[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rozdział Trzynasty

 

Pierwszy Uśmiech

 

Wszyscy uśmiechają się w tym

samym języku. Tylko uśmiech

jest jednakowy na całym świecie.

Możesz się uśmiechnąć po angielsku,

a będzie to znaczyło dokładnie to

samo w Tajlandii.

 

— Olivia Goldsmith

Kumpelki z pak

 

 

Pomieszczenie, do którego zaprowadził go Lucjusz, nie było mu obce. Dotąd przebywał w nim tylko raz, lecz bez najmniejszego trudu rozpoznawał każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Kącik pełen książek, masywne biurko oświetlane przez promienie słońca czy olbrzymie obrazy zdobiące ściany. Wszystko wyglądało tak jak w dniu, gdy zjawił się w tym domu po raz pierwszy.

 

Nic się nie zmieniło… Nic… tylko ja.

 

Opadając na miękką sofę, spuścił głowę, zastanawiając się czy to na pewno w tym miejscu całe jego życie obróciło się do góry nogami. A może stało się to dużo wcześniej, w czasie, gdy Dumbledore wypowiedział te pamiętne słowa:

 

Avada Kedavra.

 

Tak, to chyba właśnie wtedy dotarła do niego bolesna prawda. To, co usiłował z nim zrobić dyrektor. Jego manipulacje, jego sztuczna dobroć i troska. Całe prawdziwe oblicze skryte dotąd za niewinnym uśmieszkiem dobrotliwego staruszka.

 

Wszystko.

 

Dumbledore mnie oszukiwał…

 

Nie przez dzień, czy dwa… robił to od zawsze… moje życie było przez niego jednym pasmem kłamstw. Nawet teraz nie chcę wierzyć, że ktokolwiek może być aż tak okrutny, ale nie mam wyboru… prawdy nie da się zmienić.

 

To boli.

 

Naprawdę mu ufałem… pomijając to, co przez niego byłem zmuszony przejść, to w czasie kilku ostatnich lat on pozostawał dla mnie kimś ważnym. Wiedziałem, że mogę zwrócić się do niego z każdym problemem, a teraz…

 

Nic nie jest takim, jakie znałem.

 

- Nie wiem, co mam robić…

 

- Harry? Wszystko w porzÄ…dku?

 

Zadrżał, gdy Lucjusz zbliżył się do niego, niespodziewanie kładąc mu rękę na ramieniu. Był pewien, że ten jakoś skomentuje tą jego irracjonalną reakcję i ulżyło mu, gdy zamiast coś powiedzieć, cofnął się zabierając dłoń.

 

Podnosząc na niego wzrok nie był pewien, co dostrzega w jego oczach, bardzo chciał to wiedzieć, ale stalowe spojrzenie było dla niego nieodgadnione.

 

Jest na mnie zły? Czy też … - nie dane mu było dokończyć tej myśli, bowiem w kominku niespodziewanie zapłonął ogień.

 

Snape idzie.

 

Nim minęło kilka sekund jego podejrzenia spełniły się, a wyżej wymieniony profesor pojawił się w pomieszczeniu.

 

- Witaj, Lucjuszu.

 

- Miło cię widzieć, Severusie. Dziękuję, że zgodziłeś się przyjść.

 

- Wiesz, że tobie nie mógłbym odmówić.

 

- Nie? Uważaj, bo zacznę tego nadużywać…

 

- Wątpię. Sądzę, że nie pozwoliłaby ci na to twoja Malfoy’owska duma, Lucjuszu.

 

-  Martwisz się o moją dumę? Czyżby zaczynał przemawiać przez ciebie gryfonizm, Severusie?

 

Przysłuchując się tej wymianie zdań, Harry z mimowolnym zaciekawieniem spoglądał na szkolnego mistrza eliksirów, na którego twarzy, zamiast zwyczajowej maski pojawił się delikatny uśmiech.

 

Uśmiecha się? On?

 

Ron by mi za nic nie uwierzył… a zresztą zapewne nigdy nie nadarzy się okazja do tego, bym mógł mu to powiedzieć.

 

- Czy noga ci dokuczała?

 

Harry zamrugał dopiero po kilku sekundach orientując się, że to pytanie Snape skierował do niego?

 

- Nie, nie bolała, ale… nie jestem w stanie zmusić jej do pracy – odpowiadając z trudem wydobywał z siebie kolejne słowa, wciąż nie potrafiąc od tak pogodzić się z faktem, że tak już pozostanie.

 

Nie chcę być kaleką… po prostu nie chcę…

 

Przeraża mnie, że mam już zawsze być zależny od innych.

 

- Spodziewałem się tego.

 

Gdy Snape ukucnął przed nim, bezceremonialnie podciągając mu nogawkę spodni, Harry zadrżał mimowolnie, gdy lodowate palce zetknęły się z jego skórą.

 

Bandaż sam zdjął już poprzedniego wieczoru i teraz przyglądając się własnemu kolanu, wyglądającemu zupełnie tak samo jak dotąd, z niechęcią dopuszczał do siebie świadomość, że są to tylko pozory.

 

Przez przeklęty czar Dumbledore’a, ono nie jest już takie, jakie było kiedyś. Nie jest i nigdy nie będzie!

 

Kiedy w ręku profesora pojawiła się różdżka, mimowolnie zacisnął pięści na samo wspomnienie bólu, który ten sprawił mu w czasie ostatniego badania. Był przygotowany na coś podobnego jednak teraz, nawet po wypowiedzeniu przez Snape’a zaklęcia, zaskoczony Harry nie odczuł nic więcej, poza lekkim powiewem ciepła.

 

Odetchnął uzmysławiając sobie, że to nie jest ten sam czar, co tamtego wieczoru.

 

Nie wiem czy jest lepszy, ale…

 

Przynajmniej nie sprawia bólu.

 

- Wszystko w porzÄ…dku.

 

Gdy po tych słowach Snape podniósł się, a Lucjusz odpowiedział mu skinieniem głowy, Harry jeszcze bardziej zmarkotniał.

 

- W porządku? Nic nie jest w porządku! Ta cholerna noga jest jak kłoda! Jak u licha, więc ma być w porządku?! – Z wściekłością uderzając ręką w protestujące kolano, odwrócił się w kierunku ściany, czując jak pod powiekami zbierają się zdradzieckie łzy.

 

Szlag by to! – Zaklął, ocierając je rękawem.

 

Zamarł, gdy Snape ponownie się zbliżył  i wciskając mu coś do rąk, pochylił się nad nim cicho sycząc mu do ucha:

 

- Przestań się mazać, dzieciaku. Powinieneś się cieszyć, w końcu niewiele brakowało, a spełniłbyś zachciankę Albusa i padł martwy. Skoro pokrzyżowałeś mu plany, nie rób nam zawodu i zacznij jeszcze bardziej uprzykrzać jego parszywe życie… zawsze wydawało mi się, że to w głowach gryffonów siedzą najwymyślniejsze psikusy.

 

Wypowiedź ta sprawiła, że przełykając własne łzy, Harry podniósł wzrok, nie potrafiąc się nie uśmiechnąć.

 

Psikusy…

 

Parsknął mimowolnie, gdy w jego wyobraźni zmaterializował się obraz poważanego dyrektora Hogwartu z twarzą obrośniętą różowymi piórkami.

 

- Widzę, że twój mózg już pracuje, ale zanim całkowicie odpłyniesz, załóż to.

 

- Założyć? – zapytał kompletnie zdezorientowany spoglądając na przedmiot trzymany w dłoniach.

 

- Tak, dzieciaku. Pięćdziesiąt punktów za słuchanie nauczyciela.

 

Czując na twarzy zdradliwy rumieniec przesunął między palcami czarną opaskę, bardzo dobrze wiedząc już, czym ona jest. Zdejmując kapcia, schylił się i przekładając przez nią stopę, powoli wsunął ją na kolano.

 

Wygląda prawie tak samo jak mugolskie stabilizatory dla sportowców, o który kiedyś Dudley jęczał ciotce, ale materiał, z którego jest wykonana, wydaje się do tego za cienki…

 

- Rekulio

 

Po tym zaklęciu zaskoczony poczuł, że opaska zaczyna się nagrzewać i twardnieć. Miał wrażenie, że jest teraz niczym metal, jednak, gdy ponownie jej dotknął, wciąż była tak samo miękka.

 

- Jak to możliwe, że…?

 

- To magiczny stabilizator. Umożliwi ci chodzenie bez laski. Czar należy odnawiać co trzy dni, radzę więc ci się go nauczyć.

 

Przytaknął, ledwie słuchając, co ten do niego mówi.

 

Umożliwi chodzenie…

 

Powoli podnosząc się z kanapy, niepewnie przeniósł ciężar ciała na chorą nogę, mimowolnie wyciągając ręce na boki w razie upadku, kolano jednak go utrzymało. Oszołomiony tym, ruszył przed siebie, ostrożnie stawiając krok za krokiem.

 

Noga była nieco sztywna i lekko nią pociągał. Miał pewność, że nigdy nie będzie nawet mowy o żadnym bieganiu, ale cieszył go sam fakt, że może znów samodzielnie chodzić, nie martwiąc się o to czy ktoś pomoże mu przemieścić się z jednego miejsca na drugie.

 

- Możesz opaskę moczyć i spać w niej. Gdy się przyzwyczaisz, to, że kulejesz będzie prawie niedostrzegalne, jeżeli tylko nie będziesz przemęczał nogi.

 

Nie wiedząc, co ma na to odpowiedzieć, po dłuższej chwili zdobył się wreszcie na wypowiedzenie jednego, jedynego słowa:

 

- Dziękuję.

 

 

= = = =

Koniec Rozdziału Trzynastego

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl