[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY:
NAD RZEKĄ
- Chłopcze!!! Na dół!!! Ale już!!!
Głośny wrzask wuja Vernona przetoczył się przez dom pod numerem czwartym i wyrwał Harry’ego z zamyślenia.
„Co znowu?” Pomyślał z niechęcią nie ruszając się z łóżka. Przez chwilę miał ochotę zlekceważyć dochodzące z dołu krzyki, ale wiedział, że w takich przypadkach jak ten nie należy przesadzać. Doświadczenie podpowiadało mu, że w mgnieniu oka awantura przeniosłaby się tu, do sypialni. Ostatnio męscy członkowie rodziny Dursley’ów zrobili się mocno drażliwi. Harry podejrzewał, że miało to związek z przedłużającą się dietą odchudzającą serwowaną przez ciotkę Petunię. Ale jak na razie nikt jeszcze nie zdobył się na ostrzejszy protest wobec talerza z ćwiartką grejpfruta.
Westchnął ciężko, odłożył na szafkę nocną zdjęcie Syriusza, w które wpatrywał się już od kilku godzin, wstał z łóżka i powędrował na dół. W kuchni zastał ciotkę i wuja w dość podłych humorach. Dudley zaś z ponurym wyrazem twarzy siedział przed telewizorem i tęsknie wpatrywał się w reklamę torcików Wedla.
- Gdzie się podziewałeś?!! – Warknął złowieszczo wuj, gdy tylko go zobaczył
- Na górze – odpowiedział ostrożnie Harry w każdej chwili gotowy na unik. Jeśli chodziło o kontakty ze swoimi krewnymi, nigdy nie wiedział, czego ma się spodziewać.
- A gdzie powinieneś być?!!!
Ich podopieczny uczciwie się zastanowił
- Też na górze? – Zaryzykował
- NA DOLE!!!! – Ryknął wuj Vernon. Zrobił się cały czerwony na twarzy a świńskie oczka zapłonęły wściekłością, – Co ty sobie wyobrażasz?! Od kilku tygodni siedzisz w tej swojej klitce, rozleniwiłeś się, nic nie robisz!! Dom wygląd jak chlew!!!
Harry odruchowo rozejrzał się po nieskazitelnie czystej kuchni
- Nie mówiąc już o twoim pokoju – wtrąciła sucho ciotka – Jak to wygląda?! Tam to tylko bombę wrzucić i różnicy by nie zrobiło!
- A poza tym …– ciągnął wuj - Nie po to się ciebie woła na obiad dla samej przyjemności pokrzykiwania. Myślisz, że kim jesteśmy?! Twoimi służącymi?! A ty możesz sobie odmawiać i grymasić?!!!
- Ale ja…
- Ja mu się nie dziwię! – Krzyknął z pokoju Dudley – Mnie też nieśpieszno do tych glutów i papek, co gotuje mama!
- Nie interesują mnie żadne pokrętne wyjaśnienia!! – Wuj nie zwracając uwagi na wypowiedź syna wyrżnął pięścią w stół – Jak ty się zachowujesz, Harry?! Ty niewdzięczniku, ty bachorze!!! Póki mieszkasz pod moim dachem, będziesz robił, co ci każę!!! Co z ciebie wyrosło?!! A tak się o ciebie troszczyliśmy, dbaliśmy…
W tym momencie rozżalony Harry pomyślał, że wuj, – co, jak co – ale w tej kwestii mocno przesadził.
- No i zrób coś z tym śmietnikiem – burknęła ciotka – wskazała ręką na pokaźny stos listów zajmujący cały stolik.
- To do mnie? – Zdziwił się Harry.
- Nie, do mojej prababci – prychnęła ciotka – Jasne, że do ciebie! Od tych twoich zwariowanych przyjaciół. Jakbyś się tak nad sobą nie użalał…
- Wcale się …- zaczął oburzony Harry
- Użalasz się – wpadł mu w słowo Dudley – Przez ciebie nie mogę w nocy spać!
- …to byś wiedział, że te sowy zatruwają nam życie – dokończyła ciotka – Codziennie skrzydlaty najazd!! Mam już tego dosyć!!
- A ty im w ogóle odpisujesz? – Spytał podejrzliwie wuj
Harry wzruszył ramionami
- A po co? – Spytał ponuro.
Była to prawda. Od śmierci Syriusza na nic nie miał ochoty, ogarnęła go apatia i wszystko go nudziło. Serce przepełniał mu ból po stracie ojca chrzestnego. Najczęściej mógł tylko leżeć i gapić się w sufit. Nocami, połykając łzy wypatrywał na niebie Syriusza, Psiej Gwiazdy. Koło łóżka stało małe lusterko poklejone taśmą. Wbrew wszystkiemu maleńka cząstka w duszy Harry’ego wciąż wierzyła, że jego ojciec chrzestny żyje i czeka gdzieś na niego. Zaniedbane listy od przyjaciół leżały odłogiem. Nie mógł się zmusić by napisać, choć kilka słów. Pozostawała jeszcze sprawa przepowiedni…
- Jak to, „po co”?!!! – Wrzasnął wuj Vernon – Ja nie chcę, żeby twoi zwariowani koleżcy wpadli tu z pretensjami, że cię źle traktujemy!!! Jak widać wuj nie zapomniał groźby Szalonookiego Moody’ego.
- Niewiele by się pomylili – mruknął Harry pod nosem.
Wuj usłyszał.
- Nie będziesz mi się tu stawiał głupi szczeniaku!!! – Ryknął z wściekłością.
Harry poczuł jak nabrzmiewa w nim złość
- To przestańcie się ciągle do mnie wtrącać!!! – Wrzasnął – Mam tego dosyć!!!
Odwrócił się na pięcie i podszedł do drzwi
- Zaraz! Co ty robisz?! – Zaniepokoiła się ciotka. Dudley już nie oglądał telewizji. Bez żalu porzucił reklamę proszków do prania i z ciekawością obserwował rozwój wypadków.
- Wychodzę! – Rzucił przez ramię
- Gdzie?!! Przecież tobie nie wolno…
TRZASK!!!
Biegł ulicą przed siebie. Nie obchodziło go gdzie pójdzie, co się stanie i co zrobi potem. Ważne było tylko jedno. Żeby, choć na chwilę oddalić się od domu, pobyć sam. Od kilku tygodni czuł się źle, samotny i nieszczęśliwy. Umarł jego mentor i przyjaciel. W sercu czuł nieznośną pustkę. Oraz chęć zemsty. Kiedy przed oczami stawała mu twarz Bellatrix Lestrange, pojawiała się nienawiść. Gdzieś w połowie Wisteria Walk zdał sobie instynktownie sprawę, że ktoś go śledzi. Złość już wyparowała, a w jej miejsce zaczął się wkradać strach. Szedł wolniej i ostrożniej. Szósty zmysł podszeptywał mu, że ktoś czai się za jego plecami…
- Wiem, że tam jesteś!!! – Wykrzyknął w przypływie rozpaczliwej odwagi – Wyjdź i się pokaż!!!
Coś zaszeleściło i z krzaków wyłonił się …Mundungus Fletcher
- Nie wrzeszcz tak – skrzywił się – Już i tak podczas kłótni z twoim wujem słyszała cię połowa dzielnicy.
- Co tu robisz – burknął Harry.
- A tak sobie spaceruję.
Harry się zdenerwował
- Śledzisz mnie?! – Spytał wyraźnie wzburzony – Zakon znowu wtyka nosa w nie swoje sprawy!! Dlaczego?!
- Jak by ci tu…- zawahał się czarodziej – No…chyba pamiętasz, że twój ostatni taki wypad skończył się procesem w Ministerstwie Magii. Chyba nie chcesz powtórki?
- Znowu mnie śledzicie – wycedził przez zęby - Po co?
Mundungusowi nagle zaczął plątać się język.
- No, bo Zakon…nie, to znaczy Dumbledore… – jąkał się - Nie! Chodzi o to, że…
- Tak?- Spytał chłodno, Harry.
- Nooo,… licho nie śpi. Mówię o Sam – Wiesz - Kim. Przecież cię tak nie zostawimy! I lepiej wracaj już do domu!
- Nie chcę!!
- Jak to nie chcesz?! – Oburzył się, Mundungus – Nie rób mi tego! Kończy się właśnie moja służba, ta stara wariatka leży chora, chyba te koty jej w końcu zaszkodziły, więc wracaj do domu, żebym mógł znaleźć ci zastępstwo!!!
- Nigdzie nie wrócę – warknął Harry, który nie miał na to najmniejszej ochoty – Najwyżej twoja warta potrwa trochę dłużej!
- Ale ja nie mogę!!! – Wrzasnął rozpaczliwie jego opiekun – Jestem umówiony!! Przez ciebie świetną transakcję szlag mi trafi!!!
- Nic mnie to nie obchodzi!! – Wykrzyknął przez ramię Harry kierując się w swoją stronę.
Czarodziej wlókł się za nim niczym wyrzut sumienia.
- Kogo ja teraz znajdę?! – Mamrotał pod nosem – Wszyscy są zajęci. Ta chora, tamtą trójkę licho poniosło do Francji…
Harry już miał zapytać, kto z Zakonu wybrał się w daleką podróż, ale w porę przypomniał sobie, że przecież udaje, że Mundungus nic go nie obchodzi.
- …ci omal nie wysadzili swojego sklepu w powietrze… - ciągnął czarodziej swą wyliczankę
„Aha – pomyślał Harry – Mówi o bliźniakach”.
- …ten znowu nie może oderwać się od swoich glutków, sklątek tylnocośtam i…
- Skończyłeś? – Przerwał mu ze złością. Powoli tracił już cierpliwość.
- …służba wcale nie jest taka łatwa – kontynuował jego „anioł stróż” – trudno znaleźć chętnego i…Ach!!! Już wiem!!! Wiem!!! – Krzyczał z entuzjazmem – Ściągnę tu Sewerusa Snape’a!!!
Harry’ego wmurowało w chodnik.
- Co takiego?! – Spytał z przerażeniem i niedowierzaniem.
- Sewerusa Snape’a – powtórzył z satysfakcją Mundungus – A co? Widzę, że udało mi się wreszcie przykuć twą uwagę – dodał z ironią – Poczekaj, zaraz go sprowadzę.
- NIE!!! – Zawołał rozpaczliwie Harry, ale czarodziej zdążył się właśnie teleportować.
Harry wpadł w panikę. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Doskonale za to zdawał sobie sprawę jak będzie wyglądała opieka w stylu Snape’a. Dreszcz przeleciał mu po krzyżu. Chyba nie wytrzymałby kolejnej awantury, docinków i ironicznych uwag. Machnął ręką na swoje bezpieczeństwo, na czających się hipotetycznie dookoła Śmierciożerców i rzucił się do ucieczki. Pragnął chwili spokoju.
Biegł wąskimi alejkami z tyłu domów. Ludzie nie zwracali na niego uwagi. W głowie kołatała mu się jedna myśl: Uciec jak najdalej. Pragnął być sam. Zatrzymał się dopiero nad rzeką, za miasteczkiem. Usiadł nad wodą i próbował uspokoić rozbiegane myśli. Nie chciał mieć do czynienia z mistrzem eliksirów. Dawniej pomagał mu Syriusz, ale go zabrakło. Został sam…
Właśnie po policzku spływała mu pierwsza łza, gdy usłyszał czyjś głos.
- Mam już tego dosyć – mówił ktoś poirytowany – szukamy gówniarza od kilku godzin i nic! A wszystko, dlatego, że mu się na ucieczki i rozrywkę zebrało!
„Fajnie – pomyślał z niechęcią Harry – Coś szybka ta pogoń. Już mnie znaleźli?”
- A mówiłem!! Krótko trzymać!!
- Och, daj spokój! – Mówiła jakaś kobieta – Wiadomo, że chłopak chciał się wyszaleć. Za długo siedział w domu.
„To prawda” – pomyślał Harry.
- Pewnie też chciał pobyć trochę sam. W końcu brak Syriusza…
- Ja mu dam „brak Syriusza”!!! – Wrzasnął tamten i chmary gołębi wzbiły się do lotu – To, że mu brak Syriusza nie oznacza jeszcze, że muszę ganiać za tym bałwanem po polach!!!
„No przepraszam!!!” – Oburzył się w duchu.
- Wszędzie tu pełno podejrzanych typów a ten się włóczy nie wiadomo gdzie!!!
- Gdzie ty tu widzisz podejrzanych typów? – Zdziwiła się kobieta, – Bo ja żadnych.
Akurat w tej kwestii Harry stanowczo się z nią nie zgodził. Patrzył podejrzliwie na dwoje ludzi idących brzegiem rzeki i kłócących się zażarcie. Przez chwilę rozważał możliwość ucieczki, ale wtedy musiałby przebiec obok nich. Zacisnął palce na różdżce i obserwował uważnie jak się zbliżają. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić w Zakonie Feniksa starca z plątaniną gęstych, siwych włosów, uzbrojonego we wszelką możliwą broń, (z której na pierwszy plan wybijał się katowski topór) czarną przepaską na oku i wyglądzie krwawego pirata. Towarzyszyła mu piękna kobieta.
- Powinno się go zdzielić pasem!!! – Huknął nieznajomy.
„Za co???” – Przeraził się w duchu Harry - To by szczeniaka nauczyło posłuszeństwa! Tłumaczy mu się tyle lat i nic!!!
„Jakoś nie przypominam sobie ich tłumaczenia” – pomyślał buntowniczo
- Nie przesadzaj – skrzywiła się kobieta.
- Ale on jest rozpuszczony jak dziadowski bicz!!!
W tym momencie Harry postanowił się wtrącić.
- Przepraszam – powiedział wstając – Nie zrobiłem niczego złego, więc dlaczego chcecie mnie…
Urwał, gdy napotkał ich niechętny wzrok. Chwilę później zaskoczyła go reakcja kobiety. Wytrzeszczyła oczy, zbladła, złapała się za serce, wykrzyknęła histerycznym tonem: „JAMES!!!” i padła zemdlona w ramiona towarzysza.
- Co do… - zdziwił się starzec. Patrzył przez jakiś czas na Harry’ego, a czoło przecinała mu zmarszczka zamyślenia. Potem w oczach pojawił się błysk zrozumienia.
- Wstawaj! – Warknął do kobiety i potrząsnął nią gwałtownie – I nie rób ceregieli! To nie jest Potter!
- Jak to nie!!! – Oburzyła się zarówno ona jak i Harry
- W każdym razie nie ten!
- Ale… - próbowała oponować.
- Pokażę ci – rzucił niecierpliwie i podszedł do chłopca. Harry próbował odskoczyć, ale mu się to nie udało. Sekundę później został pochwycony za kark, uniesiony nad ziemię i potrząśnięty niczym worek starych szmat.
- Widzisz?! – Huknął nieznajomy – Jest za mały jak na Jamesa, jakiś taki mizerny, chuchro powiadam, poza tym ma zielone oczy i…O! Blizna! To musi być ten jego słynny synalek.
- Harry! – Ucieszyła się kobieta.
- Nie rozpieszczają cię tu, co? – Spytał starzec lustrując uważnie postać chłopca, jego zbyt duże ubranie noszone po Dudley’u i nieszczęśliwą minę – Dobrze! W życiu najlepsza jest twarda szkoła przetrwania!!
Harry wił się w jego mocarnym uścisku z determinacją próbując się wyrwać.
- Nie jesteście przypadkiem Śmierciożercami? – Spytał z obawą Starzec puścił go gwałtownie. Uderzył w ziemię i wszystko w nim jęknęło od wstrząsu.
- KTO?!!! JA?!!! – Huknął oburzony czarodziej – no to mnie zraniłeś chłopcze, zraniłeś do żywego! Jak mogłeś?! W całej swej przestępczej karierze, kiedy to kradłem, porywałem i niszczyłem, nigdy, ale to NIGDY nie byłem…. Ach! – Tu zamyślił się na chwilę – A nie, przepraszam, byłem. Po prostu o tym zapomniałem.
Harry cofnął się o krok.
- Ale tylko przez tydzień – zastrzegł się szybko tamten widząc jego minę.
Kobieta kaszlnęła lekko.
- No dobra, przez dwa - burknął.
Jego towarzyszka znów zakaszlała.
- Niech będzie, że trzy - zgodził się.
Od strony czarnowłosej czarownicy znowu dobiegło ich coś jak kaszel. Starzec zaklął.
– Zresztą nieważne.Ale to było bardzo, bardzo dawno temu. Ale mi się znudziło. Rzuciłem tę robotę, bo po pierwsze wysłuchiwanie rozkazów Voldemorta przestało mnie bawić. Po drugie zaś twój dziadek skutecznie przekonał mnie o niesłuszności mojego postępowania spuszczając mi niezły łomot.
- Mój dziadek? – Powtórzył oszołomiony Harry.
- John Potter – wtrąciła się towarzyszka starego – Był najlepszym aurorem na świecie.
- Nie wiem czy taki najlepszy – skrzywił się lekceważąco starzec.
Kobieta nachyliła się do uszu Harry’ego.
- W każdym razie jedyny, którego mój tata się bał – zachichotała.
- Co ty tam mruczysz, kobieto?!
- Ja??? – Spytała z udawanym zdziwieniem – Zdawało ci się. To tylko pomruki nadchodzącej burzy
- Burzy! Za kogo ty mnie masz?! Ale masz rację, burza nadejdzie jak tylko złapiemy tego gnojka, co mnie przyprawia o białą gorączkę – starzec był najwyraźniej w podłym humorze.
- A kogo szukacie? – Zaciekawił się Harry domyślając się już, że nie jego dotyczyły podsłuchane wcześniej groźby.
- Kogoś – burknął tylko rozdrażniony czarodziej.
- Co tu robisz sam? – Wtrąciła się kobieta
- Uciekłem z domu.
- Na zawsze?
- Na chwilę – mruknął – Nie mogłem już wytrzymać z wujostwem.
- No tak, Petunia i Vernon potrafią nieźle dopiec.
- Pani ich zna? – Harry był zaskoczony, – Kim jesteście?
Zauważył, że wymienili ostrzegawcze spojrzenia.
- Nie bardzo możemy ci powiedzieć – mruknął czarodziej, – Bo mamy pewne sprawy do załatwienia i potrzebny nam element zaskoczenia. A ty się wygadasz i zaraz znajdzie się jakiś facet, który wyskoczy do mnie z pretensjami o przeszłość. A na to nie mam w tej chwili czasu.
- Nie sądzisz Harry, że siedzenie tu samemu nie jest zbyt bezpieczne?- Spytała kobieta.
Wzruszył tylko ramionami.
- Ja rozumiem, że szukasz samotności – mówiła – Ja też często tak robię. Ale na mnie Voldemort nie poluje.
„Sporo wiedzą” pomyślał.
- A mnie ciekawi – wtrącił starzec – Jak to się stało, że ten palant wrócił do świata czarodziejów?
- To nie słyszeliście?- Zdziwił się Harry.
- Wróciliśmy dopiero kilka dni temu z mokradeł Afryki. Tam nie docierały takie wiadomości. I już trafiliśmy na chaos i panikę. Nie mamy pojęcia, co się wydarzyło. Wszystkie czarodziejskie gazety krzyczą o powrocie tego Czarnego Kretyna, ponownym zamknięciu Śmierciożerców w Azkabanie. Nie wiem, co za ponownym, skoro według moich wiadomości, to oni siedzieli tam przez cały czas. Najwidoczniej jednak okazały się przestarzałe.
- Chcielibyśmy też wiedzieć jak można umrzeć dwa razy – odezwała się czarownica.
- Dwa razy? – Zdziwił się, Harry.
- Trzynaście lat temu ministerstwo Magii poinformowało nas, że Syriusz Black zmarł w Azkabanie wskutek nieudanej próby ucieczki. A ta wiadomość mocno kłóci się z tą!
I machnęła mu przed nosem stroną „Proroka Codziennego”, na której widniała podobizna Syriusza Blacka i artykuł sprzed kilku tygodni.
- Ministerstwo Magii jest nam winno jakieś wyjaśnienie – burknął czarodziej.
- Bellę też odwiedzimy – powiedziała kobieta z mściwością w głosie.
- I Tomusia też!
- Ale…
- Jego też! – Warknął starzec z rozdrażnieniem.
- Dobrze. Tomusia też – zgodziła się z westchnieniem.
Harry doskonale wiedząc jak brzmi prawdziwe imię Lorda Voldemorta nie zapytał, kim ów Tomuś jest.
- Ale jak to możliwe, że Voldemort odzyskał swą moc – dociekała nieznajoma.
Utkwili w nim pytający wzrok i Harry, wbrew swym początkowym zamierzeniom, opowiedział im wydarzenia od ucieczki Syriusza z Azkabanu po finał Turnieju Trójmagicznego, powrót Czarnego Lorda i reakcję Ministerstwa. O sobie nie mówił prawie wcale i ledwo napomknął o oszczerczych artykułach „Proroka codziennego”. Nie docenił jednak stojących przed nim ludzi. Oboje świetnie umieli czytać między wierszami, widzieli też widniejący w oczach Harry’ego cały smutek, gorycz i żal przeżytych doświadczeń. Zanim skończył swą opowieść, twarz starego czarodzieja emanowała jakąś zimną wściekłością i furią. Harry poczuł się niepewnie.
- Nie daruję!!! – Wychrypiał czarodziej – Zabiję!!! Ja tym skur…
- Tato!! – Jego córka zapłonęła oburzeniem.
- …czybykom nie daruję!!! – Dokończył niezmieszany – Jak oni mogli?!!! Nie sądziłem, że ten pie…
- Tatusiu!!! – Ostrzegła go.
- piekielny? – Spróbował niepewnie zerknąwszy na twarz córki – ...że ten piekielny Korneliusz Knot, który według mnie nigdy nie nadawał się do Ministerstwa, okaże się takim łajdakiem!!! Zamiast ruszyć odwłok w poszukiwaniu tego czarciego pomiotu, to wolał grzać stołek i zaszczuć Blacka!
- Co się stało, to się już nie odstanie – powiedziała kobieta – Musimy się z tym pogodzić. Teraz trzeba pomyśleć o tobie, Harry, o twoim bezpieczeństwie, i o tym, żeby ta bzdurna przepowiednia nie obróciła się na twoją niekorzyść.
Do Harry’ego nie od razu dotarło to, co powiedziała.
- To pani o niej wie? – Spytał zdezorientowany.
Czarodziejka się zmieszała.
- Ja?? – Zdziwiła się – Nic nie wiem i nic nie mówiłam.
- Ale pani wcześniej…
- Przesłyszałeś się, Potter – warknął czarodziej – To tylko burza. Nie słyszałeś? Już wcześniej grzmiała.
Harry postanowił nie dać się zbyć opowieściami o wybrykach natury.
- Słyszałem wyraźnie!! – Upierał się – I to nie był grzmot.
- Nie masz rodziny, Potter? – Zniecierpliwił się starzec – Kogoś, kto właśnie na ciebie czeka, zamartwia się i chce, żebyś jak najszybciej wracał?
Harry pomyślał o tym, co czeka go po powrocie na Privet Drive i że nie jest to bynajmniej troska i aż się otrząsnął.
- Voldemort ciągle ciebie szuka – wtrąciła kobieta – Naprawdę powinieneś już wracać.
Harry wzruszył lekceważąco ramionami.
- A co mi tu może grozić? – Mruknął – Jest tak cicho i spokojnie i …
BUM!!!
Coś grzmotnęło w ziemię niedaleko nich. Zza kępy drzew sto metrów dalej coś ponownie świsnęło, zaterkotało i wybuchło. W powietrze wystrzeliły miliony złotych iskier. Oszołomiony Harry patrzył jak na niebie wykwitają kolorowe smoki, rakiety i gwiazdy, a wszystko to wybuchało z potężnym, rozdzierającym hukiem. Usłyszał pierwsze krzyki paniki i wiedział, że całe miasteczko zawrzało. Nieznajomi wpatrywali się w to zjawisko z mieszaniną osłupienia, nagłego zrozumienia i wściekłości na twarzach.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]