[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rozdział Siedemnasty

 

Arystokrata?

 

Nawet jeśli czasem trochę

się skarżę – mówiło serce –

to tylko dlatego, że jestem

sercem ludzkim, a one są

właśnie takie. Obawiają się

sięgnąć po swoje najwyższe

marzenia, ponieważ wydaje

im się że nie są ich godne,

albo że nigdy im się to nie uda.

 

Paulo Coelho

 

 

Opadł do tyłu na poduszki, zrezygnowany zamykając przy tym powieki. Książka, którą dopiero co czytał, z łoskotem zsunęła się na podłogę. Nawet nie kiwnął palcem by się po nią ruszyć. Nie widział takiej potrzeby. Instrukcje, które zostały w niej zawarte czytał już tak wiele razy, że znał je praktycznie na pamięć. Znał je i czuł się przez to coraz bardziej sfrustrowany. Od momentu, w którym wyszedł z Draco do ogrodu mijał już trzeci dzień, a w dalszym ciągu nie posunął się do przodu w nauce animagii.

 

Nie pocieszało go nawet to, że Draco również stoi w miejscu. Nie w sytuacji, gdy najzwyczajniej w świecie, żaden z nich nie wiedział, co ma właściwie zrobić. Wcale nie chodziło o to, że książki były napisane zbyt trudnym językiem. Nie, nic z tych rzeczy. Problem ich było to, że chociaż znali wszystkie instrukcje, nie mieli kompletnie pojęcia jak zabrać się za pierwszy i najważniejszy punkt rozpoczęcia „nauki”.

 

„Gdy odnajdziesz i ujrzysz swe wewnętrzne zwierzę, twój umysł będzie zdolny połączyć się z nim w jedno. Twe zwierze jest tym, które odzwierciedla twoje zdolności i marzenia, a jednocześnie stanowi esencję twego serca.”

 

Po raz kolejny powtarzając w myślach przeczytany ustęp, bezskutecznie usiłował zrozumieć, jakim właściwie jest zwierzęciem.

 

- …odzwierciedla zdolności i marzenia… Jakie ja właściwie mam marzenia? Skąd mam wiedzieć, co odzwierciedla moje zwierzę, jak nawet nie wiem, jakie obecnie mam marzenie? A zdolności? Jak mi może w czymkolwiek pomóc znajomość kilku zaklęć z lekcji Obrony czy też to, że jestem dobrym szukającym? Co z tym wszystkim miałby mieć wspólnego quiditch? Cholera! - wściekły uderzył pięścią w pościel, ale w najmniejszym nawet stopniu nie zmniejszyło to jego złości.

 

Nienawidził sytuacji, w których nie potrafił nic zrobić.

 

Szkoda, że nie mogę spytać Syriusza o to, jak on tego dokonał. Wiem, że wtedy to byłoby o wiele prostsze, ale… nie jestem już osobą, którą uważał za swojego chrześniaka i nigdy więcej już nią nie będę.

 

Teraz… gdy noszę nazwisko Malfoy to… to zupełnie tak jakbyśmy nagle znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Z pewnością, nie będzie on już chciał mieć ze mną nic wspólnego.

 

Znienawidzi mnie…

 

W końcu, nie jestem przecież synem jego najlepszego przyjaciela…

 

Kimś, z kim chciałby utrzymywać kontakt…

 

- Śpiąca królewno! Przesyłka do ciebie! – dobiegający z korytarza głos Draco, momentalnie wyrwał Harry’ego z zamyślenia:

 

- Mówiłem, że jak jeszcze raz nazwiesz mnie… - zaczął, zrywając się do siadu i z wściekłością spoglądając w stronę właśnie otwierających się drzwi, urwał jednak dostrzegając stos paczek, które Draco lewitował przed sobą.

 

- Co to?

 

- Twoje zakupy, a co myślałaś Królewno?

 

Zakupy? – powtórzył niepewnie w myślach i nagle do niego dotarło.

 

- Ubrania.

 

- Brawo! Dziesięć punktów dla gryffindoru! Chyba jednak Snape się mylił, masz jednak, co nieco rozumku w tej pustej łepetynie królewno.

 

Dostrzegając niewinny uśmieszek na twarzy Malfoy’a, Harry schwycił najbliżej leżącą poduszkę i z rozmachem cisnął w niego, licząc, że w ten sposób utnie kolejny komentarz. Niestety Draco zdążył zrobić unik i pierzasty pocisk minął go o kilka centymetrów.

 

- Pudło.

 

Słysząc satysfakcję w jego głosie, zgrzytnął zębami. Mimo wszystko jednak odpuścił sobie ponowne celowanie w niego, wychodząc z założenia, że potem będzie musi po te poduszki wstać.

 

Wcale nie miał na to ochoty.

 

- Wychodzimy za pół godziny, przebieraj się – Gdy z tymi słowami, Draco upuścił na pościel paczki, Harry spojrzał na niego i lekko zdezorientowany zapytał:

 

- Wychodzimy? O czym ty mówisz?!

 

Uśmiech, który ponownie pojawił się na twarzy Malfoy’a, ani trochę się Harry’emu nie spodobał. Wzdrygnął się, słysząc nagle tuż przy uchu jego cichy szept:

 

- Przetestujemy ile w tobie właściwie jest Malfoy’a.

 

- Co masz na myśli? – spytał, przeklinając sam siebie za to, że dał się wyprowadzić z równowagi i głos mu drży.

 

- Zostaliśmy zaproszeni na oficjalny obiad.

 

- Obiad? Do kogo? – ponownie zapytał, odwracając się w stronę Draco, który właśnie opadł tuż obok niego na łóżko.

 

- Do Malfoy’ów

 

Malfoy’ów… - zadrżał nieświadomie. Dotąd nie zastanawiał się nad tym czy są jeszcze jacyś inni Malfoy’owie. Prawdę mówiąc nie wziął żadnych ciotek i wujków pod uwagę. Nie wiedział, dlaczego.

 

Może z tego powodu, że cio… pani Petunia i pan Dursley nigdy nie mieli jakiejś licznej rodziny. Że Wesley’owie, chociaż są tak liczną rodziną, to także nigdy nie wspominali o ciotkach i wujkach.

 

Nie wiem… ale…

 

Świadomość tego, że są jeszcze jacyś krewni, jest… dziwna. Nigdy właściwie nie byłem członkiem jakiejkolwiek rodziny, a teraz…

 

- Spokojnie. Nikt cię tam nie zje. Zresztą, to nie będzie jakieś wystawne przyjęcie. Poza nami będzie babcia, jej brat i zapewne Altri.

 

- Altri?

 

- Wkurzająca smarkula.

 

Smarkula?

 

- Ile ma lat?

 

- Za mało.

 

- A…

 

- Cichaj już. Królewno i z łaski swojej przebieraj się wreszcie, bo do babci lepiej się nie spóźnić. Ja nie chcę mieć jej niezadowolonej na karku. Ruszaj się więc! Ja muszę jeszcze sam się przygotować.

 

Zostawiony niespodziewanie samemu sobie, jeszcze przez moment patrzył w stronę drzwi, za którymi zniknął Draco, po czym wzruszając lekko ramionami, zabrał się za rozrywanie papieru z przyniesionych przez niego paczek. Wyciągając kolejne części garderoby, oglądał je zaciekawiony, nagle jednak zamarł, spoglądając na ostatnią z nich.

 

- Co to jest? Przecież… to wygląda jak… Czy ja się cofnąłem o jakąś epokę? Już wolałbym któryś z tych idiotycznych kompletów, w jakich widziałem kiedyś Malfoy’a! Czy oni naprawdę myślą, że ja coś takiego na siebie włożę?

 

Nigdy! – Wstał, pozostawiając rzeczy na łóżku. Trzy razy obszedł pokój, po czym, klnąc na samego siebie, schwycił spodnie i koszulę. Kierując się do łazienki, w głowie raz po raz zadawał jedno pytanie:

 

Dlaczego znów ulegam?

 

*   *   *   *  

 

Dziesięć minut później, stojąc przed lustrem, z niechęcią przyglądał się własnemu odbiciu. Czarne, wąskie spodnie i tego samego koloru, jedwabna koszula, prezentowały się na nim całkiem nieźle. Nie mógł zaprzeczyć, że podoba się sobie w nich, jednak to nie one go martwiły. Po raz kolejny przyglądając się trzymanej w ręku rzeczy, zastanawiał się czy aby na pewno musi ją wkładać. Nie wiedział nawet czy to czarne coś ma określić mianem marynarki, czy też może płaszcza.

 

Wsuwając dłonie w rękawy, odrzucił włosy na plecy i po raz kolejny utkwił wzrok w zwierciadle. Wąskie rękawy, kończyły się wywiniętymi mankietami, grubo obszytymi srebrną nicią, układającą się w jakiś skomplikowany wzór. Marynarka nie miała kołnierzyka ani guzików, zamiast tego jednak w miejscu ich znajdował się pas szerokości blisko dwóch centymetrów, z wzorem symetrycznym z tym z mankietów. Najdziwniejsze jednak dla Harry’ego w tym wszystkim było to, że sięgała za kolana.

 

Może jednak sobie to odpuszczę? Czy ktoś się zorientuje? Chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko, jeśli…

 

- Całkiem, całkiem, dzieciaku.

 

Słysząc za sobą głos Draco, odwrócił się do niego momentalnie:

 

- Kiedy… - zaczął i urwał, spoglądając na to, co ten ma na sobie.

 

Czarne spodnie i ciemnozielona koszula, całkiem nieźle komponowały się z rozpiętą, czarną marynarką, którą miał zarzuconą na wierzch.

 

- Dlaczego ty…

 

- Dlaczego jestem taki przystojny?

 

- Czemu idziesz w normalnej marynarce, a ja mam mieć na sobie coś takiego!

 

- Hmmm. Pomyślmy. Może, dlatego, że to twoja pierwsza wizyta tam? Poza tym najwidoczniej pan Dubois uznał, że to najodpowiedniejsze stroje do twojej urody. Nie zauważyłeś, jaką miał zniesmaczoną minę, gdy zobaczył cię w za dużych ubraniach.

 

- On uznał? To ja już nie mam nic do powiedzenia?

 

- Owszem, nie masz. Ale spokojnie, on naprawdę zna się na rzeczy. Moją garderobę także tworzył od podstaw. I nie narzekaj już, naprawdę dobrze w tym wyglądasz. Powinieneś jeszcze tylko włosy spiąć.

 

- Nie ma mowy! Tylko brakuje mi jeszcze bym włożył tą aksamitną wstążkę, by w ogóle wyglądać jak jakiś cholerny arystokrata!

 

- Jesteś arystokratą.

 

- Co proszę?

 

- Malfoy’owie należą do jednego z pięciu najstarszych czarodziejskich rodów czystej krwi. Jesteśmy tym samym…

 

- Nie kończ. Proszę. Chyba mam już dość.

 

- W porządku. Zepniesz włosy? – Zgrzytną zębami, gdy Draco niewinnie zaczął się zbliżać, chwytając przy okazji pozostawioną na szafce wstążkę.

 

- Nie!

 

- Będziesz wtedy…

 

- Malfoy! Bo zacznę nazywać ciebie tchórzofretką! – syknął, gdy dzieliło ich już odległość mniejsza niż pół metra.

 

- Wypraszam sobie Królewno! To cios poniżej pasa.

 

- To zostaw z łaski swojej moje włosy w spokoju! I przestań w końcu nazywać mnie tą przeklętą królewną!

 

- W porządku. Zostawię twoje włosy, tylko się racz w końcu ruszyć z miejsca. Powóz już dawno podjechał.

 

Powóz?

 

Jaki powóz?!

 

- Jedziemy powozem? – zapytał po blisko minucie, gdy znaczenie tego słowa w pełni do niego dotarło, ale odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się w poszukiwaniu Draco, lecz nim się zorientował, znów był w pokoju sam.

 

Kiedyś cię zabiję Malfoy. Możesz być tego pewnym – to była jego ostatnia myśl przed tym, jak opuścił pokój, donośnie przy tym trzaskając drzwiami.

 

*   *   *   *  

 

Delikatne kołysanie powozu, bezszelestnie mknącego przed siebie, powoli zaczynało go usypiać. By rozproszyć coraz silniej ogarniającą go senność, po raz kolejny kątem oka zerknął na siedzącego tuż obok Draco. Jego wścieka mina, mówiła sama za siebie, ostrzegając by z nim nie zadzierać.

 

Odwracając wzrok, Harry z trudem powstrzymał cisnące się na usta parsknięcie. Bardzo dobrze wiedział, dlaczego ten jest w takim stanie. Gdy tuż przed tym jak wsiadł do powozu, Lucjusz podał mu flakonik z eliksirem chroniącym umysł, w jednej chwili przypomniał sobie jedną z niedawnych rozmów i zachowanie Draco ani trochę go nie zaskoczyło.

 

On obecnie rzeczywiście przypomina rozkapryszone dziecko. Ciekawi mnie, jakby zareagował, gdybym mu to wytknął? – Tym razem już jawnie uśmiechając się do własnych myśli, musiał odwrócić się w stronę okna, by nikt nic nie zauważył.

 

Naprawdę muszę kiedyś sprawdzić, jaka będzie jego reakcja. Tylko… chyba powinienem mieć wtedy pod ręką aparat fotograficzny. Tak, jestem w stu procentach pewien, że będzie bardzo przydatny.

 

- Dojeżdżamy. – Nim cicha wypowiedź Lucjusza na dobre przebrzmiała, powozem delikatnie szarpnęło i zatrzymali się.

 

- Mam nadzieję, że Brykcjusz jest na kolejnej delegacji i nie zdołał dzisiaj przybyć. Nie zdzierżę jego obecności. – Zdegustowane słowa wysiadającej Narcyzy, zaintrygowały Harry’ego, jednak gdy spojrzał pytająco w stronę Draco, ten jedynie wyszczerzył się, nie wysilając na jakąkolwiek odpowiedź.

 

- Kto… - zaczął ponownie, nie mając zamiaru tak szybko ustąpić, lecz i tym razem jedne co uzyskał, to wymowne „zobaczysz”.

 

Zirytowany tego rodzaju zbywaniem, posłał mu wściekłe spojrzenie i nie oglądając się już na niego, także opuścił powóz. Oślepiony na kilka sekund promieniami słońca, zamrugał poczym niczym wmurowany zapatrzył się w piętrzący kilka metrów przed sobą budynek.

 

To przecież… - nawet w myślach miał problem ze skonstruowaniem spójnego zdania. Widok rozpościerający się przed jego oczami, przeczył wszystkiemu, co przez całą drogę sobie wyobrażał.

 

Dlaczego? - Postępując kilka kroków do przodu, w dalszym ciągu nie bardzo potrafił posklejać myśli.

 

Prawdę mówiąc jadąc tutaj oczekiwał czegoś na kształt domu, w którym obecnie przebywał, lecz to co ujrzał nie miało z tym nic wspólnego. Nie przypominało Malfoy Manor, chałupy Weasleyów, czy też Hogwartu. Powoli zaczynał się zastanawiać, czy posiadłość, przed którą stoi aby na pewno ma cokolwiek wspólnego z czarodziejami.

 

Jasny, półokrągły budynek z całym przeszklonym frontem oraz dużym tarasem, na którym rozstawiono najzwyczajniejszy w świecie ogrodowy parasol. Taki obraz przeczył wszystkiemu, co wiedział o domach czarodziejów.

 

- Zdziwiony?!

 

Harry podskoczył, gdy Draco niewiadomo kiedy zbliżył się i stając tuż obok niego, wydarł mu się do ucha.

 

- Malfoy! – warknął, zaraz jednak został uciszony przez niego.

 

- Malfoy? Czy nie sądzisz, że jest nas tu trochę za dużo by mówić po nazwisku? A może mają ci odpowiadać wszyscy na raz?

 

Nie mogąc znaleźć na to żadnej sensownej riposty, zamachnął się na Draco, ten jednak jak zwykle zdołał zrobić unik.

 

- Za wolno Królewno.

 

- Ja cię zaraz…

 

- Ładnie to się tak kłócić, zamiast grzecznie przywitać? Czy od nadmiaru słońca wasze maniery całkowicie wyparowały?

 

Obaj jednocześnie podskoczyli i jak na komendę odwrócili się w prawo. Harry zmieszany wpatrywał się, w wolnym krokiem idącą w ich kierunku starszą panią, która jak podejrzewał była jego babcią. Jej elegancka, ciemnozielona suknia i laska, na której się podpierała, tylko go w tym upewniały, jednak i tak cała ta sytuacja zdawała mu się lekko surrealistyczna.

 

 

*   *   *   *  

 

- Altri – to z języka włoskiego, odmiana jakiegoś zaimka. Nie wnikałam w szczegóły. Przypadło mi do charakteru postaci, więc zrobiłam z tego imię ;)

 

- Brykcjusz – zlatynizowana forma celtyckiego imienia Bricius.

 

*   *   *   *  

 

Koniec Rozdziału Siedemnastego

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amelia.pev.pl