[ Pobierz całość w formacie PDF ]

HARRY POTTER

 

 

Harry Potter i spaczona teoria

fizyki kwantowej

 

 

Spis treści

 

 

 

1

 

        Opowieść ta rozpoczyna się, jakże mało oryginalnie, od lekcji eliksirów.

Zadziwiająco wiele fanfików zaczyna się od tegoż momentu, jak zapewne już dawno zauważyliście, drodzy czytelnicy. Z tego względu marszczenie nosa, drwiący uśmiech, jęk zawodu czy wrzask „No nie, znowu! Czy ci ludzie nie mogą wymyślić nic bardziej oryginalnego?!” są w pełni uzasadnione. W naszym wspaniałym fandomie lekcje eliksirów stały się czymś w rodzaju punktu zaczepienia - obowiązkowo muszą się zatem pojawić we wszystkich fanfikach opisujących barwne, szkolne życie; ja zatem nie zamierzam się wyłamywać i niszczyć tej pięknej konwencji narracyjnej.

No tak. A więc, nie marnując więcej czasu, wypadałoby w tym miejscu wreszcie coś rozpocząć.

Tylko co...

Jak już pewnie zauważyliście z tego przydługiego, mętnego i absolutnie pozbawionego sensu wstępu, nie mam za bardzo pojęcia, co ja właściwie chcę zacząć. Dlatego ten fanfik będzie, krótko mówiąc, dziwny. Uważam, że powinnam Was na to przygotować.

Przygotowałam.

I teraz już nie mam wyjścia.

Zaczęło się od lekcji eliksirów...

* * *

           Harry Potter poczuł, że jeszcze chwila, a zacznie się krztusić. Opary w zamkniętej, pozbawionej okien klasie, unoszące się z dymiących kociołków ciasno ustawionych koło siebie, powoli odnosiły sukces w wyciskaniu łez z oczu studenckich. Neville Longbottom zaczął kaszleć; był to niechybny znak, że za chwilę dołączy do niego więcej osób. Eliksir, który tego dnia ważyli uczniowie siódmej klasy, miał być wywarem silnie toksycznym, wywołującym wszelkiego rodzaju halucynacje i senne odurzenie, w najgorszym razie utratę przytomności - podawany, jak wytłumaczył klasie zawsze uczynny w podobnych sytuacjach Draco Malfoy, przez średniowiecznych możnowładców chcących w subtelny sposób pozbyć się pewnych niewygodnych osób. Czynili to, podając danej osobie napój po czym wmawiając im, że ci umieją latać i prosząc, aby zademonstrowali to - na przykład - skacząc z pobliskiego, jakże wygodnego klifu.

Snape, zapytany o konkretny cel ważenia podobnego eliksiru powiedział, że ważą to, bo tak mają w programie, i nie ma dyskusji.

             W rezultacie klasa została podzielona na pary - a że w Hogwarcie panował obecnie, wprowadzony przez zawsze pełnego optymizmu Dumbledore’a, projekt „Międzydomowej Współpracy”, pary te więcej czasu spędzały na kłótniach niż na ważeniu eliksiru.

-Potter, do demona, weź się na coś przydaj i rusz łaskawie te swoje słynne cztery litery do kranu, bo potrzebuję więcej wody- syknął Malfoy, kopiąc Harry’ego pod stołem- Chyba, że nawet to masz już ubezpieczone.

-Odwal się- odparował Harry, po czym podniósł się jednak i poszedł po wodę, bo - jak rozumował - z nich dwóch to Malfoy zawsze zdobywał najlepsze oceny z eliksirów, więc powinien wiedzieć, co robi.

Kiedy Harry ponownie usiadł na miejsce, Malfoy próbował przez gęste jak mgła opary odczytać instrukcje zawarte na tablicy.

-Czemu po prostu nie położysz się na tej cholernej podłodze i nie zaczniesz się opalać, co?- warknął Ślizgon, nawet nie patrząc na partnera- Okulary tak ci zaparowały, czy jak? W tym czasie, kiedy ty sobie spacerek urządziłeś, mogłem już dwa razy napoić tym świństwem wszystkie swoje skrzaty domowe.

-Po prostu zamknij się i rób to, co masz robić, dobrze?- Harry zaczął wycierać okulary o rąbek szaty- Sam sobie mogłeś iść po tą wodę, książątko pieprzone.

-Świat dzieli się na takich, Potter- Malfoy westchnął teatralnie- którzy są na tyle inteligentni, żeby warzyć eliksiry, a takich, którzy nadają się tylko do noszenia wody. I do krojenia nietoperzej śledziony. Masz, potrzebuję równo ośmiu kawałków.

-Sam sobie krój to świństwo!

-Wolisz zatem zająć się odmierzaniem proszku z lubczyku, którego trzeba dodać równo po jednym ziarenku co pięć sekund, jednocześnie mieszając na zmianę po pięć obrotów w obie strony i mrucząc inkantację?- uśmiech Malfoya nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do szans Harry’ego na poprawne wykonanie zadania- Proszę cię bardzo, eliksirowy geniuszu, chętnie pokroję śledzionę.

                Potter wściekle sięgnął po śliskie, galaretowate wnętrzności nietoperza; zrobiły „glup!”, kiedy tknął je nożem.

-Paskudztwo- mruknął.

                Malfoy zerknął na niego mściwie, a jego zwyczajny, jadowity uśmiech ponownie pojawił się na bladej twarzy.

-A zatem powinieneś się świetnie bawić- szepnął złośliwie- Osiem kawałków, pamiętaj. I nie śpij, będę ci bardzo wdzięczny, będę tego potrzebował za parę minut. Na W będziesz sobie musiał jeszcze zapracować.

-Parszywy gnój. Zajmij się lepiej tym pyłkiem czy czym tam.

-Jaki nerwowy. Nie przetrwałbyś w Slytherinie nawet pół sekundy, moja ty biedna, skrzywdzona sierotko.

                Harry uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, myśląc, jak blisko był noszenia krawatu w zielono-srebrnych kolorach. Odwrócił się, żeby zaszokować Dracona jakąś powalającą ripostą, ale odkrył, że blondyn obok niego już nie zwraca na niego najmniejszej uwagi; Malfoy pochylał się nad dymiącym kociołkiem z chochlą w jednej, a jakąś szklaną fiolką w drugiej ręce, i przenosił nerwowo wzrok to na zegarek, to na otwartą przed nim księgę. Zdawał się być całkowicie pochłonięty swoim zadaniem - nie przejmował się nawet kosmykami lśniących, bujnych włosów opadającymi mu na twarz. Kiedy pewnym ruchem wrzucił we wrzącą maź pierwsze ziarnko i począł mruczeć pod nosem jakąś dziwaczną formułę po łacinie, Harry na powrót skierował swoją uwagę na śledzionę nietoperza.

               Krojąc śliskie i galaretowate wnętrzności, Harry z najwyższym trudem powstrzymywał oczy od łzawienia; dym z kociołków najwyraźniej postawił sobie za cel życia doprowadzenie jak największej ilości osób do kaszlu i utraty wzroku. Nawet kłótnie ucichały powoli, głównie dlatego, że ich uczestnicy zbyt zaabsorbowani byli pozbywaniem się kłujących oparów z własnych płuc. Snape krążył w tej magicznej mgle niczym dementor wynurzający się z mroku i nie szczędził komentarzy, zabierając przy okazji punkty tu i tam. Harry z mściwą satysfakcją pomyślał o tym, że tym razem mistrz eliksirów nie znajdzie w jego wywarze nic, do czego można by się przyczepić - głównie dlatego, że to Draco zajął się wszystkim, a Harry jeszcze w życiu nie widział, żeby pupilek Snape’a kiedykolwiek zrobił coś źle na eliksirach.

                Tak, Potter uśmiechnął się do siebie pod nosem. Towarzystwo Ślizgona mogło mieć jednak swoje zalety.

                Zajęty swoimi własnymi, satysfakcjonującymi myślami, nie zauważył nawet, jak przez przypadek nóż zahaczył o kawałek jego skóry; mała, cięta ranka uroniła parę kropli krwi, które natychmiast zostały wchłonięte przez pozostały produkt.

                Obok Harry’ego Draco Malfoy wydał z siebie cichy, zadowolony pomruk.

-No dobrze- powiedział tonem głębokiej satysfakcji- Dawaj mi tu tą śledzionę. Osiem kawałków?

-Tak, panie Idealny-Po-Koniuszki-Włosów, osiem- westchnął Harry, podając tacę swojemu partnerowi, który niemalże wyrwał mu śledzionę.

-Nie ufam ci- odparł bezceremonialnie- Muszę być przygotowany na to, że coś spieprzysz, choćby tylko po to, żeby obniżyć mi ocenę.

-Malfoy, nie przyszło ci do głowy, że choć raz chciałbym dostać coś powyżej O?- Harry przewrócił oczami- Nie bądź takim paranoikiem.

-No tak- Draco obdarzył go jadowitym uśmiechem- Spełniam twoje najgłębsze sny, co? To zapracuj trochę na to i pomieszaj ten wywar przez jakieś dziesięć minut, a ja tymczasem dokończę to paskudztwo.

-Jak tam sobie chcesz- Gryfon obojętnie przejął chochlę i zaczął mieszać bezmyślnie, podczas gdy Malfoy posypał czymś ostatni składnik i powoli, metodycznie odmierzając czas za pomocą zegarka, zaczął wrzucać kawałki śledziony do kociołka.

                Snape stanął nad nimi dokładnie w chwili, kiedy Draco uzupełnił eliksir ostatnim z ośmiu kawałków. Cała trójka pochyliła się nad bulgoczącym i dymiącym wściekle kociołkiem, który powoli zaczął syczeć.

-Dokładnie dwadzieścia minut przed czasem- oznajmił mistrz eliksirów z niewyraźnym uśmiechem- Brawo, Draco, dobra robota. Przypuszczam, że Potter nie kiwnął nawet palcem, dlatego nagradzam Slytherin dziesięcioma punktami. Oczekuję tego eliksiru na moim biurku, kiedy już całkiem się zważy.

-Tak, panie profesorze- Malfoy skinął głową z entuzjastycznym uśmiechem, na co Harry tylko mocniej ścisnął chochlę, starając się opanować wściekłość.

                Ciekawe, jak by to było, gdyby jednak wylądował w Slytherinie, pomyślał gorzko. Snape powstrzymałby się wtedy od zabierania mu trzydziestu punktów dziennie, nie szkodziłby przecież własnym uczniom... I z Malfoyem może można by było czasem porozmawiać jakoś tak bardziej po ludzku... Szkoda tylko, że cała ta ślizgońska zgraja to potencjalni kandydaci do mafii...

                Pogrążony we własnych myślach nie zauważył ponownie, jak maleńka ranka na jego palcu na powrót się otwiera, a parę kropelek jego krwi spływa po drewnianej chochli w dół, aby utonąć we wrzącej, bulgoczącej mazi.

-Starczy, prostaku- syknął Draco prawie że w ucho Harry’ego, co sprawiło, że Gryfon lekko podskoczył na siedzeniu- Teraz musimy czekać, co z tego wyjdzie. Powinno zmienić barwę na jaskrawożółtą za jakieś dziesięć...

                Jednak Draco nigdy nie zdołał dokończyć tego zdania - w tym samym momencie kociołek zaczął dziko bulgotać i wyrzucać w górę pęcherze powietrza, ochlapując przy tym wszystko dookoła żrącą mazią. Malfoy skoczył na nogi z dzikim przekleństwem na ustach, a Harry błyskawicznie podążył w jego ślady. W ostatniej chwili; dosłownie parę sekund później z naczynia wystrzelił w górę gęsty dym, który - przy wtórze przeraźliwego syku - zasłonił sobą całe pole widzenia obu chłopców.

                Następne wydarzenia potoczyły się w zastraszającym tempie - Malfoy krzyknął coś, co brzmiało jak „A jednak coś spieprzył, cholerny Bliznowaty!”, Harry pośliznął się na jednej z plam na podłodze, zahaczył nogą o kociołek, po czym ostatnie, co zobaczył, to ciężkie, cynowe dno wypełnione wysoce toksycznym magicznym specyfikiem lecące prosto na niego z przeraźliwą prędkością...

-O choroba- zdążył obwieścić światu, zanim dobrych parę litrów domniemanego eliksiru odurzającego przykryło go wraz z ciężkim kociołkiem.

                Rozległ się metaliczny brzęk...

* * *

               W multiversum istnieje nieskończenie wiele wszechświatów. Przynajmniej tak twierdzą fizycy i magowie, a z żadnym z nich nie wypada się sprzeczać, jeśli ktoś nie dysponuje przynajmniej jednym wolnym tygodniem.

Każdy z tych wszechświatów, według uczonych, jest kształtowany przez nasze wybory. Można zatem stwierdzić, że istnieje nieskończenie wiele nas i robi się nas coraz więcej, za każdym razem, kiedy podejmujemy jakąś decyzję - nawet tak błahą, czy na śniadanie zjemy omlet, czy może owsiankę. Podczas gdy my wybieramy omlet, inni my jemy owsiankę gdzieś w odległym wszechświecie, i w ten sposób powstają spodnie czasu - które z czasem mają o wiele za dużo nogawek.

                Czarodzieje odkryli, że są sposoby, aby przeskakiwać z jednej nogawki do drugiej w celu zapobieżenia pewnym wydarzeniom, i nazwali swe odkrycie podróżami w czasie, co jest ogromną symplifikacją. Fizycy kwantowi mieliby na ten temat sporo do powiedzenia, ale fizycy kwantowi mają z reguły sporo do powiedzenia, a większości tego, co mają do powiedzenia nie rozumieją, poza tym są nudni - zostawmy ich więc w spokoju.

                 Mimo tego, że większość przejść i kanałów czasoprzestrzennych została opanowana i pozostaje pod kontrolą magicznych społeczności, dziury w osnowie tychże kanałów wciąż mogą się wytwarzać w najmniej odpowiedni sposób - ot, na przykład, w skutek magicznego wypadku.

                Na przykład eksplodującego kociołka z bardzo trudnym i skomplikowanym wywarem, w dodatku z kroplami czyjejś krwi.

                Konsekwencje - jak łatwo się domyślić - niekoniecznie muszą być przyjemne.

                Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak ktoś definiuje przyjemność.

* * *

...metaliczny brzęk, szept niewyraźnych głosów, krzyk...

                Harry Potter otworzył oczy.

                Dłuższą chwilę zajęło mu przyzwyczajenie się do półmroku panującego w pomieszczeniu, które - stwierdził to dopiero po dłuższym czasie obserwowania sufitu - raczej nie było skrzydłem szpitalnym. Było zbyt ciemne, zbyt kamieniste i zbyt przypominające lochy. Czyżby zatem wciąż znajdował się w klasie eliksirów? Mało prawdopodobne, zważywszy na brak prychającego Snape’a, wrzeszczących uczniów i gryzącego, śmierdzącego dymu. Było zbyt cicho; po pewnym czasie dosłyszał jedynie równomierne oddechy wokół siebie, a także czyjeś chrapanie.

                 Po chwili zdał sobie sprawę, że musi być w jakiejś sypialni - leżał na łóżku okrytym niezwykle miłą w dotyku pościelą ze szmaragdowej, lśniącej satyny, która przyjemnie pieściła skórę. Zielone draperie i aksamitne zasłony okrywające łóżko zasłaniały mu widok, ale nagły chłód w okolicach odkrytej nogi dał znać Harry’emu, że jest on goły. Chłopiec natychmiast przykrył się kołdrą, a wtedy poczuł koło siebie jakiś ruch; w następnej chwili poczuł, jak czyjaś głowa opada miękko na jego ramię i zagłębia się w jego szyi, a czyjaś ręka miękko spoczywa na jego brzuchu. Odwrócił głowę, by przekonać się, kto leżał obok niego, i przypadkowo zanurzył twarz w gęstych i niezwykle miękkich, pachnących włosach koloru srebrzystej platyny. Hm. Miłe.

                A zatem znalazł się w cudzym łóżku, całkowicie nagi, w dodatku w towarzystwie równie nagiego chłopaka - postać miała bardzo wyraźne męskie cechy fizyczne, takie jak na przykład brak wypukłości w rejonach klatki piersiowej - który to chłopak obecnie przytulał się do niego mocniej, wydawszy senny odgłos, który Harry automatycznie sklasyfikował jako „uroczy”. Czując oddech nieznajomego na swojej szyi i rozchylone usta muskające jego skórę, a także ich ocierające się o siebie ciała, Potter poczuł się nagle bardzo niepewnie. Niepewność wzmogła się jeszcze, kiedy Harry uświadomił sobie, że wolną ręką sam obejmuje tajemniczego sąsiada.

                Sytuacja była nadzwyczaj dziwna. Czyżby coś go ominęło? O ile był świadomy, przebudzenia w takich okolicznościach zazwyczaj były poprzedzone pewnymi konkretnymi działaniami - a te Harry z pewnością by zapamiętał, gdyby miały miejsce. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje ani z kim, a już z pewnością nie wiedział, co się wydarzyło po tym, jak spadł na niego ciężki kocioł. Nie mogąc dojść do żadnych konkretnych wniosków, spojrzał w bok, próbując zogniskować spojrzenie na postaci leżącej przy nim. Nie wypada przecież spać u boku nagiego osobnika, nie znając go nawet.

                W komnacie zaczęło się powoli przejaśniać, dzięki czemu Harry powoli zaczął rozróżniać charakterystyczne cechy twarzy śpiącego chłopaka: bujne, niezwykle jasne włosy rozrzucone po twarzy i na poduszce; długie, ciemne rzęsy, rzucające cienie na blade, nieco zaróżowione policzki; miękkie, rozchylone usta, dziwnie pełne, ciemne i delikatne jak na chłopaka; kremowo biała cera i szlachetne, piękne rysy twarzy.

                 Nagle Harry pomyślał, że przebudzenie było jednak całkiem miłe i nie miał nic przeciwko, żeby ten chłopak koło niego przytulił się jeszcze mocniej. I w chwili, kiedy przyciągnął go bezwiednie bliżej siebie, w pokoju zaczęło się robić coraz jaśniej a rzęsy nieznajomego zatrzepotały gwałtownie.

                 Harry wytrzeszczył oczy, nagle zdając sobie sprawę, że nie był to żaden nieznajomy, ale wtedy Draco Malfoy uniósł nieco głowę i spojrzał na niego zaspanymi oczami. Na jego ustach zagościł czuły uśmiech.

                 Czuły uśmiech na twarzy Malfoya, w dodatku skierowany do niego, był dla Harry’ego prawdziwym szokiem. Jednak na tym się nie skończyło; Ślizgon szepnął mu miękkie „Dzień dobry”, po czym złożył na jego ustach krótki pocałunek.

-Jesteś perwersyjnym zwierzęciem, Haroldzie Potterze- oświadczył blondyn, kładąc głowę na piersi Pottera.

-Jestem?- zdołał wydukać Harry; czuł, że Draco Malfoy, nazywający go perwersyjnym zwierzęciem głosem pełnym erotyzmu, w dodatku tulący się do niego w łóżku, to naprawdę zbyt wiele.

-Tak, jesteś- Draco zaśmiał się cicho, co wcale nie pomogło, po czym westchnął z głęboką satysfakcją- Przez następny tydzień nie będę mógł normalnie chodzić.

                  Zaśmiał się ponownie, po czym lekko podniósł się na łokciach i nad Harrym sięgnął po zegarek spoczywający na półce przy łóżku. Harry, w bezgranicznym szoku niezdolny do mówienia, nie mógł oderwać oczu od obnażonych, delikatnie zarysowanych mięśni i szczupłej sylwetki blondyna. Natychmiast wymierzył sobie w myślach mentalny policzek.

-Harry, do cholery- jęknął cicho Malfoy, opadając z powrotem na poduszki- Jest w pół do szóstej. Czy ty musisz tak wcześnie wstawać?

-Ja...

-Tak, tak, wiem- blondyn przeczesał włosy prawą ręką i westchnął (na ten widok ciało Harry’ego zareagowało bardzo gwałtownie, co przeraziło chłopca do granic możliwości)- Lubisz patrzeć na mnie, kiedy śpię, i lubisz sobie pomyśleć o różnych rzeczach z samego rana. Ale nie musisz mnie przy tym budzić, baranie, bo dobrze wiesz, że przez ciebie jestem wyczerpany.

                 Harry spojrzał z przerażeniem i konsternacją, jak Draco Malfoy uśmiecha się do niego z lubieżną satysfakcją i przyciąga go do siebie bardzo blisko, tak, że ich usta tylko włos dzielił od połączenia.

-Mamy jeszcze czas na szybką rundkę- szepnął Ślizgon, a Harry (który pierwszy raz w życiu słyszał erotyczny szept w wykonaniu Malfoya) odkrył, że nie jest w stanie nic zrobić, za to jego zdradliwe ciało wydaje się bardzo chętne- Masz ochotę?

                 Przyciągnął twarz Harry’ego do siebie i pocałował go pożądliwie, jednak przestał po paru chwilach i spojrzał oszołomionemu Potterowi w oczy, najwyraźniej zdumiony.

-Co ci jest?- spytał- Jakiś poranny kryzys?

-Ja...

-Tak, to już słyszałem- zawiadomił go Draco, po czym podniósł się trochę na łokciach- Śniło ci się coś? Zazwyczaj to ty rzucasz się na mnie jak dziki z samego rana, kiedy tylko mamy czas.

-Malfoy!- Harry odkrył nagle w całej pełni znaczenie pojęcia „bezgraniczny szok”.

                 Ślizgon wyprostował się i spojrzał na niego poważniej, unosząc brwi.

-Ostatni raz nazwałeś mnie po nazwisku na imprezie u Pansy, kiedy myślałeś, że flirtuję z tamtym Krukonem. Byłeś wściekły i zazdrosny jak cholera, a zaraz potem wypieprzyłeś mnie do nieprzytomności w toalecie, żeby pokazać mi, do kogo należę. Nie mów mi, że znowu jesteś zazdrosny.

-Ja...- zaczął ponownie Harry, a po chwili potok słów pełnych konsternacji sam wypłynął z jego ust- Malfoy, powiedz mi, co się tutaj dzieje?! Czemu jesteś goły? Czemu ja jestem goły?! Co my tu razem robimy?! I gdzie właściwie jesteśmy?!

-Znowu waliłeś głową o ścianę? Jesteśmy w naszym dormitorium, a gdzie by indziej!- Draco patrzył na niego dziwnie, chwytając się jedną ręką za głowę- Słuchaj, pójdziemy do łazienki, weźmiemy szybki prysznic i wszystko będzie...

-Coś poszło źle z tym eliksirem, prawda?- Harry kurczowo chwycił się pościeli- Spieprzyłeś coś, a niby tak zawsze wszystko robisz dobrze! Wybuchło i... i... i nie wiem, co, ale coś złego! Co ja tu w ogóle robię, gdzie są Ron i Hermiona?! I czemu ty zachowujesz się tak... tak dziwnie? Jakbym był twoim... chłopakiem!

-Tak się składa, panie Znowu Mi Palma Odbija, że jesteś moim chłopakiem, i to już od jakiegoś czasu- głos Malfoya stał się nieprzyjemnie chłodny- Czyżby fakt, że pieprzysz się ze mną każdej nocy, jakoś umknął twojej uwadze?

-Nie! Co ty wygadujesz? Jakie pieprze... O nie, muszę stąd wyjść, muszę znaleźć Hermionę i Rona, muszę iść do swojego dormitorium...

-Jesteś w swoim dormitorium! Harry, na litość, co ci się stało?!

-Czego wy dwaj tak wrzeszczycie?- kotary odsłoniły się, ukazując odzianego w piżamę Blaise’a Zabiniego- Nie ma jeszcze szóstej! Nie możecie się kłócić w południe?

-Zabini!- wrzasnął Harry- Czemu Malfoy jest taki dziwny i gada, że jest moim chłopakiem?! Gdzie... gdzie są moje ubrania?!

-A ciebie co ugryzło?- ciemnowłosy chłopak zamrugał gwałtownie- Dray, co mu jest? Nie przesadziliście czasem wczoraj w nocy?

-Nie mam pojęcia, co z nim- Malfoy siedział oparty o ramę łóżka z rękami założonymi na piersi, a choć był niemal kompletnie odkryty, zdawał się tym absolutnie nie przejmować- Był całkowicie normalny, kiedy zasypiałem. Przyznajcie się, zaczarowaliście go jakoś, kiedy spałem?

-Nie jestem samobójcą- Zabini podrapał się po głowie- Może pójdź z nim do skrzydła szpitalnego?

-Tak, dobry pomysł- mruknął Draco i zsunął się z łóżka, po czym absolutnie nieskrępowany zaczął zbierać z podłogi rozrzucone w nieładzie ubrania.

                 Harry odkrył, że się gapi. Zarumienił się wściekle i spojrzał na Zabiniego, ale odkrył, że on robi dokładnie to samo.

-Zabini!!- warknął natychmiast Harry, czując jak fala idiotycznego gniewu pochłania go z siłą tsunami- Oczy w sufit!

                Malfoy wyprostował się i spojrzał na niego przez ramię, a Blaise czym prędzej wskoczył do własnego łóżka i zasunął kotary. Dopiero teraz Harry zdał sobie sprawę z tego, co wykrzyczał i z tego, że przez krótki moment czuł coś strasznego, czego czuć absolutnie nie powinien w podobnych okolicznościach: zazdrość.

                 Blondyn, który zdążył już ubrać spodnie, przyklęknął przed Harrym z niewyraźnym, chytrym uśmiechem.

-Chyba nie muszę się już o ciebie martwić- powiedział cicho- Powiedzmy, że takie poranne amnezje są całkiem normalne...

                 Pochylił się nad Harrym i umieścił czuły pocałunek na jego szyi. Harry jęknął głośno, odepchnął Malfoya i skulił się na dalekim końcu łóżka, ściskając kurczowo kołdrę.

-Co ty wyrabiasz, do wszystkich diabłów?! To... to nienormalne! Malfoy! Ja chcę do normalności!!!

                 Malfoy stanął w nogach łóżka i skrzyżował ręce na piersi, lustrując Harry’ego z niedowierzaniem.

-Co ci się stało, do jasnej cholery?!- szepnął, a jego głos nabrał niebezpiecznych tonów.

-Co mi się stało? Co tobie się stało! W jednej chwili jestem w klasie eliksirów i wielki kociołek leci mi na łeb, a już w następnej leżę w łóżku z tobą, kompletnie nagi, a ty zachowujesz się, jakby to wszystko było... normalne!

                W odpowiedzi Draco tylko długo mierzył go spojrzeniem, by po chwili rzucić mu w twarz jakieś ubrania.

-Ubieraj się w tej chwili- syknął- Zabieram cię do skrzydła szpitalnego.

***

                  Podążając za Malfoyem krętymi korytarzami, Harry oglądał swoje odbicie w każdym zwierciadle, jakie mijali. Jego ręka co i rusz błądziła w kierunku krawatu w zielono-srebrne pasy, odznaki Slytherinu na jego szacie i zielonych obszyć szaty. Dziwnym trafem, kiedy zażądał swojego mundurku Gryffindoru wszyscy Ślizgoni w dormitorium popatrzyli na niego wzrokiem, jakim mogliby obdarzyć staruszka pytającego o szkolny tornister.

                Na razie musiał się męczyć w mundurku Ślizgonów, ale już niedługo, pocieszał się w myślach. Zaraz znajdzie któregoś z profesorów albo pójdzie prosto do Dumbledore’a i opowie o wszystkim, a dyrektor to naprawi i znowu świat wróci do normalności...

-Na litość, Harry- jęknął Malfoy, obracając się w jego stronę- Chodziłeś w tym mundurku przez ponad sześć lat, a teraz nagle zdałeś sobie sprawę, że może źle na tobie wygląda?

-Odbiło ci, Malfoy- stwierdził Harry z mocą- Jestem w Gryffindorze. Zawsze byłem. Niedługo ktoś to wszystko wyjaśni.

-Przestań- szepnął nagle Draco, podchodząc do niego stanowczo za blisko-Przestań, proszę cię.

                  Przez krótką chwilę Harry widział coś dziwnego w tych dużych, lśniących oczach o barwie srebra, których jeszcze nigdy nie widział z tak małej odległości. Coś, co mogłoby być bólem, gdyby Harry nie wiedział, że Malfoy nie potrafi odczuwać tego typu emocji. Nagle Potter poczuł potrzebę dotknięcia tej twarzy, objęcia Malfoya, pocieszenia go w jakiś sposób... ale panicznie odrzucił to uczucie w tej samej chwili, w której zdał sobie z niego sprawę.

-Spróbuję jeszcze raz- powiedział blondyn dziwnym tonem, a Harry sam usłyszał, jak przełyka własną ślinę- I obyś tym razem doznał olśnienia, bo to naprawdę nie jest śmieszne.

                  W tym momencie Harry uznał, że świat stanowczo postanowił zakpić sobie z niego w najbardziej szokujący z możliwych sposobów, ponieważ Malfoy chwycił go mocno za ramiona i zamiast uderzyć go w twarz, czego Harry się spodziewał, pocałował go brutalnie.

                   Tego Harry się absolutnie nie spodziewał.

                   Zapragnął gorąco jęknąć z obrzydzenia, ale jego usta były chwilowo zajęte, wobec czego musiał zadowolić się gardłowym dźwiękiem protestu; efektem tego była jedynie silniejsza determinacja Malfoya do sklejenia ich ust razem, używając własnej śliny i języka zamiast Super Glue. To, że żołądek Harry’ego nagle wypełniły tysiące łaskoczących motyli, wcale nie pomogło. Ktoś powinien biegać za tymi motylami z siatką, pomyślał chłopiec. A najlepiej od razu ze szpilką i gablotą kolekcjonerską.

                   Kiedy ręce Malfoya zacisnęły się na jego włosach, przysuwając ich twarze jeszcze bliżej siebie, Harry - przez niejasną mgiełkę szoku i odurzenia -uznał stanowczo, że tego już za wiele. Zbierając całą samokontrolę i siłę, jaką w sobie znalazł, odepchnął od siebie zaskoczonego Ślizgona i dramatycznie wysunął ręce przed siebie, jakby w obronie przed mocami piekielnymi.

-Odejdź ode mnie, demonie!- wrzasnął rozpaczliwie.

-Harry, daj spokój, jaki...

-Ty nie jesteś Malfoyem! Malfoy nigdy nie mówi do mnie „Harry”! Ani mnie nie całuje, jeśli już o tym mowa! Prędzej pocałowałbyś Snape’a!

-Ych- Draco skrzywił się z obrzydzeniem, ale natychmiast się zreflektował- Posłuchaj, ty wariacie...

-Nie podchodź! Jesteś jakimś demonem w przebraniu! To mi się śni! To jakiś żart! Nie wiem, co się dzieje!

-To zdecyduj się wreszcie!- warknął Malfoy, najwyraźniej na granicy swojej cierpliwości, a Harry nagle uznał, że opcja z groźnym demonem jest całkiem na miejscu wobec tego oblicza- I zamknij się. Nie wiem, co ci odbiło, ale pani Pomfrey zaraz to wyjaśni a wtedy będziesz się musiał bardzo wysilić, jeśli przyjdzie ci ochota na jakiś prezent ode mnie dziś w nocy!

             Harry już otworzył usta, by wyrazić swoje oburzenie na podobne insynuacje, ale w tym momencie Draco uznał, że dość już wrzasków się nasłuchał, i pociągnął czarnowłosego chłopaka za rękaw do wnęki prowadzącej do skrzydła szpitalnego. Nie przejmując się nawet pukaniem, jakby była to czynność poniżej jego godności i klasy społecznej, młody Malfoy z łomotem otworzył drzwi i wparadował do szpitala, ciągnąc ze sobą Harry’ego.

-Pani Pomfrey!- zawołał władczo, nie pozwalając Potterowi się ruszyć.

-Tak, tak, już idę... Ach, to wy- westchnęła pielęgniarka, jak gdyby witała ich piąty raz tego poranka- O co chodzi tym razem?

-Z Harrym dzieje się coś dziwnego- oświadczył dramatycznie Malfoy, wyciągając Pottera na przód- Obudził się dzisiaj rano i nie wiedział, gdzie jest ani czemu jest ze mną. Mamrotał jakieś bzdury o kociołkach i eliksirach i myśli, że jest Gryfonem. W dodatku... był zaszokowany, k...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl