnieje nawet najmniejsza szansa, że uda się cokolwiek wyjaśnić, musimy ją wykorzystać.

Megan zwróciła się do Philipa Levy'ego.

- Phil, to śmieszne. Czy nie możesz czegoś zrobić?

- Szczerze mówiąc, ja też uważam, że to strata czasu - odpowiedział Phi! zmęczonym głosem. – Ale ta prośba została poparta przez Biuro Prokuratora Generalnego. Nie mamy żadnych dowodów, że Giancarlo chce rozszerzyć pole działania. Z drugiej strony wiemy, że pierze pieniądze syndykatu w Miami. A jeśli przenosi część tego mi Bahamy? - Phil skrzywił wargi. - Uważam, że to bzdura. Nie chodzi mi o to, że ten łajdak czegoś nie kombinuje, ale wyprowadzać się z Miami? Nie. Wie, że Vannini już długo nie pożyje. Nie będzie likwidował czegoś, co budował całe życie, tylko dlatego, że jakiś staruch chce umrzeć z czystym sumieniem. Ale o to będziemy się martwić później. Jak na razie, te gryzipiórki chcą tylko zidentyfikowania Vallaincourta. W najlepszym wypadku zobaczysz go z bliska i doniesiesz, że przypomina ci Myszkę Miki. W najgorszym - ty i twoja kuzynka spędzicie dwutygodniowy opłacony urlop w pięciogwiazdkowym hotelu na Bahamach. Proszę cię - złożył ręce jak do modlitwy - zrób przyjemność staremu człowiekowi. Za dziesięć miesięcy odchodzę na emeryturę. Weź urlop. Weź urządzenie do szyfrowania tekstów i naucz się, jak pisać brzydkie słowa w alfabecie Morse'a. Nic ci się nie stanie z tego powodu, a moje wrzody żołądka może się uspokoją. A właśnie, gdzie, do diabła, położyłem swoje lekarstwa? Gdy Phil grzebał w szufladzie, Megan wyglądała przez okno. Na dworze rozszalała się burza.

Zacinał deszcz i hulał wiatr. Właściwie nie miała wyboru.

- Załóżmy ... tylko załóżmy, że zgodzę się na tę bzdurę i rzeczywiście rozpoznam Michaela Vallaincourta. Co wtedy?

- Wtedy? - Hornsby był wyraźnie uszczęśliwiony. -Wtedy po prostu przekaże pani tę informację jednemu z naszych agentów, a sama będzie dalej wypoczywać, jak gdyby nigdy nic. Niech się pani nie martwi - dodał protekcjonalnym tonem - będzie pani całkiem bezpieczna. "Privateer's Paradise" jest jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli na wyspach. Bez względu na wszystko, pan Vallaincourt nie jest typem człowiekiem, który ubrałby gościa hotelu w betonowe buty.

Megan opanowała chęć gwałtownego potrząśnięcia agentem Homsbym.

- A to urzÄ…dzenie do szyfrowania ... ?

- Ach, no właśnie. Agent, którego posyłamy jako pani łącznika, będzie miał przykazane, by pod żadnym pozorem nie ujawniać się, póki pani sama nie nawiąże kontaktu. Ponieważ nie jesteśmy pewni, z czym właściwie mamy do czynienia, proszę, żeby skomunikowała się pani z nim dopiero wtedy, gdy będzie pani miała jakąś konkretną informację.

- A jak mam się z nim porozumieć? Wywiesić prześcieradło przez okno sypialni?

Agent Hornsby zaczerwienił się, a Phil Levy zachichotał.

- Nie możemy oczywiście ufać telefonom, więc, jeśli będzie pani miała jakieś wiadomości, proszę po prostu włożyć tę bransoletkę. - Skinął na pomocnika, który podał mu zwyczajne złote kółko. - Nasz agent będzie wiedział, jak pani wygląda. Gdy zobaczy bransoletkę na pani ręce, sam się zgłosi. I to wszystko.

I to wszystko - powtórzyła w myśli. Jakoś nie mogła w to uwierzyć.

- Macie bilety?

Trzeci agent szybko wręczył jej wypchaną kopertę.

- Bilety lotnicze i potwierdzenia rezerwacji w "Privateer's Paradise" -powiedział. - Dla pani i pani ... Stevenson, prawda? Jako dodatkowe zabezpieczenie, rezerwacja jest na nazwisko pani byłego męża. Mam nadzieję, że nie ma pani nam tego za złe.

Megan wciągnęła powietrze i westchnęła. Co Shari powie na to wszystko? Shari Stevenson była nie tylko jej kuzynką, ale również najbliższą przyjaciółką. Od miesięcy nalegała na wspólny urlop, a ostatnio telefonowała co wieczór, prośbą i groźbą usiłując nie dopuścić, by Megan się wycofała.

Będzie musiała w jakiś dyplomatyczny sposób poinformować Shari o zmianie planów. Na Bahamy nie można dostać się ani samochodem, ani pociągiem, a Shari potwornie boi się latania.

Przekonanie ją do wejścia na pokład samolotu jest zadaniem, przy którym blakną wszystkie inne.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl