[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mo
Hayder
Skóra
Skin
Z języka angielskiego przełożyła
Alina Siewior-Kuś
1
Skóra jest największym organem w ludzkim ciele. Składa się ze skóry właściwej, naskórka i
podskórnej warstwy tłuszczowej. Gdyby zdjąć ją bez uszkodzeń i rozłożyć, zajęłaby
powierzchnię niecałych dwóch metrów kwadratowych. Oprócz rozmiaru ma także wagę: ze
wszystkimi komórkami tłuszczowymi i proteinami tworzy solidną bryłę. Skóra zdrowego
dorosłego mężczyzny waży od dziesięciu do piętnastu kilogramów. Tyle samo co spory
kilkulatek.
Skóra kobiety waży nieco mniej i zajmuje też mniejszą powierzchnię.
Większość mężczyzn w średnim wieku, nawet tych, którzy mieszkają samotnie w
odległych częściach Somerset, nie poświęca ani jednej chwili na rozmyślanie, jak
wyglądałaby kobieta bez skóry. Nie zastanawiają się też, jak wyglądałaby jej skóra przypięta
do warsztatu.
Ale też większość mężczyzn zupełnie nie przypomina tego mężczyzny.
On jest zupełnie inny.
2
W deszczowych Mendip Hills w Somerset znajduje się osiem zalanych wodą wapiennych
kamieniołomów. Od dawna nieużywane, przez właścicieli oznaczone cyframi od jeden do
osiem, tworzą kształt końskiej podkowy. Numer ósmy, na najbardziej wysuniętym na
południowy wschód czubku, niemal styka się z Grotą Elfa, jak miejscowi nazywają system
jaskiń i korytarzy sięgających daleko w głąb ziemi. Legenda mówi, że z owego systemu
tajemne przejścia prowadzą do starych rzymskich kopalń ołowiu, że w starożytności elfy z
Groty wykorzystywały tunele jako drogę ucieczki. Niektórzy powiadają, że przez te
wszystkie dwudziestowieczne wybuchy tunele otwierają się prosto na zalane kamieniołomy.
Sierżant „Pchła” Marley, szefowa policyjnego oddziału płetwonurków hrabstw Avon i
Somerset, zanurzyła się w kamieniołomie numer osiem tuż po czwartej w pogodne majowe
popołudnie. Nie zastanawiała się nad tajemnymi przejściami. Nie szukała dziur w ścianach.
Jej myśli zaprzątała kobieta, która zaginęła przed trzema dniami. Nazywała się Lucy
Mahoney. Policja uważała, że jej ciało może być gdzieś w tej ogromnej masie wody,
zaplątane w wodorosty na jakiejś półce.
Pchła zeszła na dziesięć metrów, ruszając szczęką na boki, by wyrównać ciśnienie w
uszach. Na tej głębokości woda miała dziwny kolor, błękitnawy jak benzyna, tylko w
miejscach, gdzie płetwy zmąciły osad, wisiał jasny jak mleko wapienny kurz. Idealnie.
Zwykle woda, w której nurkowała, była „nil vis”, co przypominało pływanie w zupie, i Pchła
mogła polegać wyłącznie na dotyku, ale na tej głębokości widziała na co najmniej trzy metry.
Oddalała się od wejścia, przesuwając dłonią po ścianie kamieniołomu, aż lina ubezpieczająca
całkowicie się naprężyła. Dostrzegała każdy szczegół, każdą dryfującą roślinę, każdy głaz na
dnie. Każde miejsce, w którym mogło spoczywać ciało.
- Sierżancie? - w słuchawkach rozległ się głos konstabla Wellarda, asystującego jej na
powierzchni. Usłyszała go tak, jakby stał obok niej. - Widzisz coś?
- Tak - mruknęła. - Widzę przyszłość.
- Co?
- Widzę przyszłość, Wellard. Widzę siebie, jak za godzinę wychodzę przemarznięta na
kość. Widzę rozczarowanie na waszych twarzach, że nic nie znalazłam.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu nie wydaje mi się, żeby tu była. To mi nie pasuje. Kiedy
zaginęła?
- Dwa i pół dnia temu.
- I jej samochód. Gdzie był zaparkowany?
- Jakieś osiemset metrów stąd. Przy B3135.
- Uważają, że była w depresji?
- Przesłuchano jej byłego męża. Stanowczo twierdzi, że nie.
- I nic poza tym nie łączy jej z kamieniołomem? Żadna należąca do niej rzecz? Nigdy
wcześniej tu nie była ani nic w tym rodzaju?
- Nie.
Pchła zanurkowała, za nią łagodnie podryfowała rura zapewniająca tlen i komunikację
z powierzchnią. Kamieniołom numer osiem cieszył się złą sławą ulubionego miejsca
samobójców. Może policyjny konsultant do spraw poszukiwań, Stuart Pearce, nie zgadzał się
z rodziną w kwestii stanu umysłu Lucy Mahoney. Może dlatego akurat tutaj wbił szpilkę w
mapę i zlecił poszukiwania. Albo też chwytał się brzytwy. Pchła wcześniej spotkała Stuarta
Pearce’a. Według niej druga ewentualność była bardziej prawdopodobna.
- Umiała pływać, Wellard? Zapomniałam zapytać.
- Tak. Była dobrą pływaczką.
- W takim razie jeśli chciała popełnić samobójstwo, musiała się obciążyć. Włożyć
plecak, coś w tym rodzaju. Co oznacza, że powinna być w pobliżu brzegu. Przeprowadzimy
poszukiwania w promieniu dziesięciu metrów. Wykluczone, żeby znalazła się dalej. Potem
przejdziemy na drugą stronę kamieniołomu.
- Hm, sierżancie, z tym jest problem. Przy takich poszukiwaniach zejdziesz na
głębokość ponad pięćdziesięciu metrów.
Wellard miał plan kamieniołomu, który Pchła przestudiowała na powierzchni. Do
wykonywania wąskich otworów na materiały wybuchowe firma wykorzystywała
dziesięciometrowe wiertła, co oznaczało, że kamieniołom przed wyłączeniem pomp i
zalaniem rozpadał się na dziesięciometrowe bryły. Na jednym końcu głębokość
kamieniołomu wynosiła od dwudziestu do trzydziestu metrów, na drugim więcej, ponad
pięćdziesiąt. Zasady ustalone przez inspekcję bezpieczeństwa i higieny pracy mówiły jasno:
policyjnym nurkom nie wolno schodzić na głębokość większą niż pięćdziesiąt metrów. W
żadnych okolicznościach.
- Sierżancie, słyszysz mnie? Na końcu tego łuku zejdziesz na pięćdziesiąt metrów,
może więcej.
Pchła odchrząknęła.
- Zjedliście cały chleb bananowy?
- Hę?
Dzisiaj rano przed wyjściem do pracy upiekła chleb bananowy dla oddziału. Takie
rzeczy nie leżały w jej naturze. Była szefową, ale nigdy nie traktowała podwładnych po
matczynemu, zresztą tylko Wellard był od niej młodszy. Nie chodziło też o to, że lubiła
pichcić. Przeżywali trudny, fatalny okres: jeden z jej ludzi wziął urlop, z którego
przypuszczalnie nie wróci po tym, co przeszedł na początku tygodnia. I jeszcze okropne
samopoczucie Pchły, koszmar, który jej towarzyszył przez ostatnie dwa lata. Co jakiś czas
musiała dawać im coś w zamian.
- Zjedliśmy. Ale posłuchaj, sierżancie, niektóre z tych kieszeni mają dobrze ponad
pięćdziesiąt metrów głębokości. Powinniśmy sprowadzić jednego z tych świrniętych nurków
technicznych.
- Po której jesteś stronie, Wellard? Naszej czy inspekcji bhp?
Milczenie - a raczej bezgłośne burczenie Wellarda. W kwestii bycia starą babą
Wellard bił cały zespół na głowę.
- OK, ale jeśli to zrobisz, ja ściszam radio. Słychać cię nad całym kamieniołomem, a
dzisiaj mamy widownię.
- Kogo?
- Patrol drogowy przyjechał popatrzeć, siedzą na hałdach. Chyba piją kawę.
- Ale nie ma wśród nich tego palanta konsultanta, co?
- Jeszcze nie.
- Świetnie - powiedziała Pchła, teraz sarkastycznie.
- Choć niektórzy są zdania, że dobre maniery wymagają, żeby konsultant zwlókł dupę
z łóżka i zjawił się na miejscu, skoro sam zlecił poszukiwania.
Zwolniła. W mroczniejącej wodzie dostrzegała przed sobą sieć. Za nią znajdowała się
pięćdziesięciometrowa sekcja, gdzie woda była ciemniejsza i bardziej niebieska. A także
zimniejsza. Teren do tego stopnia był niepewny, że firma ustawiła sieci, by powstrzymać
rekreacyjnych nurków, którzy czasami wykorzystywali kamieniołom do treningów. Pchła
chwyciła sieć, włączyła lampę i oświetliła miejsce, gdzie dno niebezpiecznie się obniżało.
Prawda, do tej pory tylko raz zetknęła się z Pearce’em, ale to wystarczyło. Nie
pozwoli, żeby z nią wygrał. Nawet gdyby miało to oznaczać złamanie wszystkich
zawodowych zasad i zejście na głębokość większą niż pięćdziesiąt metrów, prędzej szlag ją
trafi, niż przerwie poszukiwania. Po prawej w betonie widniał pokryty algami napis:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]