[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział Czternasty
Nie każde drzwi należy otwierać
Jest taka chwila, kiedy nie czuje
się już bólu. Wrażliwość znika, a
rozsądek tępieje, aż zatraci się
poczucie czasu i miejsca.
Gabriel García Márquez —
Opowieść rozbitka
(Rozdział X: „Chcę umrzeć”)
Wychodząc z salonu w dalszym ciągu odnosił wrażenie, że bez względu na to, czym miałoby to być, mógłby zrobić wszystko. Rozpierająca go radość sprawiała, że miał przemożną chęć podskakiwać jak wariat, krzycząc przy tym na całe gardło. To było jak sen, zupełnie jakby ktoś nagle podarował mu gwiazdkę z nieba. Nigdy dotąd nawet przez myśl mu nie przeszło, że tak przyziemna rzecz jak chodzenie o własnych siłach, może sprawiać aż tak wielką satysfakcję.
Miał pełną świadomość tego, że prezentu, który sprawił mu Snape, nie da się porównać z żadnym innym, jaki dotąd otrzymał. Nawet peleryna niewidka wydawała się czymś zupełnie pospolitym. Poza tym po raz pierwszy od dawna był w tak znakomitym humorze, że nawet fakt, iż został potraktowany jak małe dziecko i wyproszony z pokoju by „dorośli mogli porozmawiać”, nie był w stanie sprawić, aby poczuł się obrażony.
Właściwie pozostawienie go samemu sobie bardzo mu odpowiadało, zamierzał bowiem tą chwilę wolności przeznaczyć na poznanie domu. Miał już serdecznie dość tego, że nie wie nawet jak ma trafić na śniadanie bez zgubienia się po drodze w którymś z bocznych korytarzy.
Tak… skoro nikt mi nie zabrania to, czemu nie miałbym trochę pomyszkować? Zawsze wydawało mi się, że w domu kogoś pokroju Lucjusza Malfoy’a nie znajdę nic poza salą tortur i wilgotnym lochem! Zresztą nigdy tak właściwie nie interesowało mnie gdzie ktoś taki mieszka… A teraz… skoro ja także mam tutaj przebywać, to wolę wiedzieć gdzie w końcu jestem. Nie chcę być zmuszonym do tego, aby wciąż polegać na kimś innym, nawet w tak banalnej rzeczy jak przemieszczenie się z jednego miejsca w drugie!
Skoro już nie mam problemów z poruszaniem się, nie zamierzam być dłużej zdany na osobę, która dotąd była moim wrogiem! Nawet… nawet jeśli całkiem dobrze mi się z Draco rozmawia…
Odsuwając od siebie rozmyślania, ruszył do przodu, zdecydowany zajrzeć w każdy kąt. Mijając kolejne drzwi jak leci naciskał wszystkie klamki. Nie do końca wiedział, co spodziewa się znaleźć, ale już po kilku minutach mógł stwierdzić, że jak dotąd nie natrafił na nic odbiegającego od normy. Wręcz przeciwnie, po otwarciu ósmej z rzędu sypialni, wyglądającej jakby czas zatrzymał się w niej blisko sto lat wcześniej, zaczął się zastanawiać, czy poza kilkoma pomieszczeniami, w których był wcześniej z Draco, ten dom nie jest najzwyklejszym muzeum staroci.
Po co u licha tu tyle tego? Żeby skrzaty miały więcej do sprzątania? Co jak co, ale zaczynam cieszyć się, że u Dursley’ów było tego wszystkiego znacznie mniej… jeśli wuj zmusiłby mnie do sprzątania takiego wielkiego domu to… - wzdrygnął się na samą myśl, zaraz jednak skarcił się w duchu – Dlaczego właściwie pomyślałem o wujostwie? Przecież oni już nie są częścią mojego życia…
Czemu więc nie potrafię się od nich uwolnić? Czy długo jeszcze na samą myśl o wujku Vernonie moje ciało będzie przeszywał lodowaty dreszcz..? Cholera! Nie chcę o nim myśleć! Ani o nim, ani o Dumbledore! Czy nie mogę tak po prostu zapomnieć?
Oczekuję zbyt wiele?
Przymknął na kilka sekund powieki, opierając się plecami o wiszący na ścianie gobelin. Starał się wymazać sprzed oczu obraz wesoło uśmiechniętej twarzy dyrektora. Zajęło mu to blisko minutę, wreszcie jednak wracając do rzeczywistości odychając się rękami, podążył dalej, szepcząc:
- Chciałbym cię zabić Dumbledore.
Wciąż pogrążony w myślach praktycznie przestał zwracać uwagę na to, dokąd idzie i dopiero po zajrzeniu do jednego z pokoi na piętrze, powrócił do rzeczywistości.
Jak? Skąd?
Zaskoczony rozglądał się we wszystkie strony, nie bardzo przekonany, co do tego, czy to, co widzi jest prawdą.
Kino?!
Choć to określenie za nic nie pasowało mu do jakichkolwiek wyobrażeń o domu mrocznych czarodziei, było jedynym, które przychodziło mu na myśl, gdy raz za razem wodził wzrokiem po przestronnej sali.
Olbrzymi ekran zajmujący praktycznie całą ścianę był identyczny z tymi, które można było znaleźć w każdym mugolskim kinie, jednak reszta pomieszczenia nieco odbiegała od zwyczajowych standardów. Zamiast równych rzędów składanych krzesełek, stały niesymetrycznie ustawione głębokie fotele. Harry był pewny, że są tak miękkie, że gdyby usiadł w jednym z nich, zapadłby się. Miejsc było dziesięć, a przy każdym stał okrągły szklany stolik. Poza tym w jednym z rogów pomieszczenia bez trudu dawało się zauważyć sporej wielkości barek. Stojące za szybą trunki mieniły się różnymi kolorami w świetle padających przez wysokie okna promieni słońca.
Harry uśmiechnął się mimowolnie, bez wahania przyznając przed samym sobą, że jak do tej pory ten pokój bez oporów jest w stanie zakwalifikować jako najlepszy.
Jest on po prostu super!
Może nawet będę mógł coś tutaj obejrzeć? Jak dotąd tylko raz w podstawówce byłem w kinie, gdy Dursley’owie zostali zmuszeni przez pedagoga do tego, byśmy obaj z Dudley’em wyszli… Siedziałem potem za to przez cały tydzień w komórce, a przy kolejnych wycieczkach klasowych zawsze byłem bardzo poważnie „chory”, jednak tamtego jednego dnia nigdy nie zapomniałem.
Podobnie jak wyjścia do zoo…- z trudem powstrzymał parsknięcie, gdy przypomniał sobie minę Dudley’a w momencie, gdy szyba terrarium wyparowała.
Szkoda, że nie było jak tego uwiecznić.
W dużo lepszym humorze powrócił do dalszego przetrząsania piętra, niestety poza tym jednym pokojem, wszystko znów było wręcz przerażająco staroświeckie. Począwszy od kolejnych czterech typowo ślizgońskich sypialni, przez przedpotopowy salonik gdzie królował wypłowiały róż, aż po niewielki gabinet, gdzie każda rzecz, włącznie sufitem była smoliście czarna.
Chyba lepiej nie zastanawiać się, kto to miejsce projektował… - zrezygnowany pokręcił głową, zamykając za sobą drzwi. Spoglądając w kierunku dwóch kolejnych korytarzy i odetchnął pewien, że to już byłoby zbyt wiele. Chodził już od ponad godziny i chyba jak na razie miał dość.
Myślałem, że obejrzę wszystko za jednym zamachem, ale zaczynam się zastanawiać, czy ten przeklęty dom ma właściwie jakikolwiek koniec…Szczerze… coraz bardziej zaczynam w to wątpić.
Decydując się dla odmiany przenieść na zewnątrz, zszedł na parter. Odnalezienie wyjścia nie było takie trudne, jednak, gdy miał już otworzyć drzwi, jego uwagę przykuły inne, znajdujące się zaledwie kilka kroków w bok, przy jednym z dziwnie spoglądających na niego portretów. Powoli odwracając się w ich stronę, poczuł jak nagle robi mu się zimno ze zdenerwowania.
Parter zwiedził już wcześniej, ale był absolutnie pewien, że jeszcze pól godziny temu w tym miejscu nie było żadnego przejścia.
Dałbym sobie rękę uciąć, że tutaj jedynymi drzwiami były te wyjściowe, więc… Skąd się wzięły te drugie? A może mam jakieś omamy?
Niepewnie zbliżając się w ich stronę, powoli położył rękę na srebrnej klamce, lecz nim ją nacisnął, zawahał się:
Czy powinienem je otwierać? Jeśli naprawdę pojawiły się znikąd, to chyba lepiej byłoby najpierw kogoś zapytać, o co w tym chodzi, ale… Ale co będzie, gdy pójdę po kogoś a one tak po prostu znów znikną?
Wtedy mogę nigdy nie dowiedzieć się dokąd prowadzą…
Cholerna ciekawość…- przebiegło mu jeszcze przez myśl, ale i tak jednym ruchem nacisnął klamkę i pchnął. Drzwi otworzyły się z cichym zgrzytem.
Czując dziwnie przyspieszone uderzenia własnego serca, zajrzał do środka, ale chociaż ledwie dochodziło południe, wewnątrz sali było zbyt ciemno by był w stanie dojrzeć cokolwiek. Po raz kolejny przebiegło mu przez myśl, że powinien zrezygnować, jednak zignorował wszelkie ostrzeżenia i zdecydowany wszedł w głąb pomieszczenia.
Ledwie przekroczył próg, wejście zatrzasnęło się.
Nie będąc w stanie zobaczyć nawet własnych rąk, momentalnie odwrócił się sięgając przed siebie, jednak w miejscu gdzie powinna być klamka, nie było nic.
Co jest?
Ponownie wyciągnął rękę postępując krok do przodu, w pełni przekonany o tym, że powinien dotknąć dłonią ściany, jednak przed nim była jedynie pustka.
Dlaczego?
Rozpaczliwie starając się opanować trzęsienie własnego ciała, już zaczynając żałować tego, że znów zamiast pomyśleć dał się ponieść swojej przeklętej ciekawości.
Czy zawsze muszę się w coś wpakować?
- Halo! – zawołał, ale do jego uszu nie doszedł żaden dźwięk, zupełnie tak jakby jego głos zaginął gdzieś w nicości. – Tu jestem! Nie mogę wyjść! Wypuście mnie! – Krzyczał z całych sił, coraz słabiej walcząc z ogarniającą go paniką.
Wypuście mnie!
- Dlaczego Harry?
Podskoczył, gdy nagle tuż za jego plecami rozległ się aż nazbyt znajomy szept, a otaczająca go ciemność ustąpiła ostrym promieniom słońca. Powoli odwracając się, z przerażeniem spojrzał w błękitne oczy Dumbledore’a, teraz już bez trudu rozpoznając okrągły gabinet, w którym się znalazł.
W jaki sposób? Co się… Przecież… To niemożliwe!
Powoli cofając się do tyłu, bezskutecznie starał się pozbierać rozbiegane myśli, tymczasem świdrujący wzrok dyrektora wciąż zdawał się przewiercać go na wylot.
- Cieszę się mój chłopcze, że znów się spotykamy. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale to nie ładnie tak uciekać bez słowa... W dodatku już dawno powinieneś być martwy, a ty co? Wciąż jesteś nieposłuszny Harry.
Słysząc to, nerwowo przełknął ślinę, pragnąc już tylko żeby ktoś go uszczypnął i powiedział, że to wszystko było jedynie snem.
- Obudź się! Obudź! – powtarzał raz za razem, jednak postać dyrektora wciąż widniała przed nim, w pełni materialna.
- To nie sen, Harry.
Gdy Dumbledore wyciągnął w jego stronę różdżkę, osunął się na ziemię, nie mogąc schwytać powietrza.
Był bezbronny.
Nie potrafił się ruszyć. Nawet gdyby miał teraz przy sobie różdżkę, wyciągnięcie jej i skierowanie na Dumbledore’a byłoby zadaniem ponad jego siły. Zresztą dyrektor był od niego znacznie silniejszy. Wiedział, że nie ma z nim najmniejszych szans.
- Spokojnie Harry, za kilka sekund będzie po wszystkim.
Kiedy po policzkach spłynęły mu łzy, nawet nie próbował ich ocierać. Czuł się zdradzony i kompletnie bezsilny.
Miałem tu być bezpieczny… Mówili mi, że nic już mi nie grozi… że on mnie nie dosięgnie… Dlaczego więc… Jak on mnie znalazł?
Czemu nikt nie przychodzi? Czemu nikt nas nie słyszy…
Powinni mi pomóc!
Ja… boję się…
Nie chcę umierać…
Nie chcę…
- Do widzenia, mój chłopcze. Avada…
Zacisnął powieki, wiedząc, że to już koniec.
Dumbledore zwyciężył…
- …Kedavra.
W ułamku sekundy całe jego ciało zdrętwiało i wszystko pogrążyło się w niebycie.
^ ^ ^ ^
Koniec Rozdziału Czternastego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]