[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

 

Charlaine Harris

 

DEFINITYWNIE MARTWY

Definitywnie martwego ukończyłam dobre kilka miesięcy przed uderzeniem huraganu Katrina w południowe wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Ponieważ duża część akcji powieści toczy się w Nowym Orleanie, zastanawiałam się, czy pozostawić treść Definitywnie martwego w stanie pierwotnym, czy raczej włączyć katastrofę z sierpnia i września. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że skoro wizyta Sookie nastąpiła wczesną wiosną owego roku, nie będę niczego dopisywać.

Z całego serca współczuję mieszkańcom pięknego miasta Nowy Orlean i wszystkim osobom zamieszkującym nadbrzeżne tereny Missisipi, mojego rodzinnego stanu. Gdy będziecie odbudowywać Wasze domy i na nowo zaczynać życie, pamiętajcie, że pozostajecie w moich myślach i moich modlitwach.

Dziękuję wielu osobom: nauczycielowi łaciny syna Jerrilyn Farmer, a także Toni L.P. Kelner i Steve'owi Kelnerowi, przyjaciołom i pierwszym czytelnikom, Ivanowi Van Laninghamowi, który posiada zarówno wiedzę, jak i poglądy na rozliczne tematy, doktorowi Stacy'emu Clantonowi, o którym mogę powiedzieć to samo, Aleksandrowi Dumasowi, autorowi wspaniałych Trzech muszkieterów, powieści, którą powinien przeczytać każdy, Anne Rice, za zaludnienie Nowego Orleanu wampirami, i klientowi księgarni Uncle Hugo's, który wcześnie domyślił się rozwiązania intrygi Definitywnie martwego... Dziękuję Wam wszystkim!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Uwiesiłam się na ramieniu jednego z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich spotkałam w życiu, a on patrzył mi w oczy.

- Pomyśl o... - szepnęłam. - Pomyśl o Bradzie Pitcie. Ciemne oczy wciąż wpatrywały się we mnie bez szczególnego zainteresowania.

No cóż, chyba wybrałam kiepski przykład. Przypomniałam sobie najnowszego kochanka Claude'a, wykidajłę z klubu ze striptizem.

- Pomyśl o Charlesie Bronsonie - zasugerowałam. - Albo, hmm, o Edwardzie Jamesie Olmosie.

Za swoje wysiłki otrzymałam nagrodę w postaci błysku w oczach ocienionych długimi rzęsami.

Można by pomyśleć, że za chwilę Claude podciągnie moją długą, szeleszczącą spódnicę, zerwie ze mnie obcisłą wydekoltowaną bluzeczkę i zniewoli mnie tak gwałtownie, że aż zacznę błagać o litość. Niestety - dla mnie i dla wszystkich innych mieszkanek Luizjany - Claude nie gustował w przedstawicielkach naszej płci. Biuściasta blondynka nie nadawała się na jego ideał; jego podniecali faceci - twardzi, szorstcy, ponurzy, nieogoleni.

- Mario - Star, podejdź tam i odgarnij dziewczynie włosy - polecił zza aparatu Alfred Cumberland.

Fotograf był przysadzistym czarnoskórym mężczyzną o siwiejących włosach i wąsiku. Maria - Star Cooper szybko zbliżyła się do mnie i poprawiła zbłąkany splot moich długich jasnych włosów. Stałam odchylona do tyłu, wsparta na prawym ramieniu Claude'a, niewidoczną (przynajmniej dla obiektywu) lewą ręką rozpaczliwie ściskałam połę jego czarnego surduta, prawe ramię podniosłam i oparłam lekko na jego lewym ramieniu. On objął mnie lewą ręką w talii. Sądzę, że poza ta miała sugerować, że Claude właśnie delikatnie opuszcza mnie na ziemię i za moment zacznie pieścić.

Mój towarzysz miał na sobie czarny surdut i czarne pumpy do kolan, białe rajstopy i staroświecką białą koszulę. Ja byłam ubrana w długą niebieską, dwuczęściową sukienkę z falbaniastą spódnicą i halką. Jak wspomniałam, górę sukienki stanowiła skąpa bluzeczka z krótkimi rękawami. Cieszyłam się, że w atelier jest stosunkowo ciepło. A światło dużej lampy (która przypominała mi antenę satelitarną) nie było na szczęście tak ostre, jak się obawiałam.

Al Cumberland robił zdjęcia, ale zapał Claude'a słabł. Ze wszystkich sił starałam się podsycić w nim ogień. Moje życie intymne od kilku tygodni to był, że tak powiem, „teren jałowy", więc aż się paliłam do podsycania. Właściwie, byłam nawet gotowa zapłonąć.

Maria - Star, dziewczyna o pięknej, lekko opalonej karnacji i ciemnych lokach, czekała z walizeczką pełną produktów do makijażu oraz szczotkami i grzebieniami. W każdej chwili mogła dokonać ostatnich poprawek. Kiedy Claude i ja przybyliśmy do atelier, ze zdumieniem rozpoznałam młodą asystentkę fotografa. Nie widziałam Marii - Star od kilku tygodni, czyli od dnia, w którym Shreveport wybrało nowego przywódcę stada. Tamtego dnia nie miałam zresztą zbyt wielu okazji dobrze jej się przyjrzeć, ponieważ całą uwagę skupiałam na przerażającej i krwawej rywalizacji. Dziś jedynie „stałam i pachniałam", toteż mogłam całkowicie skupić się na swoim otoczeniu i dostrzegłam, że Maria - Star zupełnie wydobrzała po wypadku samochodowym, który zdarzył się w styczniu. Tak, wilkołaki się prędko regenerują.

Dziewczyna również mnie rozpoznała, a gdy odwzajemniła uśmiech, poczułam ulgę. Moje stosunki ze stadem ze Shreveport są, można by rzec, niejasne. Nie do końca dobrowolnie i dość przypadkowo związałam bowiem swój los z pechowcem, który przegrał rywalizację o fotel przywódcy stada. Z kolei syn nieszczęsnego przegranego, Alcide Herveaux, którego uważałam wcześniej za więcej niż przyjaciela, uznał, że w trakcie wyborów straszliwie go zawiodłam. Nowy przywódca stada, Patrick Furnan, doskonale wiedział o moich powiązaniach z rodziną Herveaux. Maria - Star zaskoczyła mnie teraz, gdyż podczas zapinania mojego kostiumu i czesania mnie rozpoczęła miłą pogawędkę. Nałożyła mi przy okazji na twarz grubszą warstwę fluidu, niż miałam kiedykolwiek dotąd, ale kiedy spojrzałam w lustro, od razu jej podziękowałam. Wyglądałam świetnie, chociaż nie przypominałam Sookie Stackhouse.

Gdyby Claude nie był gejem, może i na nim zrobiłabym wrażenie. Claude to brat mojej przyjaciółki Claudine i czasem wykonuje striptiz na wieczorkach panieńskich w klubie „Hooligans", który obecnie do niego należy. Jeśli chodzi o wygląd, Claude jest po prostu „apetyczny" - ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, faliste czarne włosy, wielkie oczy, idealny nos i usta dokładnie tak pełne, jak być powinny. Nosi długie włosy, by zasłonić uszy. Wprawdzie, odkąd poddał się operacji plastycznej, przestały być spiczaste i wyglądają jak zwykłe, ludzkie, jednakże specjaliści od spraw nadnaturalnych, widząc ślady chirurgicznej interwencji, poznają właśnie po uszach, że mają do czynienia z wróżką. Nie określam tym terminem orientacji seksualnej Claude'a. Rozumiem to słowo dosłownie - tak, Claude jest wróżem.

- Teraz włącz wiatrownicę - poinstruował Al Marię - Star, a ona włączyła wielki wentylator.

Poczułam się tak, jak gdybyśmy stali na pokładzie statku podczas sztormu. Wiatr szarpał moje blond włosy, lecz kitka na plecach Claude'a pozostała nieruchoma. Po kilku kolejnych zdjęciach uwieczniających ten moment Maria - Star rozpuściła mojemu towarzyszowi włosy i sczesała na jedno ramię, dzięki czemu - obnażając drugie - można było utrwalić jego doskonały profil.

- Cudownie - ocenił Al i pstryknął kilka kolejnych fotek.

Maria - Star poruszyła parę razy wiatrownicą, żeby huragan wiał na nas z różnych stron. W końcu fotograf pozwolił mi się wyprostować. Przeciągnęłam się z wdzięcznością.

- Mam nadzieję, że nie stałam się zbyt dużym ciężarem dla twojego ramienia - szepnęłam Claude'owi, który znowu kompletnie zobojętniał.

- Nie, wszystko w porządku - odparł. - Macie tu jakiś sok owocowy? - spytał Marię - Star.

Claude nie widzi sensu w prowadzeniu rozmów towarzyskich.

Ładna wilkołaczyca wskazała na małą lodówkę w rogu atelier.

- Kubki stoją na lodówce - poinformowała Claude'a.

Kiedy przechodził, powiodła za nim spojrzeniem i westchnęła. Kobiety często tak reagują po daremnych próbach nawiązania z Claude'em jakiegokolwiek kontaktu. Westchnienia są wymowne i mówią: „Jaka szkoda!".

Maria - Star zerknęła na swojego szefa, a gdy się upewniła, że Al nadal z przejęciem manipuluje przy sprzęcie, posłała mi promienny uśmiech. Chociaż jest wilkołaczyca, co oznacza, że z trudem przychodzi mi czytanie w jej myślach, na pewno pragnęła mi coś powiedzieć, tyle że... nie była pewna, jak to zniosę.

Telepatia to nic zabawnego. Wiedza, co inni o nas myślą, często sprawia ból. W dodatku takie umiejętności niemal całkowicie uniemożliwiają telepatce bliższe kontakty z „normalnymi" facetami. Zastanówcie się nad szczegółami, a zrozumiecie. (I pamiętajcie, że będę wiedziała, co pomyśleliście...).

- Alcide'owi jest ciężko, odkąd jego tatko został pokonany - powiedziała Maria - Star czułym tonem, starając się mówić cicho.

Claude pił sok, a równocześnie bacznie przyglądał się sobie w lustrze. Ktoś zadzwonił na komórkę Ala Cumberlanda i fotograf oddalił się do biura, by porozmawiać na osobności.

- Bez wątpienia - odparłam. Rywal Jacksona Herveaux zabił pokonanego, a Alcide na pewno bardzo przeżył śmierć ojca. - Wysłałam notkę kondolencyjną do ASPCA, a oni powiadomili jego i Janice - dodałam.

(Janice była młodszą siostrą Alcide'a i z tej racji nie urodziła się wilkołaczycą. Zastanawiałam się, jak brat wyjaśnił jej śmierć ojca).

Jako potwierdzenie otrzymałam drukowane podziękowanie, całkowicie bezosobowe, takie jakie wysyłają domy pogrzebowe.

- No cóż... - bąknęła Maria - Star.

Najwyraźniej nie mogła wydukać tego, co chciała mi powiedzieć, jak gdyby coś utkwiło jej w gardle i nie potrafiła tego wypluć. Skupiłam się na jej umyśle i już mniej więcej wiedziałam, w czym tkwi problem. Poczułam ukłucie bólu, lecz zapanowałam nad sobą. Duma nie pozwalała mi na żal. Miałam wprawę - przecież już jako małe dziecko musiałam się nauczyć panować nad emocjami.

Odruchowo wzięłam album z pracami Alfreda i zaczęłam go przeglądać, lecz niemal nie widziałam fotografii młodych par, uczestników bar micw, pierwszych komunii czy srebrnych wesel. Ostatecznie więc zamknęłam album i odłożyłam go. Usiłowałam przybrać niedbały wyraz twarzy, nie sądzę jednak, by mi się to udało.

- Wiesz, że Alcide i ja nigdy właściwie nie byliśmy parą - oznajmiłam w końcu z szerokim uśmiechem, prawie identycznym jak ten Marii - Star.

Może miałam nadzieję, że mnie i jego połączy coś więcej, lecz, szczerze mówiąc, małe były na to szanse. Stale nam coś przeszkadzało.

Dziewczyna wybałuszyła oczy. Jej były jaśniejsze i miały intensywniejszą barwę niż oczy Claude'a. Dostrzegłam w nich respekt. A może strach?

- Słyszałam, że potrafisz czytać w myślach - jęknęła. - Ale trudno mi było w to uwierzyć.

- Taaak - odburknęłam ze znużeniem. - No cóż, cieszę się, że spotykasz się z Alcide'em, i nie mam prawa sprzeciwiać się waszemu związkowi. Poza tym, wcale się nie sprzeciwiam...

Moja odpowiedź wyszła dość pokrętnie (zresztą nie była całkowicie zgodna z prawdą), sądzę jednak, że Maria - Star pojęła moje intencje - wiedziała, że pragnę ratować twarz.

Ponieważ Alcide nie dawał znaku życia podczas tych kilku tygodni, które upłynęły od śmierci jego ojca, wiedziałam, że stłumił w sobie wszelkie uczucia, jakie być może kiedykolwiek do mnie żywił. Dlatego dzisiejsza informacja oczywiście sprawiła mi przykrość, lecz nie stanowiła dla mnie jakiegoś straszliwego ciosu. Realnie rzecz biorąc, nie mogłam spodziewać się niczego innego po Alcidzie. Chociaż... Cholera jasna, naprawdę go lubiłam, a kobietę zawsze boli, gdy się dowie, z jaką łatwością mężczyzna znalazł sobie na jej miejsce inną. Zwłaszcza że tuż przed śmiercią ojca Alcide wprost mi zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali. A teraz żył z tą młodą wilkołaczycą. Może nawet planował mieć z nią małe wilczki.

Przerwałam ten ciąg myślowy. Powinnam się wstydzić! Nie ma sensu być wredną suką. (Hmm, po zastanowieniu uzmysłowiłam sobie, że na przykład Maria - Star faktycznie zmienia się w suczkę w trakcie co najmniej trzech nocy w miesiącu).

Och, teraz zawstydziłam się podwójnie.

- Mam nadzieję, że będziecie bardzo szczęśliwi - bąknęłam.

Dziewczyna bez słowa wręczyła mi kolejny album, zatytułowany po prostu „OCZY". Kiedy go otworzyłam, uświadomiłam sobie, że mam przed sobą zdjęcia istot nadnaturalnych. Oglądałam fotografie ceremonii, jakich nigdy nie zobaczą istoty ludzkie... Na jednej wampirza para ubrana w wyszukany kostium pozowała przed gigantycznym staroegipskim krzyżem; inna uwieczniła młodego mężczyznę w momencie przemiany w niedźwiedzia, przypuszczalnie pierwszej w życiu; było też ujęcie wilkołaczego stada, którego wszyscy członkowie przybrali akurat wilcze kształty. Al Cumberland - fotograf istot niesamowitych! Nic dziwnego, że właśnie jego Claude wybrał na twórcę portfolio, które miało wróżowi zapewnić karierę bohatera okładek romansów.

- Następne ujęcie! - zawołał Al, kiedy wybiegł z biura, zamykając klapkę telefonu. - Mario - Star, właśnie otrzymaliśmy zlecenie na podwójny ślub w okolicy panny Stackhouse.

Zastanowiłam się, kto go wynajął - istoty ludzkie czy nadnaturalne - uznałam jednak, że takie pytanie byłoby niegrzeczne.

Claude i ja staliśmy znowu blisko siebie, w pozie dość intymnej. Stosując się do poleceń Ala, uniosłam rąbek spódnicy, by pokazać kolana. W epoce, do której należała moja sukienka, kobiety prawdopodobnie nie były opalone ani nie goliły łydek, a ja mam skórę brązową i gładką jak pupa niemowlęcia. Ale co za różnica! Prawdopodobnie wówczas faceci nie chodzili także w rozpiętych koszulach.

- Podnieś nogę tak, jak byś zamierzała ją oprzeć na jego udzie - polecił mi Alfred. - No, Claude, masz teraz szansę błysnąć talentem. Zrób minę sugerującą, że zaraz ściągniesz portki. Niech czytelniczki, patrząc na ciebie, dostaną zadyszki!

Claude chciał wykorzystać portfolio ze zdjęciami podczas organizowanego corocznie przez czasopismo „Romantic Times" konkursu na Mistera Romansu.

Kiedy Claude po raz pierwszy opowiadał o swoich ambicjach Alowi (wywnioskowałam, że spotkali się na jakimś przyjęciu), fotograf doradził mu rzekomo zdjęcia z kobietą o typie bohaterek okładek romansów. Dodał wprost, że jego urodę bruneta najlepiej podkreśli niebieskooka blondynka. A ja przypadkiem jestem jedyną piersiastą blondyną, jaką zna Claude. I jedyną dziewczyną chętną mu pomóc za darmo. Zna oczywiście striptizerki skłonne wziąć wraz z nim udział w takiej sesji, ale każda z nich bez wątpienia oczekiwałaby zapłaty. Claude - ze zwykłym dla siebie brakiem taktu - wyznał mi to wszystko po drodze do atelier fotografa. Uważałam, że mógł zatrzymać te szczegóły dla siebie, dzięki czemu miałabym poczucie, że po prostu pomagam bratu przyjaciółki, najwyraźniej jednak musiał się ze mną podzielić detalami.

- No dobra, Claude, teraz zdejmij koszulę! - zawołał Alfred.

Claude był przyzwyczajony do próśb o zdjęcie ubrania. Miał szeroką, bezwłosą klatkę piersiową o imponującej muskulaturze, toteż bez koszuli wyglądał naprawdę bardzo przyjemnie. Pozostałam jednak obojętna na jego wdzięki. Może zaczęłam się już na nie uodparniać?

- Spódnica, noga - przypomniał mi Alfred, a ja wmówiłam sobie, że jestem w pracy.

Al i Maria - Star byli oczywiście zawodowcami, toteż nie reagowali emocjonalnie, a nikt chyba nie jest chłodniejszy od Claude'a. Ja jednak nie jestem przyzwyczajona do podciągania spódnicy na oczach innych osób, toteż czułam się dość dziwnie. Chociaż obnażam nogi, gdy noszę szorty i nigdy się w takich sytuacjach nie rumienię, podciąganie długiej spódnicy wydało mi się jakoś bardziej erotyczne. Zacisnęłam jednak zęby i szarpałam materiał płynnymi ruchami, by dół spódnicy unosił się równomiernie.

- Panno Stackhouse, musi pani postępować w taki sposób, jakby to sprawiało pani przyjemność - wytknął mi Al.

Patrzył na mnie zza obiektywu, marszcząc ze smutkiem czoło.

Starałam się nie stroić fochów. Obiecałam przecież Claude'owi, że wyświadczę mu tę drobną przysługę, a przysługi powinno się wyświadczać z ochotą. Uniosłam nogę, aż udo znalazło się w pozycji równoległej do podłogi, i wycelowałam bosymi palcami nóg w dół, ruchem, który uważałam za pełen gracji. Położyłam obie ręce na nagich barkach Claude'a i przyglądałam mu się. Jego skóra wydawała się ciepła i gładka pod moją dłonią, choć kontakt z nią bynajmniej nie zadziałał na mnie podniecająco.

- Wyglądasz na znudzoną, panno Stackhouse! - upomniał mnie Alfred. - Masz patrzeć tak, jak byś chciała natychmiast zaciągnąć go do łóżka. Mario - Star, spraw, żeby wyglądała bardziej... bardziej...

Wilkołaczyca pośpiesznie pociągnęła w dół moje krótkie bufiaste rękawki. Szarpnęła je z nieco zbyt dużym entuzjazmem, toteż cieszyłam się, że gorset jest obcisły i nie mam biustu na wierzchu.

Fakt, że Claude mógł sobie wyglądać nie wiem jak pięknie i chodzić goły przez cały dzień, a ja i tak bym go nie chciała. Był gburowaty i miał kiepskie maniery. Nawet jako facet hetero nie byłby w moim guście - odkryłabym to bez wątpienia już po dziesięciu minutach rozmowy.

Z tego też względu, tak jak Claude wcześniej, musiałam uciec się do wyobraźni.

Pomyślałam o wampirze Billu, moim pierwszym kochanku (w każdym możliwym znaczeniu tego słowa). Jednakże zamiast pożądania poczułam gniew. Bill spotykał się z inną kobietą, i to już od kilku tygodni.

No dobrze, a co z Erikiem, szefem Billa, niegdysiejszym wikingiem? Wampir Eric mieszkał ze mną i sypiał przez kilka dni w styczniu. Nie, nie, Eric kojarzył mi się raczej z zagrożeniem. Był niebezpieczny, ponieważ znał sekret, który pragnęłam zachować w ukryciu do końca swoich dni. Wcześniej, ponieważ podczas pobytu w moim domu cierpiał na amnezję, nie zdawał sobie sprawy, że brał udział w całej sprawie.

Przemknęło mi przez głowę kilka innych męskich twarzy, na przykład oblicze mojego szefa, Sama, właściciela baru „U Merlotte'a". Nie, nie należy wyobrażać sobie własnego pracodawcy nago. Po prostu nie wypada! Okej, Alcide Herveaux? Nie, nie, nic z tego, szczególnie że przebywałam właśnie w towarzystwie jego aktualnej dziewczyny... Hmm, skończyły mi się pomysły i musiałam odwołać się do moich starych ulubionych bohaterów fikcyjnych.

Niestety, gwiazdy filmowe wydawały się mdłe na tle świata istot nadnaturalnych, w którym żyłam teraz, czyli od chwili, kiedy do baru „U Merlotte'a" wszedł Bill Compton. Ostatnie stosunkowo erotyczne przeżycie, o którym mogłabym wspomnieć, dziwna rzecz, łączyło się z mężczyzną liżącym moją krwawiącą nogę. Było to... intrygujące i dogłębnie mnie poruszyło nawet w tamtych okropnych okolicznościach. Przypomniałam sobie łysą głowę Quinna, która poruszała się, gdy olbrzym oczyszczał językiem moje zadrapanie w sposób bardzo... osobisty. Pamiętałam dotyk jego dużych, ciepłych palców na nodze...

- O to chodziło - ucieszył się Alfred i zaczął nas fotografować.

Claude położył rękę na moim obnażonym udzie i pewnie wyczuł, że moje mięśnie zaczynają drżeć z powodu wysiłku, jaki stanowiło utrzymanie tej pozycji. Zatem znowu jakiś mężczyzna trzymał mnie za nogę. Ponieważ Claude wyczuł drżenie, chwycił moje udo mocniej, żebym miała wsparcie. Pomógł mi znacząco, lecz nadal ani trochę mnie nie podniecił.

- Teraz kilka ujęć łóżkowych - powiedział Al, akurat kiedy zdecydowałam, że nie zniosę tej farsy ani chwili dłużej.

- Nie - odrzekliśmy chórem ja i Claude.

- Ale powinieneś mieć takie zdjęcia - upierał się fotograf. - Nie musicie się rozbierać, wiecie. Nie robię fotek pornograficznych. Żona by mnie zabiła. Położycie się tylko na łóżku w tych strojach. Claude oprze głowę na łokciu i będzie patrzył na panią z góry, panno Stackhouse.

- Nie - odparłam stanowczo. - Niech pan lepiej zrobi mu kilka zdjęć, jak stoi sam w wodzie. Będą skuteczniejsze.

W narożniku znajdował się sztuczny staw, więc ujęcia Claude'a, któremu po obnażonym torsie będzie ściekała woda, na pewno wydadzą się niesamowicie czarujące kobietom (a raczej każdej kobiecie, która nie spotkała wróża w rzeczywistości).

- Podoba ci się ten pomysł, Claude? - spytał Al. Claude, jak każdy narcyz, natychmiast się zgodził.

- Sądzę, że byłoby świetnie, Al - odparł, panując nad tonem, by nie brzmiał zbyt entuzjastycznie.

Ruszyłam do przebieralni, aż się paląc do zrzucenia kostiumu i powrotu do zwykłych dżinsów. Rozejrzałam się, szukając wzrokiem zegara. Miałam być w pracy o siedemnastej trzydzieści, a musiałam jeszcze pojechać do Bon Temps po strój kelnerki i dopiero stamtąd do „Merlotte'a".

- Dzięki, Sookie! - zawołał Claude.

- W porządku, Claude. Życzę ci wielu kontraktów. Ale on już podziwiał siebie w lustrze. Maria - Star zobaczyła, że wychodzę.

- Do widzenia, Sookie. Miło było cię znowu zobaczyć.

- Mnie ciebie również - skłamałam.

Mimo że jej umysł był dla mnie niedostępny, a myśli jakby zasłonięte czerwonawą mgiełką, wiedziałam, że dziewczyna dziwi mi się i zupełnie nie potrafi zrozumieć, dlaczego zrezygnowałam z Alcide'a. Alcide jest przecież na swój surowy sposób niezwykle przystojny, a poza tym jest zajmującym towarzyszem i zdecydowanie heteroseksualnym, gorącokrwistym mężczyzną. Na dodatek obecnie posiada własną firmę geodezyjną i jest człowiekiem zamożnym. Odpowiedź przyszła mi do głowy od razu, toteż zadałam pytanie, nim się zastanowiłam.

- Czy nadal ktoś szuka Debbie Pelt?

Poczułam się jak masochistka dłubiąca czymś ostrym w bolącym zębie. Debbie prz...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl