[ Pobierz całość w formacie PDF ]
AGNIESZKA HAŁAS
OSTATNI RAZ
Pierwodruk: „Science Fiction” nr 38/2004
Wydawnictwo RW2010 Poznań 2012
Redakcja techniczna: zespół RW2010
Copyright © Agnieszka Hałas 2012
Okładka Copyright © Agnieszka Hałas 2012
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Dział handlowy:
marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu:
www.rw2010.pl
Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.
Agnieszka Hałas: Ostatni raz
RW2010
He’s seen in iron environments
with plastic sweat out of chiselled slits for eyes...
(Bauhaus)
B
rudny, brzydki pokoik. Liszaje na ścianach, śmieci walające się po kątach. Przez
szpary w okiennicach dolatują z zewnątrz znajome odgłosy przedmieścia –
skrzypienie wozów, szczekanie psów, pokrzykiwania dzieci... A może nie, może to
wszystko złudzenie, może to tylko krew boleśnie dudni pod sklepieniem czaszki.
Zimno rozpełzające się po wszystkich zakamarkach ciała. Kontury sprzętów
zasnuwają się mgłą. Już wiesz, że nie zostało ci dużo czasu. Minuta, może dwie...
Nigdy nie przypuszczałeś, że tak się wszystko skończy.
Na każdy z możliwych sposobów, owszem. Ale nie tak.
* * *
P
achołkowie bali się jej, to pewne. Ilekroć kierowała wzrok na któregoś z nich,
widziała niemal, jak z wnętrza porów wypełza na skórę lepki miazmat strachu.
Cuchnęli tym strachem obydwaj, do ich liberii przylgnęła – jak śniedź – kwaśna,
nieświeża woń.
Marislei też się bała, ale robiła wszystko, żeby to ukryć.
Nigdy nie uda ci się
pokonać strachu,
powtarzali niegdyś jej nauczyciele na Wyspie Skorpionów, kiedy
jeszcze była Marislei ar Shiath – przyszłą wojowniczką Elity i służką srebrnej magii.
Nigdy go w sobie całkowicie nie zabijesz... ale możesz go kiełznać, trzymać pod
kontrolą. Kryj głęboko swój strach, dziecię Zmroczy. Nigdy nie pozwól, by inni
dostrzegli u ciebie słabość.
Gdy prowadzono ją – ze związanymi rękoma i zasłoniętymi oczami – przez
niekończący się labirynt korytarzy, nie opierała się. Dopiero gdy zdarto z jej głowy
czarną szmatę, a ją samą wepchnięto do maleńkiego, pozbawionego okien
3
Agnieszka Hałas: Ostatni raz
RW2010
pomieszczenia, w którym pachniało piżmem i czymś nieuchwytnie owadzim, zaczęła
drżeć.
Kiedy zobaczyła, kto spoczywa wśród stosu poduszek na wyściełanej otomanie
pod przeciwległą ścianą. Kiedy napotkała znajome spojrzenie trzech par żółtych
oczu.
– Witaj – powiedział Król Pająk. – Dawno nie gościłaś w mych skromnych
progach.
Potężna bryła jego cielska majaczyła w półmroku; człekokształtny tułów, osiem
odnóży, rozdęty czarny odwłok. Na poczwarnym obliczu, tym straszniejszym, że
zaskakująco podobnym do ludzkiego, malował się wyraz głębokiego zadowolenia.
Popijał wino, zagryzając serem pleśniowym i chrupiącym ciemnym chlebem. Na
małym stoliku błyszczały talerze, karafki, srebrne sztućce. Popołudniowa przekąska.
Dwie niewolnice przykucnęły w nogach otomany, czekając na rozkazy.
– Daruj sobie uprzejmostki, Splatający Sieci – warknęła Marislei. Ilekroć
spoglądała w jego stronę, przeszywał ją dreszcz, ale postanowiła udawać hardą,
przynajmniej z początku. Niech nie sądzi, że podporządkowała się bez reszty jak tylu
innych. – Czego tym razem oczekujesz?
– Niecierpliwa, jak zawsze. – Odmieniec cmoknął z dezaprobatą. – To wada.
Walcz z nią. Potrafi przysporzyć kłopotów.
Już je mam,
pomyślała.
– Moi słudzy donoszą mi, że szykowałaś się do ucieczki – ciągnął spokojnie,
niemalże ojcowskim tonem. – A twoje zobowiązanie nie zostało jeszcze wypełnione.
Złamałaś naszą umowę, Marislei. Wiesz, co za to grozi?
– Nie ukarzesz mnie, Splatający Sieci. – Zmusiła się, by nadać głosowi
pewność, której wcale nie czuła. – Nie zdążyłam wyruszyć. Nie wiecie, dokąd
zamierzałam jechać. Nic na mnie tak naprawdę nie macie, pomówienia i pogłoski to
za mało. –
Oby to była prawda,
modliła się w duchu. – Nigdy dotąd cię nie
4
Agnieszka Hałas: Ostatni raz
RW2010
zawiodłam, panie. Próbujesz mnie nastraszyć, bo znów jestem ci potrzebna i chcesz
mieć pewność, że dam z siebie wszystko, byle ułagodzić twój gniew... Mam rację?
Cios spadł bez ostrzeżenia; gruba na trzy palce, lepka nić wyprysnęła z
półmroku, wijąc się jak żywa. Marislei nie zdążyła się uchylić i ból ukąsił drapieżnie,
szarpnął każdym nerwem.
Nie krzyknęła. Ostrożnie pomacała nabrzmiewającą na policzku pręgę.
– Mógłbym cię zadusić jak muchę – zasyczał, pochylając się Król Pająk. –
Mógłbym kazać, by powieszono cię głową w dół na dziedzińcu i biczowano, póki nie
wyzioniesz ducha. Albo zamknąć w klatce z tuzinem harpii. Albo tu i teraz wyssać z
ciebie krew. Chciałaś uciec, to oczywiste, a ja nie toleruję samowoli u moich sług.
Świetnie o tym wiesz.
Jedna z niewolnic dolała mu wina. Upił łyk i mówił dalej.
– Już prawie dwanaście miesięcy minęło, odkąd zaciągnęłaś u mnie dług życia,
ślicznotko. Kiedy go spłacisz, pozwolę ci odejść, zgodnie z umową. Na razie
należysz do mnie, trwasz przy mnie i wykonujesz moje rozkazy.
Nie odzywała się, czekała cierpliwie, aż herszt przestępców znudzi się i
przejdzie do sedna sprawy. Doczekała się.
– Istotnie, mam dla ciebie zadanie. To ważna sprawa, zbyt ważna, bym
ryzykował powierzenie jej komuś nieodpowiedniemu. Służy mi wielu, ale tylko jedna
osoba terminowała pod okiem mistrzów z Wyspy Skorpionów. – Końcem odnóża
pogładził tatuaż na jej szyi. Zmrużył ślepia i krępujące ją sznury rozplotły się same,
opadły na posadzkę. – Nikt nie jest bardziej odpowiedni od ciebie.
Marislei zacisnęła usta. Zaczynała domyślać się, o co chodzi. Ze wszystkich sił
pragnęła, żeby podejrzenia okazały się błędne.
– Co to za zadanie?
– Zadasz śmierć.
– Nie! Ja...
Pod wpływem jego wzroku słowa uwięzły w gardle.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]